Counter


View My Stats

poniedziałek, 22 marca 2010

Im mniej tym lepiej

Do napisania tego tekstu przyczynił się artykuł, a właściwie seria artykułów na Onecie - tu link do jednego http://gry.onet.pl/28061,1564657,artykul.html - pozostałe znajdziecie sami. Autor - którego nazwiska nie pamiętam, a ponieważ PKS nie oferuje dostępu do internetu, sprawdzić nie jestem w stanie - opisuje, w dziewięciu już chyba odcinkach, gry, o których jego zdaniem nie da się zapomnieć.

Z tym ostatnim można się kłócić, ale faktem jest, że w każdej części opisuje dziesięć gier, które dla rozwoju tej gałęzi rozrywki są ważne albo nawet bardzo ważne. Mowa tu o grach starych, nawet bardzo starych, ledwie młodszych od węgla. Mowa o grach które powstawały w latach osiemdziesiątych, kiedy w zasadzie każdy pomysł był oryginalny i praktycznie każda gra wnosiła do branży coś nowego. Chętnie rozwinąłbym ten temat, ale nie tym razem i nie w tym miejscu.

Gry w tamtych czasach były proste. Proste naprawdę, ograniczeni możliwościami sprzętu twórcy nie mogli sobie poszaleć. Dzisiejsze gry na telefony komórkowe nie raz są bardziej rozbudowane, nie raz są też przeróbkami pomysłów, które wykluły się właśnie w tych pionierskich dla gier latach. Sam zacząłem grać gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych. Grałem u rodziny, grałem u kolegów, potem grałem w domu, grałem kiedy mogłem. Teraz, po latach, mimo usilnych czasem starań, nie potrafię znaleźć u siebie jakiejkowiek krzywdy, którą by mi to granie wyrządziło. A tym przecież straszy się współczesnych rodziców, tego boi się moja żona. Dziecko zostawione z komputerem samo sobie, grające non stop może stać się społecznym mutantem, śliniącym się i nie potrafiącym wchodzić w interakcje z żywym otoczeniem, tworem z umysłem spaczonym przez komputer, przez gry w szczególności.

Zastanawiałem się nad tym i doszedłem do wniosku, że rzeczywiście coś w tym jest. Ale nie jest to wina ilości grania, tylko jakości gier. To taka odważna teza, którą chciałem w tym artykule postawić. Dlaczego? Zapyta ktoś. Ano dlatego, że gry są za dobre pod każdym wględem, poczynając od oprawy wizualnej, której do fotorealizmu brakuje coraz mniej, przez scenariusz, nie raz tak rozbudowany, że niejeden Tolkien by się zawstydził, na kwestiach przesłania kończąc. Dziwnym nie jest, jeśli kogoś dziwi to, co napisałem. Przecież w tym kierunku idzie rozwój gier i to, że stają się coraz lepsze, złym być nie może. Oczywiście, racja, z punktu widzenia na przykład mojego, czy innego starego gracza. Ale patrząc z punktu widzenia rodzica - gracza, który chciałby, żeby jego pociechy też grały, to źle. Źle, bo ja chciałbym, żeby moje dzieci na graniu skorzystały, a grając we współczesne gry - nie licząc może tych robionych specjalnie dla dzieci - nie skorzystają lub skorzystają niewiele. Powód jest banalny, współczesne gry zostawiają coraz mniej pracy dla naszych szarych komórek. Zerknijcie na obrazki ze starych gier - grafika jest delikatnie mówiąc, umowna. Z dźwiękiem było bardzo podobnie. Również fabuła bywała nie raz czysto umowna lub była jedynie usprawiedliwieniem autorów dla tego, co działo się na ekranie. Gra była jedynie bodźcem dla mózgu, który braki techniczne uzupełniał sam, używając tego, co w dzieciach jest przewspaniałe, wyobraźni. To właśnie stare gry były dla mnie i dla moich równieśników pożywką sprawiającą, że grając np. w arkanoida potrafiliśmy wymyślić niesamowitą historię opartą na tym, co dzieje się na ekranie. Większość dzisiejszych gier podaje wszystko na tacy, niedługo czekać, żeby w końcu wyłączono gracza całkowicie, przecież to za duży wysiłek robić cokolwiek.

Stare gry miały jeszcze jeden plus, tym razem czysto fizyczny. Mianowicie były sterowane w całkiem inny sposób. Joystick wychylający się w czterech kierunkach plus jeden przycisk to jednak całkiem inne medium niż klawiatura plus mysz czy konsolowy pad. Stare gry tak jak nowe, wymagały od grającego refleksu i koordynacji, ale na dużo mniejszej przetrzeni, dzięki czemu więcej uwagi mógł poświęcać temu co działo się na ekranie. Sam nigdy nie zapomnę, jak mając joystick nie działający w lewo przeszedłem całą grę Zybex. Po kilku miesiącach podszedłem do niej z normalnie działającą gałą i już mi nie szło. We współczesnych grach to niemożliwe. Ale to dygresja, wrócę do tematu...

Używanie i stymulowanie wyobraźni, to bardzo ważny element rozwoju dziecka, owocujący w jego dorosłym życiu. Jeśli mi nie wierzycie, poszukajcie opracowań naukowych, na pewno jakieś są, dajcie znać. Ja osobiście jestem za tym, żeby stymulować wyobraźnię prostymi bodźcami. Kiedyś, dawno temu, mając patyk, wiadro i kałużę, można było z kolegami lub samemu bawić się w kilkanaście rożnych zabaw. Po dołożeniu trzepaka i drzewa liczba kombinacji rosła w setki. Dzisiejsze dzieci bez swoich wspaniałych współczesnych zabawek po prostu nie potrafią się bawić, ich wyobraźnia albo nie pracuje, albo pracuje w takim zakresie którego ja nie ogarniam. Ale jak ma być inaczej, skoro dziecko nie musi sobie niczego wyobrażać, dostaje wszystko gotowe. Oczywiście, mimo tego, że współczesne zabawki są dużo bardziej zaawansowane niż ich antyczne odpowiedniki, dziewczynki nadal bawią się lalkami, chłopcy samochodzikami, a obie strony zgodnie układają klocki, to się nie zmieniło. Zastanawiam się tylko, gdyby troszkę wyrośniętemu dziecku - dziewczynce na przykład - zamiast jej robiącej kupę, bekającej i śpiewającej lalki z dziesiątkami ubranek dać zwykłą szmacianą lalę, której nie da się przebrać, czy nadal potrafiłaby się nią bawić? Czy gdyby odebrać jej dwustuelementową kuchenkę hello kitty i dać kałużę błota, czy nadal potrafiłaby się bawić w kuchnię? Im dziecko starsze, tym większe prawdopodobieństwo odpowiedzi negatywnej.

I nie żebym był przeciwnikiem nowoczesnych zabawek. Będę skakał z radości, jeśli moje córki zechcą programować roboty lego, sam im w tym pomogę. Uważam jedynie, że te naukowo opracowane produkty są właśnie produktami, narzędziem do przynoszenia komuś grubych pieniędzy. Nie mam też pewności, czy duża część z tych zabawek nie robi dzieciom krzywdy. Nie dowiem się, jesteśmy pionierskimi pokoleniami w tym temacie, za wiele lat dopiero się okaże, czy dobrze robimy czy źle. Trzeba jednak zapamiętać, że to dzięki wyobraźni zeszliśmy z drzewa, i jeśli nam jej zabraknie, możemy na to drzewo wrócić, o ile jeszcze jakieś zostanie.

Wracając na własne podwórko. Jeśli moje dziecko ma grać, niech może zacznie od tych starych gier. W nich nie ma dosłowności, są proste, dają tyle samo frajdy co współczesne produkcje. Dziecku nie będzie przeszkadzać brak rozdzielczości HD i wygładzania krawędzi. Dziecko ma od tego wyobraźnię. Niech też bawi się programami dla dzieci, takimi które uczą literek i innych rzeczy, nie mam nic przeciwko. Zresztą lada chwila to nastąpi. Mała już lubi pisać na klawiaturze, zna literkę Q, potrafi przełączać sobie zdjęcia i wyłączyć wygaszanie ekranu. Lada chwila zainteresowanie wzrośnie, bo komputery w jej życiu są wszędzie - i wtedy nasza w tym rola, aby takie jej podsunąć rzeczy, żeby komputer pomógł jej w rozwoju, a nie uzależnił i stał się zastępstwem prawdziwych wrażeń i prawdziwego dziecięcego życia. Z chęcią zakupię stare dobre C64 żeby moje dziecko mogło pograć w stare gry. Bo im mniej pikseli tym lepiej.

Ten artykuł w nieco zmienionej formie widnieje też na blogu który prowadzi moja małżonka - tu, zapraszam do lektury pozostałych.

5 komentarzy:

  1. Dodałbym jeszcze jeden element do rozumowania acana.

    Ja (jakby nie było rocznik 1947), musiałam sporo zabawek zrobić sobie sam po prostu, bo przemysł zabawkarski leżał i kwiczał, wobec - jak to mówiono - wyzwań współczesności. Sam sobie musiałem zrobić procę, łuk, potem kuszę, sam strugałem z listewek miecze i kleiłem tarcze, dzięki którym ja i moi koledzy mogliśmy się wcielać w Robin Hooda i Bladego Mariana.

    Wyrabiało to małpią niemal zręczność manualną. Wspominając tamte czasy podziwiam niekiedy własną pomysłowość i zaradność.

    Współczesny młody człowiek o kompie zdążył więcej zapomnieć, niż ja kiedykolwiek wiedziałem, ale pozostawiony samemu sobie ze śrubokrętem i uszkodzonym gniazdkiem sieciowym... ech, lepiej nie mówić.

    Oczywiście, zawsze można zadzwonić po "fachurę", ale po pierwsze, rzecz kosztuje cale niemały grosz, a po drugie trzeba niestety poczekać na jego przyjście...

    A starsi potrafią sobie z reguły jakoś poradzić, bo w końcu co w tym trudnego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Waćpana dzieciństwo to w ogóle jeszcze inne czasy, ale jest, a raczej było tak jak napisałeś. Ale ja też sam pamiętam jak z kuzynostwem na wsi (która teraz stała się częścią Wrocławia a tam gdzie stały stosy siana teraz działa całkiem udany burdel) korzystając z warsztatu wujka robiliśmy łuki i strzały, które potem latały z nami po okolicznych lasach i polach strasząc dzicz zwierzęcą. My to jeszcze potrafiliśmy, moje dzieci będę zachęcał do samodzielnego produkowania otoczenia do zabawy, jak jak Waćpan piszesz.

    Inną sprawą są też szkoły... ja akurat miałem to szczęście kończyć szkołę średnią w czasach kiedy czegoś wymagano i miałem szczęście kończyć szkołę w czasach kiedy czegoś w szkołach wymagano i w której nauczyciele sa myślenie nie strzelali. To chyba zaprocentowało. Tyle że ja tu o młodszych dzieciach pisałem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Klejenie plastikowych modeli też zalicza się do czynności rozwijających sprawność manualną?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra dobra, ja miałem jakieś amigi, commodore i cholera wie jeszcze co po wujku i nie grałem wcale dużo. Jasne pamiętam Zorro czy test drive'a (to już chyba na PC zresztą) ale i tak mimo gier już wtedy naprawdę dobrych wcale dzieciństwa nie straciłem. A jako, że w mieście mieszkam to często do zabawy służyło to co społeczeństwo wyrzuca, tak tak, kawałek plastikowej butli i stary balon tworzą zabójczą kombinację jeśli znajdzie się 'guguły'(bo nie wiem czy to poprawna nazwa) ^

    A te wojny na patyki, co prawda zabawa nie w rycerzy a w Jedi- ale jednak.

    I dziś też widzę jak dzieciaki pod moim blokiem potrafią do zabawy wykorzystać dosłownie wszystko. A wiem z ich rozmów podsłuchanych siłą rzeczy, że grają sobie też.

    Choć sam pomysł podsuwaniu dziecku najpierw tych starszych gier bardzo dobry, to samo powinno tyczyć się bajek- w perspektywie mooże 10 lat kiedy sam być może zostanę ojcem nie wyobrażam sobie wychowywania dziecka na 'dwóch głupich psach' i 'Johnym Bravo'. Co innego 'akademia pana Kleksa' czy 'kubus puchatek' ; )


    Aaaa jeszcze jedno, kolor czcionki sprawia, że ten wpis naprawdę kiepsko się czyta. Nie lepiej zostać przy bieli ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Krzys - kolorek zaraz zmienię. Ja wiem, że dzieci nadal potrafią bawić się byle czym, zanik w tym względzie jeszcze nie jest powszechny, ale postępujący.

    Co do bajek, nasza młoda ogląda na równi krecika, plastusia i teletubisie. rimejki klasycznych bajek w stylistyce hello kitty również. I to mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń