Counter


View My Stats

wtorek, 29 czerwca 2010

Piewcom gospodarki wolnorynkowej

http://biznes.onet.pl/nbp-w-i-kw-2010-r-deficyt-rachunku-biezacego-wnios,18490,3313536,1,news-detal
Nieśmiało przypominam, że w 1989 roku, gdy znienawidzone, niszczące polską gospodarkę komuchy oddawały władzę, zadłużenie Polski wynosiło circa ebałt 42 mld dolarów. Pożyczając na lewo i prawo potrafi żyć byle idiota. Ciekaw jestem, jak ten dług wytłumaczyłby ten domorosły ekonomiczny geniusz Balcerowicz?

Poparcie sportowca

Przeczytałem na Onecie, że wybitny sportowiec, Władysław Kozakiewicz poparł starającego się o prezydencki fotel Złodzieja Księżyca, Małego Wielkiego Człowieka.

Pan Kozakiewicz był tyczkarzem. Laury zdobywał w PRL-u, a jego najwybitniejszym osiągnięciem był złoty medal olimpijski w Moskwie (1980), gdzie pokazał rosyjskiej publiczności "gest Kozakiewicza", czyli zgiętą w łokciu rękę. Stał się pieszczoszkiem warszawskich salonów, bo "napluł niedźwiedziowi w pysk".

Chciałbym przypomnieć, że dwaj amerykańscy czarni lekkoatleci (dziś powiedzielibyśmy - Afroamerykanie), którzy na Olimpiadzie w Meksyku stojąc na podium (1968 r.) podnieśli do góry dłonie w czarnych rękawiczkach - na znak protestu przeciwko łamaniu praw czarnoskórych obywateli USA, zostali przez amerykański Komitet Olimpijski dożywotnio zawieszeni i wydaleni z Meksyku. Tak się przejawiała demokracja Ojczyzny Wolnych. Kozakiewiczowi włos nie spadł z głowy, a polskie, służalcze podobno wobec Moskwy władze broniły go przed reakcją rosyjskiej ambasady w Polsce.

Pokazywanie kibicom zgiętej w łokciu ręki jest, moim skromnym zdaniem - nie lada chamstwem. Kibice niewiele mają wspólnego z polityką i okazywanie im pogardy to skurwysyństwo najwyższego lotu. Olimpiady z założenia powinny być apolityczne. Gdyby Kozakiewicz chciał się popisać odwagą, mógł pokazać wała na przyjęciu w polskiej ambasadzie w Moskwie. Tam byli sami politycy i rosyjscy oficjele. Ale na to trzeba by mieć znacznie większe i bardziej twarde jaja.

W 1985 roku pan Kozakiewicz poprosił w Niemczech o azyl polityczny (ciekawe, czym sportowiec uzasadnił swa prośbę i na jakież to prześladowania się powoływał). Dostał niemieckie obywatelstwo i parę lat jeszcze startował w niemieckich barwach.

Prawdziwy Polak Patriota. Kaczor powinien być dumny z takiego poparcia.

sobota, 26 czerwca 2010

Apel do ludzi dobrej woli...

http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,8062314,Marta_Kaczynska_nie_chce_sie_wyprowadzic_z_Palacu.html

Wiem, wiem, plotek czyli dno i trzy metry mułu. Przyznaję się bez bicia, że czasami przeglądając tytuły artykułów zdarza mi się tamże zajrzeć. Mea culpa, nobody’s perfect…

Niemniej jednak, informacja ciekawa.

Z jednej strony, pani Marta zaoszczędziłaby państwu niemałego w końcu wydatku w postaci organizowania wyborów gdyby po prostu wystąpiła przed kamerami z oświadczeniem, że takiego wała jak Polska, najważniejsza w końcu, się z Pałacu wyprowadzi, w związku z czym wyborcy mogą sobie darować artystyczną twórczość przy urnach…

Z drugiej, demokracja niestety nie działa w ten sposób, tak więc uprasza się wyborców dobrej woli o pomoc dla pani Marty. Najwyraźniej wikt kucharzy Pałacu Prezydenckiego tuczy i zaklinowała się nam biedaczka pewną częścią ciała w drzwiach…

Swoją drogą, otrzymanie kilku milionów złotych odszkodowania i oszczędzanie na hotelach w stolicy nawet dla mnie jest wzniesieniem bezczelności na nowe wyżyny, a ja dość kreatywny jestem…

piątek, 25 czerwca 2010

Mamy gest!

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8061151,Piloci_Herculesow_odchodza.html

1 sierpniu 1968 roku po zdaniu egzaminów na WAT (5 kandydatów na jedno miejsce, ale połowa z miejsc była - jak okazało się dopiero "w praniu" - zaklepana dla rozmaitych synów ministerialnych urzędników, bo np. w moim plutonie był syn dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego) musiałem podpisać zobowiązanie, że po ukończeniu studiów przez 12 co najmniej lat pozostanę w wojsku. Armia wpakowała w nas spory grosz (można było przyjść na uczelnię na golasa i z pustymi kieszeniami, dostawało się dosłownie wszystko, włącznie z ołówkami, długopisami i suwakami logarytmicznymi) i nie zamierzała tych pieniędzy tracić.

To tak odnośnie rozrzutności za PRL-u.

Teraz mamy państwo diablo gospodarne i stać nas na wywalenie 20 melonów PLN na szkolenie 10 pilotów do 5-ciu samolotów (idę o zakład, że na tym się nie skończyło, bo przecież trzeba też wyszkolić nawigatorów, pokładowych mechaników i obsługę naziemną), a potem ich uziemiamy.

A piloci po tym dość w końcu kosztownym przeszkoleniu składają sobie ot tak, wymówienia. I - jak mawiał Milo Minderbinder - wszyscy mają udział w zyskach, bo z tego właśnie wuj Sam ma chlebek.

Ale - psiakrew! - ja za ten chlebek płacę swoimi podatkami!

Łubu dubu, łubu dubu...

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,8061436,Martyrologia_za_dobre_swiadectwo_szkolne.html

…były już w naszym kraju czasy, kiedy hagiografie Jedynie Słusznych Wodzów dziatwie w szkołach rozdawano, więc biorąc pod uwagę że PiSS inwencję z tamtych lat czerpie całymi garściami, fakt „uszczęśliwiania” gimnazjalistów mnie nie dziwi… Niestety, pamiętam też jak młodzi ludzie zapatrują się na takie zapędy grona pedagogicznego. Aż strach pomyśleć, gdzie poszczególne zdjęcia upamiętniające żywot Santo Subito Lecha K. mogą skończyć…

A wydawałoby się, że krakowska oświata ma większe problemy na głowie…

http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35803,8034638,NIK_o_szkolnych_obiadach__niesmak_po_kontroli.html

środa, 23 czerwca 2010

O bredzących, siedzących okrakiem na płocie i kłopocie z gejami…

Napierniczak, delikatnie rzecz biorąc, ocipiał. Niby gada z sensem, ale negatywne słowa Cimoszewicza na temat potencjalnej koalicji z PiSS go „bolą”. I choć znani politycy lewicy jednoznacznie się wypowiadają, że Kaczorowi mogą co najwyżej nogę podać, jeden wódz z obłędem w oczach dalej buduje wrażenie, że wszystkie opcje są możliwe.

Panie Napierniczak, nie są możliwe. Uległ pan iluzji, że 13% zdobyte przez pana w wyborach jest realnym kapitałem politycznym SLD, którym już pan kupczyć zacząłeś, kompletnie zapominając o tym, że duża część osób zagłosowała tak a nie inaczej, bo zawsze była to jakaś alternatywa dla dwóch pozostałych dinozaurów. Więc nie zdziw się pan, jak wygrana nie przełoży się na głosy wyborców w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych, a tym bardziej nie otwieraj szeroko oczu, jeżeli ludzie twoje ewentualne nawoływania na obdarzenie głosem któregoś z pozostałych kandydatów oleją ciepłym moczem. Równie dobrze możesz pan Kubusia Puchatka namaszczać.

Za to Kaczor zacisnął zęby i skacze okrakiem na sztachetach płotu mając nadzieję, że ciemny lud to kupi. Pech polega na tym, że cała salwa burtowa już poszła – każda staruszka, „prawdziwy patriota", jak również kruchty i Ochotnicze Straże Pożarne z podkarpackiego karnie oddały głos w pierwszej turze. Więc chcąc nie chcąc, do lewicy mizdrzyć się trzeba. A tu nie dość że ta czarownica Staniszkis wygadała się dzisiaj i nazwała młody elektorat SLD „młodzieżą typu disco-polo”, to jeszcze ten cholerny komuch chce refundacji in-vitro, parytetów dla kobiet i, co najgorsze, Karty Praw Człowieka! A przecież wiadomo, że tuż zza tej karty wychyla głowę pierwsza para gejowska z obrączkami na palcach! Tfu! Więc Kaczor z jednej strony puszcza na lewo całuski, a z drugiej rumieniąc się kręci główką, niczym dziewica na świńską propozycję chłopaka. Sztachety w kuper cisną, ale grać trzeba. W końcu stołek… tfu… Polska najważniejsza.

Z tą Kartą Praw Człowieka to mi ulżyło, bo gdybym zobaczył Kaczora na paradzie gejów w Warszawie, to moja przepona mogłaby tego nie przeżyć… Przy takim kontrkandydacie powleczenie się do lokalu wyborczego żeby oddać głos na faceta o charyzmie stracha na wróble, bredzącego trzy po trzy w trakcie wyprowadzania nas z NATO i cholera wie jeszcze czego, nawet nie wydaje się takie obrzydliwe.

Tajemnica proboszcza

http://wiadomosci.onet.pl/2681,2188243,nie_bedzie_tablicy_w_krypcie_wawelskiej,wydarzenie_lokalne.html

Nie, żeby mi zależało na tej tablicy, ale ciekaw jestem, co takiego pilnego ma do roboty proboszcz w czasie wyborów? Roznosi nocami wyborczą bibułę, czy co?
Przypomniał sobie młodość, chyłem i tyłkiem kręci na powielaczu ulotki, które ministranci ukradkowo wtykają pod wycieraczki samochodów?

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Przystawki

Jarosław Kaczyński, Lepper i Giertych siedzą w sejmowej restauracji na ulicy Wiejskiej. Kaczyński mówi do kelnera: "Poproszę schabowy"'. Na to kelner: "A przystawki?". Kaczyński: "Przystawki też wezmą po schabowym."

/http://www.spieprzajdziadu.com/muzeum/index.php?title=Przystawki/

A pomyślałby kto, że dowcip nieaktualny.

http://wybory.gazeta.pl/wybory/1,106728,8044850,Wybory_2010__J__Kaczynski__Bede_uzywal_slowa__lewica__.html

Jeżeli idzie o mnie, planeta Nibiru już minęła Ziemię i mamy koniec świata.

Albo i nie.

Kiedy jakiś czas temu napisałem tu, że pewna pogrążona w żałobie kobieta będzie chciała ugrać na owej tragedii kapitał, niektórzy zarzucali mi kompletny brak współczucia. Żeby nie było, nie lubię mieć racji, ale okładki tabloidów w ostatnich tygodniach każdy widział.

Więc dzisiaj pozwolę sobie zadeklarować, że wczorajszy news z wypowiedzią p. Ponsiego był jedynie przygrywką do dzisiejszej bomby... w którą absolutnie i ani na ułamek NIE WIERZĘ. Kaczyński już gorsze przystawki (LPR, Samoobrona) jadł, a ostatecznie SLD przez lepszych kucharzy gotowane było... Miejmy tylko nadzieję, że akurat ta potencjalna przystawka w gardle komuś stanie...

Czasami mam wrażenie, że niektórzy politycy swoją moralnością niejedną tirówkę by w kompleksy wpędzili...

niedziela, 20 czerwca 2010

Wyniki Wyborów - komentarz.

Ze wstępnych wyników wyborów można wyciągnąć wniosek, że nawet gdyby wszyscy wyborcy Napierniczaka ocipieli i oddali w II turze głos na Kaczora, to ten i tak by przegrał. Nie wiem, czy się z tego bardzo cieszyć, bo oznacza to tylko tyle, że Złodziej Księżyca zostanie w polityce jako herszt PiSlamistów, ale zawszeć to miłe...

Oni mogliby uczyć nazistów...

http://wiadomosci.onet.pl/2187015,12,izrael_ostrzega_uzyjemy_wszelkich_srodkow,item.html

Przypominam, że podczas II Wojny Światowej niemieckie łodzie podwodne zgrupowane z tzw. "wilczych stadach" nie atakowały statków Czerwonego Krzyża.

Hitler naprawdę mógłby być dumny ze swoich uczniów...

Czy ktoś w ogóle słyszał o arabskim terroryzmie przed powstaniem państwa Izrael?

Post dla Trymusa...

Wedle Życzenia, Trymusie.

Zeszłoroczny budżet dla IPN - circa ebałt 200 mln złotych.

Pomoc dla powodzian i usuwanie strat w tym roku - ponad 3 mld. PLN.

Może, gdyby w zeszłym roku za te 200 mln przeprowadzono naprawy wałów przeciwpowodziowych i zbiorników retencyjnych zamiast karmić nimi niewydarzonych historyków i tropicieli ubeków, obecnie już bezzębnych i dotkniętych często demencją staruchów, w tym roku nie trzeba byłoby wydawać tych miliardów, a tysiące ludzi nie przeżyłoby tragedii w postaci utraty nieraz dorobku całego życia?

sobota, 19 czerwca 2010

Cena sukcesu

Przeczytałem dziś, że 17-letnia Australijka opłynęła świat dookoła, a do pobicia jej rekordu (najmłodsza "opływaczka świata" szykują się 16-latka i 13-latka.

W związku z tym pozwolę sobie na pewną refleksję, żeby właściwą nadać rzeczy perspektywę.

Pierwszym żeglarzem, który samotnie opłynął świat był Joshua Slocum na jachcie "Spray". Podróż trwała 3 lata (1895 - 1898). Slocum płynął bez radia i co za tym idzie - bez łączności z lądem. Jakby utonął, pies z kulawą nogą by się o tym nie dowiedział. "Spray" był jachtem bez żadnych tam wspomagań steru, bez sztucznych włókien (co jest ważne, jak się weźmie pod uwagę ciężar takielunku istotny przy manewrach), a żeglarz do nawigacji musiał brać się sam, jak Ferdynand Magellan.

Dzisiejsi żeglarze mają do dyspozycji łączność satelitarną, GPS-y i pomoc, która w razie potrzeby dociera do nich najpóźniej po kilkunastu godzinach. Tego naszego nastoletniego bohatera, który najpierw (idiota jeden!) w czasie burzy wlazł do budki transformatorowej, został porażony prądem, a potem wybrał się na pieszą wędrówkę do Bieguna Południowego, zdjęto z lodu samolotem, gdy tylko zrobiło się pochyło.

Gdy Shackleton w 1907 roku ruszył, żeby zdobyć Biegun Południowy, wyłonił się z lodów dopiero w dwa lata później. Nie dotarł do Bieguna, zatrzymał się i zawrócił w odległości 130 km od celu, bo... zabrakło mu żywności. Teraz byłby zadzwonił i śmigłowcem dostarczono by mu to, czego potrzebował.

Planeta robi się mała, na Everest wchodzą niepełnosprawni, ale pamiętajmy o Hilarym i Tenzingu, którzy w 1953 roku zdobyli ten szczyt dźwigając każdy po 60-kilogramowym ładunku. Liny nie były z plastyku, haki były ciężkie i żelazne, a konserwy też swoje ważyły (znacznie więcej, niż dzisiejsze torebki z odwodnioną żywnością)...

No.

Głosowanie za granicą

http://wiadomosci.onet.pl/2186925,12,pierwsi_polacy_juz_glosuja_w_wyborach,item.html

Niewiele jest rzeczy, które wkurwiają mnie tak, jak prawo wyborcze przyznane ludziom, którzy wyjechali z Polski i zamieszkali za granicą. Gówno mnie też obchodzi ich patriotyzm czy jego brak.

Ja idę na wybory, głosuję i będę przez kilka lat ponosił konsekwencje tych wyborów. To rozumiem i gotów jestem się z tym pogodzić.
Nie mam też nic do zarzucenia tym, co wyjechali z kraju i zamieszkali za granicą. Chcesz, to mieszkaj tam sobie jak długo ci się spodoba.

Ale nie wtrącaj się do MOICH spraw tu w kraju, bo to JA będę musiał ponosić konsekwencje twojego wyboru, podczas gdy ty będziesz sobie popijał whisky, wino, kumys czy sake.

Jestem absolutnie za odebraniem praw wyborczych Polakom żyjącym za granicą. Moje upodobania prawdopodobnie niczego nie zmienią, ale mam chyba prawo dać im wyraz. Co wy na to?

Cisza wyborcza...

Onet.pl: przypadkiem ukazuje się kolejny odcinek polskiej „Mody na Sukces”, czyli artykuł o Katyniu, coś tam o katastrofie w Smoleńsku i chwytający za serce tytuł „Strzelają paintballowymi kulkami do Czeczenek” (oczywiście wredni żołdacy rosyjscy, swoją drogą szkoda, że Czeczeńcy do zakładników za których nie zapłaci się okupu takimi nie strzelają).

Gazeta.pl: „Sprawa Blidy: agentka ABW umyła dłonie i zatarła ślady”.

Ale rzecz jasna dobór artykułów przez portale jest całkowicie przypadkowy, bo przecież mamy ciszę wyborczą.

piątek, 18 czerwca 2010

Chwała Wam Dzielni Policjanci!

http://technowinki.onet.pl/wiadomosci/nawet-5-lat-wiezienia-za-tanie-windowsy-z-sieci,1,3299941,artykul.html

Od dziś czuję się absolutnie bezpieczny. Policja na pewno zadbała już o spokój na moim osiedlu (pijackie ryki w nocy są z pewnością złudzeniem akustycznym), a teraz wykańcza złodziejów. Bill Gates ponosi takie szkody, że łajdaka, który narusza jego dobra, trzeba ukarać bardziej srogo, niż gwałciciela lub sprawcy ciężkiego pobicia.

Tak mu i trzeba - jak mawiał mój wuj z kresów...

Nidzica - dzień trzeci i ostatni

Śniadanie w Kalborni jak dnia poprzedniego, aczkolwiek z nieco innym zestawem smakołyków.
Potem znów autokarem do Nidzicy. Pół godziny jak obszył. Niektórzy (nie wymienię nazwisk) jadą niczym trupy – nadużycie wodorotlenku etylu miewa fatalne skutki. Dojeżdżamy.
Oglądam sobie w sali kinowej „Solomona Kane’a”. Dobry, mroczny film o mało znanym bohaterze Howarda, angielskim purytaninie walczącym ze „Zuem” w rozmaitej postaci. Film moim zdaniem bardzo dobry i godny obejrzenia.
Pogoda taka sobie.
Na dziedzińcu Bielianin daje pokaz szermierki w stylu kozackim. Chwacko wywija szablą, zręcznie jak Bohun w pojedynku z Wołodyjowskim przerzuca broń z prawej do lewej, klinga lśni i śmiga jak zaczarowana. Podobny pokaz daje Jurek Szeja – on jednak ma polską szablę husarską, która jest od kozackiej cięższa i dłuższa, więc nie fruwa (szabla, nie Jurek!) tak gracko.

Zagadnięty o szermierkę Bielianin wyjaśnia, że Kozacy nie walczą na treningach ze sobą. Rąbią na ostre, żadne tam treningowe klingi i podczas takiego pojedynku jeden mógłby zranić drugiego i rozlać bratnią krew (wszyscy Kozacy są braćmi!), a to byłaby rzecz haniebna. Tną za to dziarsko od krtani do srani (albo odwrotnie od pierdzieli do gardzieli) rozmaite kukły wypchane słomą. Hm… Dość osobliwe szkolenie, ale co kraj, to obyczaj.

Zaliczam jeszcze ze trzy prelekcje, jedną ceremonię rozdania czytelniczej nagrody Sfinksa (w kategorii polskich powieści tradycyjnie wygrywa „Pan Lodowego Ogrodu” Jarka Grzędowicza) i w dobrym nastroju wracamy wszyscy do Kalborni na Mazurską Biesiadę.

Biesiada jest tradycją nidzickich spotkań. Na specjalnie przygotowanym ośrodkowym placyku pod daszkiem z wolną przestrzenią na ognisko pośrodku Sedeńko wydaje ucztę. Mnóstwo dobrych potraw (pieczona szynka, wędzony węgorz, znakomita grochówka, bigos myśliwski, rozmaite sałatki dla jaroszów, smażone kiełbasy), wobec których spasuje w końcu i największy żarłok. Trochę pada, ale deszcz nikomu nie psuje humoru podlanego słynną „Solarisówką” (tajemnica pędzenia której przekazywana jest w rodzinie Solarycha z pokolenia na pokolenie i strzeżona jak receptura Coca Coli).

Uczta trwa do rana i zabarwia ją nuta melancholii, bo to już koniec w zasadzie (a dla mnie nas pewno) Festiwalu.

Następnego dnia po śniadaniu (trzeba się napchać na cały dzień!) wracam już do Wrocka. Jacek odwozi mnie do Warszawy (sam zostanie gościem Rafała Ziemkiewicza) a ja pociągiem toczę się na zachód...

I to byłoby na tyle.

Religia obowiązkowa

Przeczytałem dziś informację, która mnie mocno poruszyła

http://wiadomosci.onet.pl/2186262,11,religia_i_etyka_przedmiotami_obowiazkowymi,item.html

W dzieciństwie uczęszczałem na lekcje religii. Prowadził je nasz ksiądz z katechetką w niewielkiej salce w domu katechetycznym (cokolwiek by ta nazwa znaczyła ;-)...) na terenie przykościelnym. Kościół był dość odległy od mojego domu, ale chodziłem - zimą i latem. Wśród moich szkolnych kolegów i koleżanek byli Żydzi i protestanci, ale oni nie chodzili na religię i nikt nie miał do nich o to pretensji. Zajęcia odbywały się raz w tygodniu i po południu. Pod koniec podstawówki, po zmianie układów politycznych PRL w VI i VII klasie miałem religię w szkole - przychodził ksiądz (Ludwik Sieradzki, proboszcz parafii św. Anny w Szczawienku pod Wałbrzychem, naprawdę mądry człowiek) z tym że zajęcia odbywały się po godzinach szkolnych i zostawał, kto chciał.

W ogólniaku przestałem chodzić na religię (choć i tam były zajęcia), a potem w ogóle dałem sobie spokój - skoro Bóg nie przejmował się moim losem, przestałem Mu zawracać głowę.

Ponownie zetknąłem się z problemem religii w szkole w roku 1993, gdy zacząłem uczyć elektroniki w Zespole Szkół Elektronicznych we Wrocku. Akurat wtedy minister od edukacji narodowej, pani Radziwiłł (baba z wąsikiem, jakiego mógłby jej pozazdrościć rotmistrz Rżewski) chyłem i tyłkiem (bo było to tylko zarządzenie ministerialne) wprowadziła naukę religii do szkół.

W szkole pojawili się katecheci. Młodzi księżulkowie zaraz po seminarium byli grzeczni, bladzi, chudzi i cisi. Nie brali też pieniędzy za - jak to określali - posługę kapłańską. Fałszowali dzienniki w okresie kolędy, bo wtedy obchodzili domy i mieszkania parafian, nie mieli więc czasu na szkoły - raz na tydzień przychodził jeden z nich i hurtowo wypełniał dzienniki. Ponieważ nie brali wynagrodzenia, koledzy nauczyciele i ja patrzyliśmy na to przez palce, choć te działania były przestępstwem ściganym z urzędu (poświadczenie nieprawdy).

Po pięciu latach, kiedy zdrowie (zawał) zmusiło mnie do rezygnacji z nauczania, katecheci pobierali już pełne nauczycielskie pensje (na dodatkowego matematyka pieniędzy zabrakło), i mieli przywileje emerytalne, ale nadal uprawiali praktykę fałszowania dokumentów. Nieźle się już spaśli, i byli pewnymi siebie rumianymi chłopakami o palcach jak pękate paróweczki; nikt też nie odważył się im powiedzieć, że to baaardzo nieuczciwe - uczynki świętego męża nie mogą być przecież nieświęte, prawda?

Wszystko to nadal odbywało się li tylko z mocy kolejnych zarządzeń ministerialnych.

A teraz taki pasztet, jak wyżej!

Niechże mi kto powie, że Polska jest państwem, gdzie zgodnie z Konstytucją obowiązuje rozdział Państwa od Kościoła! Podejrzewam, że hierarchowie, którym bezkarność we łbach poprzewracała, na dalszą metę szkodzą Kościołowi, ale wcale mnie to nie cieszy. Takie postawienie sprawy powiększa tylko (IMVHO) grono wrogów Kościoła - młodzi ludzie zmuszani niemal siłą do uczęszczania na lekcje religii z pewnością nie będą pokornymi owieczkami. A nauczanie religii w przerwach pomiędzy wuefem a matematyką to jakiś żart. I jak stawiać stopnie z miłości do Boga? To, co powinno wynikać z potrzeby ducha, staje się kolejnym, szkolnym i nudnym obowiązkiem. Co Ich Fluorescencje chcą w ten sposób osiągnąć? Ilu krwi napsują rodzicom i uczniom swoją nietolerancją? Wielokrotnie czytaliśmy wszyscy drwiny o ZOMO - "bijącym sercu Partii". A księża katecheci nie są bijącym sercem Kościoła? "Bohaterowie" z ZOMO lali przynajmniej dorosłych, a nie dziesięcioletnich berbeciów.

Wkurza mnie tylko, że cała ta Czarna Rzesza katechetów, kapelanów i profesorów na katolickich uczelniach jest opłacana z moich podatków. Niechże wreszcie ktoś raz, do cholery, ustali: jesteś katolikiem, płać podatek na Kościół (tzw. "taca" w kościołach to wewnętrzna sprawa parafii i nic mnie to nie obchodzi). Nie jesteś - nic nie płacisz. Tak jest to rozwiązane w Niemczech na przykład (nota bene Niemcy się dziwią, że z Polski - kraju katolickiego przecież - przyjeżdżają do nich do pracy sami niewierzący, tak bowiem określają się Polacy w składanych tam deklaracjach podatkowych. Kolejny dowód na to, że jesteśmy narodem do imentu załganym). Polscy hierarchowie boją się takiego fiskalnego rozwiązania jak ognia. Chcesz wkurwić jakiegoś biskupa? Zagadnij go o fundusze Kościoła i organizacji przykościelnych. Ciekawe, dlaczego tak żywo reagują?

Rozgadałem się, ale cholera mnie bierze, kiedy widzę coraz większą pazerność i zaborczość ludzi, których Nauczyciel i Mistrz chodził boso, a do Jerozolimy nie wjeżdżał pancernym samochodem papamobile, tylko na osiołku.

czwartek, 17 czerwca 2010

Nidzica - dzień drugi.

Rano śniadanie w Kalborni - szwedzki stół. Każdy może sobie nałożyć, ile wrąbie, a potraw jest jest mnogość ogromna. Jajecznica, plastry smażonego boczku, wędliny przeróżne, rozmaite sałatki owocowe i warzywne, musli w kilku gatunkach, mleko gotowane i zimne, herbatki i różne rodzaje pieczywa. Niektórzy zapobiegliwie robią sobie kanapki na cały dzień i to w ilościach, jakie Shackletonowi mogłyby zapewnić dotarcie do Bieguna Południowego (jak powszechnie wiadomo brak żarła zmusił go do zawrócenia, choć od celu dzieliło go jedynie 130 km).

O 9:00 autobus do Nidzicy. Jadą nawet ci, co mają własne samochody - wiadomo, wypijesz dwa piwa i nie poprowadzisz. Lepiej wrócić autokarem.

W Nidzicy odczyty rozmaite, spotkania autorskie, konkurs łuczniczy (w Robin Hooda bawiłem się na poprzednim Festiwalu, tym razem więc sobie darowałem), a po południu ma być grill na dziedzińcu zamkowym. Żar taki, że rtęć wyłazi z termometru i pełznie po ścianie w cień. Trwamy.

Na obiad schodzę na dół do miasteczka. Restauracja zamkowa nie należy do najlepszych, jest za to dość droga. Przy miejskim ryneczku jest świetny bar, wyglądający jak za PRL-u, ale znaleźć w nim można bardzo szeroki wybór doskonale przyrządzonych i tanich potraw. Zamawiam kartacze - to takie jakby nadziewane mięsem pyzy ziemniaczane, tylko kilkakrotnie od zwykłych pyz większe. Pychota! Jem w towarzystwie Jarka Grzędowicza i mam halucynacje smakowe, bo częstuje mnie opowieścią o jakimś pysznym pilawie, jaki jadł w Tunezji czy innym Afganistanie. Jarek jest świetnym gawędziarzem i opowiada tak żywo i barwnie, że sam już nie wiem, co jem.

Wracamy na zamek. Odczyty, rozmowy przy stolikach, złocisty trunek. Czekamy na grilla.

Sedeńko uważa, iż grill powinien być tak obfity, żeby każdy odchodził z uczty stękając z przejedzenia. Zjadam dwa znakomicie przyrządzone kawałki karkówki. Przypadkowe spojrzenie na niebo napełnia mnie bożym strachem. I słusznie - po chwili tak leje, że gasną paleniska pod grillem.

Hejże dalej, hopsa! Hej!
Wichrze szalej, deszczu lej!

Ale ja w samą porę zdążyłem się ewakuować pod zamkowy dach wokół dziedzińca.

Ulewa trwała pół godziny, ale była pierwszoklaśna!

Po ulewie chłopaki ponownie rozpalają grilla. Amatorzy wyżerki ustawiają się w kolejce, a ja wracam do Kalborni samochodem p. Waldemara Płudowskiego. Jest to człowiek, który napisawszy i wydawszy bardzo dobrą powieść fantasy (wydał ją na własny koszt!) dowiedział się - ku swemu niemałemu zaskoczeniu! - że istnieje coś takiego jak Fandom. Książka ma tytuł "Mistrzyni Burz" i jest naprawdę bardzo dobrą heroic fantasy. Wiem, bo zdążyłem ją do dziś przeczytać. W księgarniach ukaże się pod koniec czerwca, ale dostałem jeden egzemplarz od autora.

Polecam!

W Kalborni zdążyłem się wykąpać - i zaraz potem wracają przyjaciele autobusem. Zaglądam na patio, a tam siedzą... Patrz dzień poprzedni.

Spać kładę się gdzieś tak koło drugiej w nocy, po zajadłej dyskusji światopoglądowej, w której wzięli udział (oprócz mnie, agnostyka) Leszek Jęczmyk i Marcin Wolski (obaj głęboko wierzący) i Klaudia Heintze (wojująca ateistka). Stawiam na stole kupione po drodze do Kalborni w jakimś przydrożnym wiejskim Tesko czy innym Kerfurze marynowane śledziki, które jak wiadomo, wespół z dobrą wódką (Wolski) bardzo dobrze podsycają ogień dyskusji. Pod koniec posiedzenia Leszek raczył łaskawie stwierdzić, że nie jestem jeszcze stracony. Dobre i to...

Trzeci dzień - jutro.

środa, 16 czerwca 2010

Nidzica - XVII Festiwal Fantastyki

Jakom był obiecał, przekazują Dostojnym relację z Festiwalu Fantastyki w Nidzicy, a raczej moje osobiste wrażenia.

http://festiwal.solarisnet.pl/

Do Nidzicy przyjechaliśmy w miniony czwartek po południu. Zawiózł mnie tam Jacek Inglot swoim samochodem. Jacek prowadzący samochód przypomina kapitana Kirka na mostku Enterprise manewrującego w międzygwiezdnym polu minowym Klingonów - orli wzrok wbity we wstęgę szosy, stalowe dłonie zaciśnięte na kierownicy, mars na czole, refleks szachisty... no, jednym słowem przeżycie nie lada. Mimo wysiłków przeciwników (dla Jacka WSZYSCY inni kierowcy są przeciwnikami) dotarliśmy na nidzicki zamek około 15:30.

Na zamku już wrzało. W tłumie zobaczyłem kilku starych przyjaciół i natychmiast rzuciłem im się w ramiona. Kolejno wyściskałem więc Przybyłka (Marcina), Grzędowicza (Jarosława), Kossakowską (Maję), Białołęcką (Ewę), Kosika (Rafała), Jęczmyka (Leszka), Wolskiego (Marcina), Michowskiego (Marka), Heintze (Klaudię) i jeszcze kilku innych, których nie wymieniam li tylko z lenistwa (i skromności)...

Usiadłszy w cieniu rozmawialiśmy o tym i owym sącząc złocisty płyn, o którym Winnetou powiedział, że jego warzenie nie jest najmniejszą ze sztuk, jakich Wielki Ducha nauczył blade twarze. Wszyscy wyrażali żal, że nie przyjechali Komuda (Jacek) i Pilipiuk (Andrzej), a także Sapkowski (też Andrzej).

Potem wszyscy podstawionymi autobusami pojechaliśmy do wypoczynkowego ośrodka "Interpiast" w Kalborni mijając po drodze pola Grunwaldu, gdzie w 1410 odbyła się panelowa dyskusja, w której rycerstwo Polski i Litwy wspomagane przez trzy pułki Rusinów ze Smoleńska (jej Bohu, nie wru! Ze Smoleńska ci woje byli) odrzuciło propozycję wstąpienia do Unii Europejskiej, jaką - prawda, może nieco zbyt nachalnie - przedstawili im rycerze niemieccy wspierani przez Franków, Anglików, i innych gości z Unii.

W Kalborni Sedeńko (Wojtek) - organizator Festiwalu - ugościł nas kiełbaskami (doskonałe były!), które w dowolnej ilości można sobie było przypiekać nad ogniskiem. Pożarłem cztery i postękując z przejedzenie powlokłem się spać... Niestety, po drodze zszedłem z drogi cnoty na jej mroczne pobocze i zajrzałem na hotelowe patio. Siedzieli tam rozmaici goście festiwalowi - między innymi był Bielianin (Andriej) i Cziornaja (Galina). Wszyscy sączyli wspomniany wyżej złocisty trunek. Głupio jest się wyróżniać, więc...

Rzeczony Bielianin (Andriej) jest astrachańskim (cokolwiek by to znaczyło) Kozakiem, bardzo popularnym w Rosji pisarzem i właścicielem wspaniałej kozackiej "szaszki". Pomachałem nią sobie, ale na szczęście obyło się bez wypadków. Andriej miał następnego dnia prezentować szermiercze techniki Astrachańców.

Właściwie sam nie wiem jak i kiedy znalazłem się w swoim pokoju...

Jutro relacja z dnia drugiego...

O jedno Okęcie za daleko…

Z jednej strony z bliżej nieokreślonych powodów pana Czempińskiego nie lubię, chociaż nie lubi go też Nawiedzony zwany potocznie Macierewiczem, a jak to mawiają wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Tak czy siak, Czempiński potwierdził coś, co od niedawna chodzi mi po głowie.

Mossad. Legendarna spec służba Izraela, o której krążą tak straszne opowieści, że aż strach przelewać je na papier. Wprawdzie od czasu jak jeden z jego agentów chciał uciekać taksówką, zaś rezolutny pan taksówkarz złodzieja dogonił i spuścił mu manto rating owej agencji w moich oczach mocno podupadł, ale jednak. Tymczasem, parafrazując poetę, jeżeli to co ostatnio czytam w wiadomościach jest prawdą, ideał sięgnął bruku.

http://wiadomosci.onet.pl/2185231,11,kulisy_zatrzymania_agenta_na_okeciu_to_blad,item.html

O likwidacji członków Hamasu się nie wypowiadam, choć to tak nieładnie posługiwać się przy tym paszportami krajów UE. Chcą rozsmarowywać na ścianach przeciwników to niech się chwalą i walą z dumy w piersi, a nie zwalają na innych. Natomiast kuriozalne jest dla mnie, że Izrael dopomina się o deportację delikwenta. Szpieg który dał się złapać to dupa nie szpieg i kraj któremu służył powinien wsadzić głowę w piasek i udawać, że podziwia krajobrazy.

Żądanie wydania Izraelczyka jest tym bardziej denerwujące, że współwłaściciel Art. „B”, niejaki pan Andrzej G. ciągle wygrzewa sobie dupę w Tel Awiwie, zamiast kwitnąć w polskim pierdlu, bo Izrael znany jest z polityki niewydawania swoich obywateli. Dajcie nam Andrzejka, to my wam oddamy Uriego.

Wierzcie lub nie, ale antysemityzmu z mlekiem matki nie wyssałem. Wręcz przeciwnie, jako nastolatek namiętnie czytujący GW jako źródło informacji krajowych i zagranicznych pukałem się palcem w głowę z politowaniem słysząc bełkot ludzi, którzy wszędzie widzą żydowskie spiski.

Niestety, późniejsze życie mój pogląd zweryfikowało. Zresztą mam niejasne wrażenie, że ostatnie wydarzenia na świecie nie tylko u mnie budzą niesmak. Strzelanie do konwojów z pomocą humanitarną nie jest powszechnie przyjętą na świecie praktyką. Co ciekawe, kiedy kilka zespołów muzycznych po owym wydarzeniu odwołało swoje koncerty w stolicy Izraela, ichni minister kultury nazwał to „kulturowym terroryzmem”. Na chwilę obecną definicja owego nowego gatunku terroryzmu wygląda w ten sposób, że muzyk przysyła kartkę „nie zagram wam Żydzi na gitarze”. No chyba, że koperta była z wąglikiem. To diametralnie zmieniłoby postać rzeczy.

Ostatnio w prasie przebąkiwano coś, że Izrael za cichą zgodą Iraku (czyli de facto Amerykanów, w co wierzę) i Arabii Saudyjskiej (co natychmiast zdementowano) miałby zaatakować instalacje nuklearne Iranu z powietrza. Znów nie wnikając w temat czy Iran ma czy nie ma prawa bawić się atomkiem, jeżeli taka operacja doszłaby do skutku, na Bliskim Wschodzie mógłby się zrobić taki burdel, że Europie przez najbliższe dziesięć lat odbijałoby się czosnkiem.

Im dalej w las, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nerwowy pan z kretyńską fryzurką, ciągłym odruchem chwalenia się czystą ręką i drobnym wąsikiem byłby dumny widząc, jak skrupulatnie jego „uczniowie” odrobili pewne lekcje.

Więc na chwilę obecną chyba nie darzę narodu wybranego szczególną sympatią. Pewnie czyni to ze mnie antysemitę. Swoją drogą, zawsze mnie to zastanawiało: jeżeli nie lubię pana Browna, to po prostu nie lubię pana Browna. Ale jeżeli nie lubię pana Blumsteina, to już jestem antysemitą. Muszą mieć chłopaki jakieś chody u lingwistów…

środa, 9 czerwca 2010

Z ogłoszeń parafialnych

Przez najbliższe cztery dni od jutra począwszy będę gościem Wojtka Sedeńki na Festiwalu Fantastyki w Nidzicy. Po powrocie zdam wszystkim dokładną relację.

wtorek, 8 czerwca 2010

WAŁY

"Na razie wały trzymają..."

Po przeczytaniu tego tytułu jakoś mi się pomyślało o trzech tenorach, kandydatach na prezydenta...

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Zapasy w kisielu

Takie skojarzenie nasuwa mi się, gdy obserwuję kampanię przed wyborami prezydenckimi. Mimo, iż dziennikarze starają się jakoś ją ożywić ( dzisiejszy „nius” w Wybiorczej – „Kaczyński tuż tuż za Komorowskim!”. Rany Julek! Na szczęście nie – po sprawdzeniu dowiaduję się, że Komorowski wyprzedza kandydata PiS o 11 %. Kto tego „niusmena” matematyki uczył?!), ale w sumie wszyscy trzej wiodący kandydaci mają tyle ikry, co śnięty przed tygodniem syberyjski jesiotr.

Spot Komorowskiego. Zmurszałek opowiada o dramacie internowania pokazując jednocześnie celę, w której go zamknięto. Potem przebitka na puste półki stanu wojennego. To akurat szczególnie mnie wkurza, bo dziś mało kto wie, że w stanie wojennym statystyczny Polak zjadał na kartki więcej mięsa, niż obecnie. dalej lecą Rodzina, Polska…

Ależ panie Komorowski, od dwudziestu lat wycierasz pan tyłkiem ławy sejmowe. Czego pan dokonałeś? Powiedz mi pan coś o swoich inicjatywach ustawodawczych, pracach w sejmowych komisjach, chciałbym coś usłyszeć pańskim programie. Nic. „Jestem z Polski”. Ja też - i co z tego?

O Kaczyńskim obejmującym miłośnie stary dąb nawet mówić nie warto. Kaczor, jaki jest, każdy miał okazję się przekonać. Bartek nie takie numery już widywał, a Kaczyński się nie zmieni. „Czy lampart może zmienić swoje cętki” – pytał Szekspir. Rozpacz.

Piękny Olejniczak. Największe dokonanie: „Jeździłem na rowerze po ulicach Szczecina”. I co jeszcze? Żebyś pan przynajmniej porządnym lewicowcem był i poczytał sobie poglądy Arnolda Szwarceneggera (nota bene, republikanina!).

Toć to cholery dostać można. Wybory za mniej niż dwa tygodnie, a kandydaci prezentują nam halloweenowe maseczki – żadnych konkretów, same mli, mli – wygląda to jak zapasy w kisielu. Takie kwalifikacje, jakie prezentują, to mógłby mieć burmistrz Pikutkowa a nie człowiek, któremu niekiedy przyjdzie przemawiać w imieniu 40 milionów Polaków.

Cholera, i znów nie mam na kogo głosować. Od czasu wyborów Aleksandra Kwaśniewskiego (jaki był, taki był, golenie w Kijowie, filipińska choroba, ale przynajmniej jak byle ziemniak nie tłumaczył sraczką nieobecności na politycznych szczytach) nieustannie głosuję przeciw komuś, a nie za!
Co za kraj, psiakrew!

piątek, 4 czerwca 2010

Ciemność! Ciemność widzę...

http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,7975444,Pytania_z_Jasnej_Gory__Czy_powodzie_w_Polsce_powoduja.html

Rewelacyjną tę wiadomość podaje nie jakiś tam wioskowy pleban, ale rzecznik prasowy Jasnej Góry!
Ludzie! Toć to się w pale nie mieści, jak można mieć takie kufno między uszami! XXI wiek, internet, klonowanie organów, natychmiastowa łączność z dowolnym niemal punktem globu, a tu "rzecznik prasowy Jasnej Góry" pieprzy takie głupoty, że mózg staje, a wszystko inne opada! Rozumiem jakąś babunię, która zatrzymała się intelektualnie na przedwojennej freblówce, ale przecież ten gamoń skończył studia! Teologiczne, bo teologiczne, przedtem jednak musiał zdać maturę!

O tempora! O mores...

Może na ten temat zechciałby się wypowiedzieć np. Trymus?

Wracaj, Trymusie i powiedz, co o tym myślisz. Przecież według Ciebie Kościół był zawsze ostoją światłości i tylko masoni dorobili mu czarną legendę?

środa, 2 czerwca 2010

Żeby nie było, iżeśmy obrzydliwymi lewakami... Ciąg dalszy.

Na samym wstępie piękny "kwiatek?"

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7964784,Sojusz_PiS__PSL_i_SLD___zablokuja_glosowanie_ws__Belki_.html

Napierniczak ma w najbliższych wyborach takie szanse, jak na na wyborach miss mokrego podkoszulka w Miami, albo pierd w huraganie Katrina. Ten dupek wciąż się łudzi, że reprezentuje lewicę, młodych gniewnych, którzy powoli stają się starymi wkurwionymi i tak dalej.

Tak naprawdę reprezentuje tylko siebie i grupkę byłych towarzyszy, którzy trzydzieści lat temu może i byli w miarę nowymi politykami, ale tylko w porównaniu ze starym partyjnym betonem. Polska lewica to peruwiańskie guano, nie lewica - i jedyne, co mogłaby teraz "ugrać" bez zmiany swojego wizerunku (a co może nastąpić dopiero po kilku latach), to właśnie wprowadzenie Belki na stanowisko szefa NBP.

Belka jest bardzo nielubiany przez garstkę nowobogackich za swój "podatek od wzbogacenia się" ale to naprawdę nowocześnie myślący ekonomista. W porównaniu z nim Balcerowicz (którego "reformy rynkowe" i uzdrowienie polskich finansów polegało na tym, że okradł tych, co mieli pieniądze oddając je tym, co pozaciągali kredyty), tak naprawdę jest nowoczesny, jak skarbnik Czyngis Chana. Podatek Belki rąbnął zresztą tylko w tych, co się bogacili - mnie na przykład wisi i powiewa.

Ale Napierniczak oczywiście musi strzelić focha, głosując nad kandydaturą Belki wespół z PiSiorami i PSL (ta ostatnia partia to prawdziwa zaraza, zamieniają w gówno wszystko, czego się tkną i reprezentują to, co na polskiej wsi najgorsze - postawę "każdemu ręce zginają się do siebie").

Tylko tak dalej, panie Napierniczak. Wyborcy w najbliższych wyborach pokażą panu, gdzie jest pańskie miejsce i może wreszcie szlag trafi całą tę "polską lewicę", po czym na jej miejscu uformuje się coś, co istotnie będzie jakoś podobne do lewicy europejskiej...

Bo z tymi "lewicowcami" z SLD żyć się naprawdę nie da. Przecież, cholera jasna, nawet republikanin Arnold Szwarcenegger (nawiasem mówiąc USA to jedyny kraj, w którym gubernator stanu lata po ulicach i rżnie ludzi nożami, albo rozwala z bazooki - sam widziałem w kinie ;-)))...) - ma bardziej nowoczesne poglądy na gospodarkę i sprawy społeczne, niż nasi "lewicowcy"... Oby im wargi popękały na wejściu i wyjściu.

wtorek, 1 czerwca 2010

...

10:04:14,8 To będzie… Makabra będzie. Nic nie będzie widać.
10:11:05,0 Nie, no ziemię widać… Coś tam widać… Może nie będzie tragedii…
10:15:33,2 Mamy paliwo
10:24:02,6 A jakie macie lotnisko zapasowe?
10:24:04,9 Witebsk, Mińsk.
10:29:34,9 A Rosjanie już przylecieli?
10:29:43,0 Ił 2 razy podchodził i chyba gdzieś odlecieli.
10:38:02,2 Wkurzy się, jeśli jeszcze…
10:40:42,2 TAWS TERRAIN AHEAD, TERRAIN AHEAD.
10:40:44.1 TAWS PULL UP PULL UP
10:40:51,2 Odchodzimy.
10:41:04,6 Odgłos zderzenia z drzewami.
10:41:01,4 Kurwa mać!

/za rmf.pl/