Counter


View My Stats

sobota, 29 maja 2010

Żeby nie było, żeśmy lewaki stronnicze...

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7951227,Wybory_2010__Rap_o_Napieralskim__czyli_piosenka_wyborcza.html

Powszechnie wiadomo, że trzon wyborców SLD uwielbia hiphop w wydaniu disco-polo...

"Jee , jee, jeee, SLD. Napieralski wiedzie cię. Wygramy ja i ty, to lewicy nowy rytm"

Remix:

„Je, jee, jeee, Napierniczak ostatecznie grzebie SLD. Przegramy ja i ty, ale w Sejmie ciepłe posadki na cztery lata dalej będziemy mieli MY! :D”

piątek, 28 maja 2010

"Nolife" w przenośni i dosłownie...

http://wiadomosci.onet.pl/2177396,441,zaglodzili_swoje_dziecko__bo_mieli_inne_wirtualne,item.html


...wizerunek człowieka niemal przyspawanego do monitora z komicznego przybrał właśnie mroczniejsze barwy...

PS. Dwa lata to można u nas dostać za prowadzenie (podkreślam nie "jechanie na", lecz "prowadzenie") roweru w stanie pomroczności jasnej.

Piractwo a miś Magoo i samospełniająca się przepowiednia

http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,7947691,Gucwinski_przed_sadem__Mago_mial_lepiej_od_innych.html

http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,7697418,Pochwala_piractwa_a_problem_Polski.html

http://technologie.gazeta.pl/internet/1,104530,7946685,Nielegalne_ogladanie_telewizji_to_kradziez___co_na.html

Co łączy te trzy artykuły? Uważam, że bardzo wiele.

Przyzwolenie na piractwo wyraża 76% internautów. Jasny gwint. Autorytety moralne dwoją się i troją, grzmią w mediach, a to durne społeczeństwo dalej uważa, że kradzież jest OK. No krew człeka może normalnie zalać.

Pan jakiś tam stwierdza, że tym skurczybykom internautom należy dokręcić dyby. Lecz o dziwo, jak rzadko, autor artykułu wyciąga inne zgoła wnioski, z którymi się zgadzam i pozwolę je sobie rozwinąć.

Teza jest prosta. Jestem nieomalże spychany na każdym kroku w objęcia piractwa (które piractwem nie jest, bo piraci to polują na statki u wybrzeży Afryki; ja bym to robinhoodyzmem nazwał, ale to inna sprawa).

1. Muzyka. Ostatnio oglądam trailer „Robin Hooda” Scotta (gorąco polecam) i słyszę fajny dwuminutowy kawałek muzyczny. Jest na iTunes za całe 50 centów, ale mogę polizać przez szybkę, bo szefostwo uznało, iż w Polsce serwisu nie udostępnią. No to zaczynam się gimnastykować, szukam na necie, wiosłuję jak łysy pod górkę. Dupa, nie ma. Gdybym znalazł, ściągnąłbym i nawet by mi powieka nie drgnęła.

2. Filmy. Ostatnio przeczytałem o dobrej komedii z Johnem Cusackiem z 1989 roku. No to szukam w sklepach, na Allegro. Dupa, nie ma, a znajdzcie mi jakiś serwis, który za śmieszne pieniądze (produkcja 1989, chyba już się zwróciło, nie?) udostępni mi ten film legalnie? To szukam na necie, znalazłem, ściągnąłem, obejrzałem, a powieki mi drgały, jak ryczałem ze śmiechu.

3. Gry. Temat rzeka, jaki jest koń, każdy widzi, zresztą o tym pisaliśmy wielokrotnie. Tu akurat odniosę się do konkretnego aspektu, czyli X-Box Live. W Polsce nie ma, więc w trybie co-op z kolegą zza morza do nikogo sobie nie postrzelam. Osobiście konsoli przerabiać nie zamierzam, ale z drugiej strony rozumiem tych, co tak robią. Skoro jasna mać i tak mają mnie za pirata, odcinając usługę, która należy mi się jak psu buda, to co ma mnie powstrzymać przed przerobieniem i płaceniem za grę ceny nośnika, zamiast 200 złotych z hakiem?

4. Książki. Znajdzcie mi jeden serwis w Polsce oferujący e-booki. Nie ma. No to jak chcę znaleźć coś ciekawego z lat 70-tych to wchodzę na neta, szukam, a powieki drgają mi jak wodzę oczami po linijkach znalezionego tekstu.

5. Oprogramowanie. Wiecie, ile trzeba się napocić, żeby przekonać Windows czy Office, że jednak są legalne, mimo że nie są? To jak bieg przez płotki z dołami najeżonymi dzidami. Blokowanie aktualizacji, aktywacje, nakładki na BIOS, kontrolowanie dostępu programu do sieci itp. itd. Po co komu taka katorga? Kupiłem, mam święty spokój. Ale wielu ludzi po prostu nie stać. I tyle. I tak by nie kupili, bo po prostu NIE MAJĄ pieniędzy.

I tu dochodzimy do szerszego aspektu, wynikającego z artykułu o telewizji. Wbrew temu co chce się nam wmówić, Polacy nie są narodem złodziei. Odkąd pamiętam, nikt mi komórki, komputera, zegarka, portfela ani niczego nie podpieprzył. Moje zdanie jest takie, że w tym konkretnym przypadku moi rodacy wykazują się wyjątkową mądrością. Słowo kluczowe na dziś – wirtualność. Programy telewizyjne, filmy, muzyka, gry są WIRTUALNE. My możemy je zdobyć nielegalnie, ale nikt nie traci rzeczy MATERIALNEJ. I stąd szeroko pojęty hoodyzm jest postrzegany tak, jak jest postrzegany.

Wiem, wiem. „Nie masz pieniędzy na samochód, nie kradnij, nie masz na telewizję, nie oglądaj, nie masz na książkę nie czytaj itd. itp.”

Więc co tu robi miś Magoo? Ano tyle, że ludzkość wcześniej czy później będzie musiała odpowiedzieć na fundamentalne pytanie – czy zamykamy ludzi w bunkrach, czy dajemy im cywilizowane warunki życia? No bo jeżeli przeciętny Kowalski nie będzie miał telewizji, prasy, książek, filmów i muzyki to tak, jakby siedział w bunkrze – cicho, ciemno, chujowo i nic nie wiadomo.

Bodajże Finlandia uznała, że darmowy dostęp do internetu jest niezbywalnym prawem każdego jej obywatela. Lewactwo jak jasna cholera. Jak Fin nie ma kasy na neta, to niech sobie zarobi, a jak sobie nie zarobi, to niech zamiast tego wyjdzie na spacer.

Przez dziesiątki tysięcy lat ewolucja rozwiązywała tą sprawę bardzo sprawnie. Masz pałę i zdolności, przeżyjesz, nie masz pały boś słabszy, to kopa z klifu jak w Sparcie i dowidzenia. Przeżyć mają najsilniejsi.

Konkludując, kwestia hoodyzmu ma dla mnie o wiele szerszy wymiar. Czy dalej siedzimy w jaskiniach, okładamy się pałami i „may the best man win”, czy jednak ostatnie tysiąc lat kultury coś znaczy? Skoro znaczy, to może należałoby rozwinąć pojęcie praw człowieka? Jedzenia starczy dla każdego. Jeżeli jakiś film mi się spodoba („Robin Hood” przykładem), pójdę i kupię tą niebieską płytkę, bo i pudełko fajne i materiały dodatkowe i książeczka pachnie świeżym drukiem… Z tego samego powodu kupię książkę, płytę z muzyką, grę i co tam jeszcze. Będę szczęśliwy, bo będę miał RZECZYWISTE przedmioty. Zaś jeżeli kogoś nie stać, dlaczego ma siedzieć w jaskini w niewiedzy? Przecież w sieci i tak wszystko jest WIRTUALNE…

I przestańcie wmawiać Polakom, że są narodem złodzei, bo pierwsze cztery punkty jako żywo przypominają mi samospełniającą się przepowiednię. Jak już nazwają mnie złodziejem, to chromolę. „Wszystko przez twoje negatywne myślenie”, jak to powiedział z wyrzutem Oddball.

http://www.youtube.com/watch?v=dFaB8FYvIrM&feature=related

/6:52 i dalej/

Polityka

Zakładając tego bloga nie sądziłem, że aż tak się upolityczni.

Niestety, natarczywość pislamistów zmusiła mnie do opowiedzenia się po jednej ze stron narastającego (i rozpętanego przez oba Kaczory) konfliktu.

Obaj Kaczyńscy tkwili w polityce od bardzo dawna. Od samego początku dali się poznać jako ludzie, którym najlepiej wychodzi wywoływanie konfliktów. Ubrudzili sobie łapki i utuczyli się na aferze z Telegrafem, potem byli aktywnymi członkami PC i cały czas jątrzyli jak mogli, zaspokajając swe maleńkie i nędzne ambicyjki. Najlepiej ocenił ich Wałęsa – mali ludzie, nienawidzący całego świata.

Od kilku lat grali na nucie narodowej. Zechciejcie sobie przypomnieć opory obu Braci Mniejszych wobec wejścia Polski do Unii. Zdobyli sobie poparcie narodowców i na pewien czas weszli w sojusz z partią de facto niemal faszyzującą (Giertych et consortes). Nie mieli też żadnych oporów przed sojuszem z wichrzycielami z Samoobrony - gdy sojusz zrobił się niewygodny, pozbyli się Leppera posługując się tym, co znali najlepiej, czyli prowokacją.

Cały czas odwoływali się do sarmackiej przeszłości Polski, nie pamiętając jakby, że właśnie sarmatyzm i zespół cech z nim związanych (liberum veto, szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie i Polska stojąca nierządem) pozbawiły ostatecznie Polaków wolności na ponad dwa wieki, czyniąc z wielkiego, silnego państwa teren przemarszów armii, które tylko przemaszerować przez Polskę zechciały. I tę ideologię wyznają pozostający pod ich sztandarami ludzie. Zamiast patrzeć przed siebie, gapią się w przeszłość rozpamiętując wszystkie kopniaki, jakich nie szczędziła nam historia właśnie z powodu takich postaw społecznych.

Kaczyńscy zrobili na mniejszą skalę to, co w Jugosławii zrobił Miloszewicz – rozbudzili upiory przeszłości i podzielili społeczeństwo. Oczywiście Polska nie jest państwem wielonarodowym (jak myślicie, czy mielibyśmy taki komfort, gdyby nie układy jałtańskie, tak znienawidzone przez Prawdziwków? Czy nie bylibyśmy teraz może nawet w stanie wojny z Ukrainą i Białorusią, mając tylu Ukraińców i Białorusinów w swoich granicach, ilu mieliśmy przed wojną?), ale Kaczyńscy nie byli też ludźmi na miarę zbrodni Miloszewicza – to po prostu dwaj mali, obrażeni na cały świat ludzie. Społeczeństwo jednak jest podzielone jak nigdy wcześniej i nie wiem, czy te podziały dadzą się zasypać. Zamiast zajmować się przyszłością, wciąż toczymy spory o przeszłość i patrzymy tęsknym wzrokiem na poleskie błota, czy kresową nędzę.

Zbliżające się wybory będą dla Polski pewną cezurą. Trzeba się opowiedzieć za przyszłością, w której Polska będzie krajem aktywnie uczestniczącym w jednoczeniu się Europy i wyciągającym z tego korzyści (choćby jako pośrednik w handlu pomiędzy Rosją a Unią), czy przyszłością, w której będziemy tkwili w miejscu kopani w dupę przez wszystkich, którzy nas zechcą wyprzedzić.

Chciałbym tylko przypomnieć, że wspierający aktywnie pislamistów KK, który mocno oponował przed wejściem do Unii, teraz doi Unię jak tylko się da korzystając choćby z dopłat unijnych dla rolnictwa. Postawa to równie fałszywa, jak cała ideologia PiS. Tym, co nie pamiętają, przypomnę, że podczas zaborów polscy hierarchowie Kościoła co do jednego wspierali zaborców, a papieże potępiali buntujących się przeciwko Rosji powstańców. Teraz KK usiłuje zmonopolizować patriotyzm. Zechciejcie sobie przypomnieć poglądy Ojdyra i radia, którego jest szefem. Chcecie, by waszym prezydentem był człowiek popierany przez religijnego fanatyka, którego (nawiasem mowiąc) KK nigdy się nie wyparł?

Pislamiści uważają się za jedynych patriotów i prawdziwych Polaków. Oni nie potrafią sobie wyobrazić innego patriotyzmu, niż ten z wierszyka: „Tylko pod Krzyżem, tylko pod tym znakiem, Polska będzie Polską, a Polak Polakiem”. Nie da się im wytłumaczyć na przykład, że można być patriotą nie zionąc jednocześnie nienawiścią do wszystkich dosłownie sąsiadów i wszystkich, którzy nie wędrują co tydzień niby automaty do kościołów. A przecież patriotyzm, zamiast nieustannego wymachiwania sztandarami i pokornego pochylania łba przed byle klechą może po prostu być solidną, spokojną pracą na rzecz kraju i jego zamożności (jak to robią na przykład Niemcy czy Amerykanie).

Dlatego – choć uważam pana Komorowskiego za konserwatystę i nie podzielam prawie żadnych z nim poglądów politycznych – pójdę głosować na niego w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Nie zagłosuję na lewicę, bo chcę przygwoździć małego Kaczora tak, by na zawsze zniknął ze sceny politycznej. Pewnie mi się to nie uda, bo upiory są cholernie żywotne, ale nie będę musiał potem pluć sobie w twarz patrząc w lustro.

Oczywiście, zdają sobie sprawę z tego, że Kaczyński Jarosław jest tylko przedstawicielem pewnej grupy ludzi (niestety dość licznej), ale trzeba wreszcie im wszystkim powiedzieć: idźcie precz, do krucht i zakrystii, gdzie wasze miejsce, nie przeszkadzajcie innym budować silnej i zamożnej Polski.

Upiory przeszłości trzeba wreszcie pogrzebać, zamiast podtykać je wciąż sąsiadom – przy czym za cholerę nie mogę dostrzec korzyści z tego wynikających. Duma narodowa? Pan, który twierdził, że honor jest dla Polaków bezcenny (Beck) jako jeden z pierwszych zwiał do Rumunii we wrześniu 1939 roku. Tyle są też warci ludzie nieustannie wycierający sobie pyski pojęciem honoru. (Beck przynajmniej był na tyle uczciwy, że w kilka miesięcy po powrocie do Polski strzelił sobie w łeb. Na to, iż opamiętają się pislamiści nie ma co liczyć).

Teraz oczywiście PiS przedstawia nam nowy wizerunek Kaczora. Ma to być człowiek wyrozumiały, chętny do współpracy z rządem, grzeczny i spokojny. Mamy zapomnieć o „Spieprzaj dziadu”, „Oni stoją tam, gdzie stało ZOMO”, "Nie będę premierem, gdy mój brat zostanie prezydentem" i „Nikt nas nie przekona, że czarne jest czarne a białe jest białe…” (ostatnie było tylko kretyńskim przejęzyczeniem, ale wyobraźcie je sobie w ustach prezydenta…)

Julian Tuwim napisał proroczo…

A nade wszystko słowom naszym
Zmienionym chytrze przez krętaczy
Jedyność przywróć i prawdziwość:
Niech prawo zawsze prawo znaczy,
A sprawiedliwość, sprawiedliwość”.

Bracia Kaczyńscy byli właśnie takimi krętaczami, którzy zmienili sens słów. Pamiętacie kaczego ministra sprawiedliwości oskarżającego lekarza o mordowanie pacjentów? Bez żadnych podstaw, na konferencji prasowej minister odpowiedzialny za przestrzeganie prawa oskarża człowieka o najcięższą ze zbrodni. To ma być prawo w rozumieniu Kaczyńskiego? To ma być kacza sprawiedliwość?

Parafrazując przemówienie Churchilla z czerwca 1940 roku…
"… bez względu na cenę, będziemy z Pisiorami walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach; nigdy się nie poddamy..."

P.S. Jednak przeceniłem Becka. Nie wrócił do kraju. Umarł w Rumunii w 1944 roku.

Promocja Gamedeka Unrated :)

Blog EGM'a jest jedynym miejscem, w którym można bez lęku o posądzenie o bezceremonialną reklamę bezceremonialnie auto się reklamować.

I właśnie to czynię, z nieukrywaną radością:

Po piersze - premiera IV tomu ("Gamedec: Zabaweczki. Sztorm") to już nieodwołalnie 7 czerwca. Można próbować 4-go dorwać gdzieś książkę, ale bezpieczniej poczekać do 7-go. Warto zaznaczyć, że w tomie jest oficjalne podziękowanie złożone na ręce Andrzeja za jego wsparcie i przyjaźń. W ten sposób nasze, że się tak wyrażę, kontakty, przeszły do historii :), co nie znaczy, że się kończą, po prostu zostały uwiecznione ;).

Po drugie - ruszyła nowa strona www.GamedecZone.com z silnikiem bloga "wszytym" w siebie. Przenoszę się z blogowaniem na własne śmieci i gorąco Was zapraszam. Oczywiście będę tu wpadał i się udzielał, ale i do odwiedzenia bloga w odcieniach błękitu zachęcam takoż słynnego EGM'a.

Po trzecie - uruchomiona została strona promocyjna www.GamedecVerse.com, gdzie można obejrzeć i ściągnąć spot promujący gamedeka, chyba pierwszy na świecie (tak przynajmniej mówił Robert Silverberg, gdy go obejrzał, zresztą razem z żoną) tak profesjonalnie zrobiony "trailer" książkowej sagi. Swoją drogą w jakich czasach żyjemy, że tekst, choćby najlepszy, nie obroni się, jeśli dookoła niego nie zrobi się (multi)medialnego szumu.

Po czwarte i ostatnie, spot można obejrzeć też na you tubie, po polsku i po angielsku. Wystarczy wstukać hasło "gamedec" :).

No i cóż. Zaczęło się. Osiem lat pracy, poświęceń, benedyktyńskiej roboty, przeżyć i przemyśleń, wielkie, dojrzałe jabłko, zaczyna spadać. Pierwsza wielka opowieść o gamedeku (tomy I - IV) została domknięta. Jak to będzie? Czy owoc oderwawszy się od gałęzi wpadnie w zdrowe i mądre ręce wrażliwych czytelników, czy w ... błoto? A może mi się wydaje, że on taki dorodny?

E, chyba nie.

Chyba nie.

Pozdrawiam, Marcin Przybyłek

czwartek, 27 maja 2010

Czasami bardzo nie lubię mieć racji...

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7940546,Dlaczego_lecieli_tak_nisko.html

Wnioski z powyższego może wyciągnąć każdy maturzysta który zdawał czytanie tekstu ze zrozumieniem.

Czy są jakieś procedury odwoływania pochówku pośród królów?

środa, 26 maja 2010

Święte prawo własności

Post ten dedykuję wszystkim idiotom uważającym, że prawo własności, tak okrutnie deptane przez komuchów jest nadrzędne nad wszystkimi innymi.

http://wroclaw.naszemiasto.pl/artykul/402094,wroclaw-na-kozanowie-chca-nowej-ustawy-by-zbudowac-wal,id,t.html

Przeczytajcie to sobie i oceńcie sami. Za komuny dano by facetowi odprawę (wcale nie taką niską, jak nam to teraz wmawiają) a w razie oporu wyniesiono by gościa na noszach i umieszczono w "psichuszce". Teraz obchodzą się z nim wszyscy jak ze śmierdzącym jajkiem.
Rezultat? Zalane kilkanaście posesji. Facecik oczywiście przytacza na swoją obronę rozmaite argumenty, ale ostatecznie interes jednego chciwego s... syna niszczy dorobek życia wielu ludzi, którzy na swe domki odkładali pieniądze albo pozaciągali kredyty. Teraz będą je spłacać do końca życia.

wtorek, 25 maja 2010

Student to (podobno) brzmiało dumnie…

http://opole.gazeta.pl/opole/1,35114,7890350,Piastonalia_pod_znakiem_piwa_i_wymiotow.html

Niby news jak każdych multum w okresie juwenaliów i podobnych imprez. Dzicz, swołocz, chleje, rzyga, pali cholera wie co – słowem totalne zezwierzęcenie.

Chciałoby się ten artykuł skomentować adekwatnie do poziomu merytorycznego, czyli pan Guzik nie należał do szeroko pojętej ferajny na studiach, przemykał bocznymi korytarzami w szarym swetrze i na imprezy go nie zapraszali to teraz swoje frustracje po wielu latach wylewa w lokalnym wydaniu gazety, która coraz częściej do poziomu brukowca się zbliża.

Jednak jak dla mnie sprawa ten ma jeszcze drugi, głębszy wymiar. Na filmiku wyraźnie widać twarze uczestników. Część faktycznie przegina pałę, ale inni zachowują się kulturalnie i ich jedynym pechem jest fakt, iż uchwyciła ich czujna, amatorska kamera pana Guzika.

Nieważne, że miałeś na studiach z egzaminu 5.0. Wystarczy, że przyszły pracodawca skojarzy Cię z twarzy z nagrania i możesz CV do niszczarki włożyć. Co ciekawe, na tego typu nagraniach przestępcy mają pozasłanianie twarze. Tu najwyraźniej interwencji policji (co zresztą z artykułu wynika) nie było, więc można spokojnie ludzi oczerniać.

Na miejscu wszystkich sfilmowanych pozwałbym pana Guzika do sądu z odpowiedniego paragrafu i puścił go z Guzikami.

I jeszcze jedno. Wedle tego, co obecnie wciskają nam media, student 200 lat temu był wiecznie pachnący, zawsze elegancko ubrany, kulturalny, uczynny i obyty z zasadami savoir vivre. Zwłaszcza po zdaniu egzaminu.

Ludzie, robić w konia to my, ale nie nas…

niedziela, 23 maja 2010

Klepsydra

Wiecie, koncepcja przeznaczonej każdemu klepsydry czasu z przesypującymi się ziarenkami jest bardzo piękna, zapominamy jednak o tym, że niektóre są większe od innych i jak się trafią dwa, trzy na raz, mogą zatrzymać klepsydrę...

wtorek, 18 maja 2010

i jakoś się kręci....

Siedzę właśnie w jednej z moich prac, za oknem deszcz, w głośnikach papka z eski, klientów brak, a czas do wieczora jakoś trzeba zabić, można pisząc... Dziś odrobina ekshibicjonizmu, czyli publiczne żale... A może nie żale... bo żalenie się jeszcze nigdy nikomu nie pomogło, zresztą, na co mam się żalić jak są tacy co mają gorzej (ot choćby pan któremu ciężarówka ciągnąca go pod sobą wyrezała pół czaszki razem z mózgiem).

Z początkiem roku, dokładnie czwartego stycznia straciłem robotę. Nie pracę, robotę. Pracą przestała być już jakiś czas temu - dość długi - kiedy zmieniło się szefostwo, zmieniła się polityka, a mała firemka w pewnym momencie stała się korporacją. Korporacją w której człowiek był dobrze ustawiony, nie przepracowywał się, średnia krajowa do kieszeni wpadała. Tyle, że rozwijałem się w tempie asfaltu na nowych polskich autostradach. Wrodzone lenistwo kazało siedzieć na dupie i czekać. Aż pewnego dnia na szkolenie które prowadziłem trafiła nowa PióRwa której moje metody szkoleniowe nie odpowiadały. Tak bardzo, że dwa dni później, osobiście, z ręki szanownie panującej Pani Prezes (przywilej do tej pory zarezerowany dla dyrektorów) otrzymałem wypowiedzenie. Śmieszne wypowiedzenie, 3 i pół miesiąca bez świadczenia pracy, ale z normalną pensją a jako powód podano zarzuty podpadające pod kodeks karny. Podpisałem, uspokoiłem żonę (pracującą w tej samej firmie) i stwierdziłem, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Zahaczyłem się od razu w firmie, gdzie pomysłów jest milion, ale zarząd zmienia koncepcje trzydzieści razy w ciągu odcinka Mody na Sukces. Praca lekka, pieniądze przeciętne, satysfakcja spontaniczna, ale robota jest, rozwojowa niezbyt, ale pozwalająca włożyć coś do gara.

W międzyczasie z żoną dochodzącą już niedługo do terminu porodu wynajęliśmy mieszkanie - marzenie po dwóch latach mieszkania z moją rodzicielką do której idealnie pasuje tekst z Kabaretu Moralnego Niepokoju "i szura i szura" - urządzanie, kombinowanie, jak zrobić, żeby było tanio i żeby było dobrze. Udało się, meble kosztowały nas w sumie mniej niż używany polonez, przeprowadzka dzięki znajomościom za darmo, zostało wiele do zrobienia, ale satysfakcja jest.

W jeszcze jednym międzyczasie okazało się, że taki multiinstrumentalista jak ja, wcale nie znajdzie pracy z ogłoszenia. To co znalazłem i znalazła mi żona, w większości przypadków powodowało odruch wymiotny. To była ostateczność, wpasowanie się w jakieś ryzy i tyranie po osiem godzin tego samego w kółko. Kiedy już myślałem, że jedynym źródłem moich dochodów będą tylko pensje z dwóch małych etatów (co wystarczyłoby na prawie wszystkie opłaty, z naciskiem na prawie) i trzeba będzie jednak pójść do jakiejś fabryki, odezwał się były współpracownik.

Od słowa do słowa, od rozmowy do rozmowy, od wczoraj jestem jedynym pracownikiem firmy szkoleniowej. Szkolącej z rzeczy które mnie interesują, wymagającej prawie całego wachlarza moich umiejętności i przede wszystkim, dającą spore perspektywy rozwoju. Za trzy miesiące okaże się, czy mój wrodzony bezkrytyczny optymizm znów będzie górą. Jeśli tak, super...

I na koniec, w pewnym momencie, szukając ciekawej pracy, zacząłem pierwszy raz w życiu odczuwać, że przy szukaniu pracy naprawdę przydają się papierki. Pewnie gdybym miał papiery na znajomość angielskiego, obsługi Photoshopa, programowania w PHP, gotowania, barmanowania, robienia zdjęć, negocjacji i kichania zawsze trzy razy, pracę znalazłbym błyskawicznie. Niestety, papierków poza cudem odnalezionym świadectwem maturalnym nie mam, dla wielu pracodawców czyni mnie to gorszym. Bo wymagają ukończonych studiów, nie chcą nawet się spotkać, pozwolić udowodnić, że brak studiów nadrabiam doświadczeniem i do tego nie mam klapek na oczach jak wielu absolwentów. I niech wymagają, niech tracą takich jak ja, znalazł się ktoś kto zapytał co umiem a nie jaką szkołę skończyłem (chociaż tym akurat się pochwaliłem, bo moją szkołę średnią uważam za wyśmienitą). Są jeszcze normalni ludzie na świecie i miło ich spotkać :D

sobota, 15 maja 2010

Jak to w rękawiczkach zakładano graczom na PC coraz większą kolczatkę…

1. STEAM. Optymiści twierdzili, że to wspaniały pomysł, dobrze poinformowani optymiści, że to początek zamordyzmu. No ale jak to zwykle, drudzy pojazgotali, pierwsi popukali się palcem w czoło i koniec końców temat zmarł śmiercią naturalną. Ciemny lud graczy to kupił, zaś pierwszy wyłom w murze został dokonany.

2. Aktywacje z EA, które dość szybko podchwyciło parę innych firm. Tu odpór był na tyle duży, że EA przez chwilę nakryło się nogami i musięli pomysł zweryfikować, wypuszczając programik pozwalający na odzyskanie tokena na danym komputerze. Choć inni, np. ATARI stwierdzili, że tonacja kwików graczy jednak poza skalę nie wyskoczyła, tak więc firma na kompromis z tego co mi wiadomo nie poszła. Mam oryginał „Assault on Dark Athena”. Zainstalowałem na starej Viście, potem z rozpędu zainstalowałem betę W7, a teraz mam tejże oryginał. Wniosek: lecę na oparach, bo liczba aktywacji wynosi 3 i nie podlegają one zwrotowi. Pewnie będąc legalniejszy od Papieża srałbym po nogach, bo jak teraz mi się coś sypnie, to kaplica. Pewnie, bo w razie W ściągnę cracka i mam sprawę głęboko. Inna sprawa, że pewnie w życiu do tej gry nie wrócę – nie mam czasu. Tak czy siak, ciemny lud graczy tokeny przełknął.

3. EA najwyraźniej nie dostało po łbie dość porządnie, bo znowu zaczyna kwilić coś na temat płatnych dem, udupienia rynku wtórnego, a jeżeli przypadkiem im to wyjdzie, kto wie, może produkujący gry na konsole pójdą w ślady kolegów po fachu. Istnieje obawa, że ciemny lud graczy to kupi.

Jeżeli ktoś miał kiedyś za damę serca jednorożca i zmniejszył ten wymierający gatunek o jedną sztukę, doskonale zna proceder „zdobywania kolejnych bastionów”. Jeżeli nie, niech się pocieszy, że najpiękniejsze jeszcze przed nim :)

Na koniec, ciekawostka...

http://gry.onet.pl/2169832,,Amerykanska_armia_wsciekla_na_Sony,wiadomosc.html

Prawdę rzekłszy fakt, iż Najwspanialsza, Najdzielniejsza, Najnowocześniejsza Armia Wolnego Świata musi uciekać się do takich sztuczek w celu stworzenia centrów obliczeniowych jest dość zabawny. To tak jakby wyszło na jaw, że największy kark na osiedlu obnoszący się dumnie z trzema paskami na dresie w istocie ma podróbkę.

Inna sprawa, że gdyby nie ten drobny szczegół, sprawa najprawdopodobniej umarłaby śmiercią naturalną, bo któż przejmuje się lamentami kilku biednych misiów, kótrzy w swej naiwności kupili sprzęt, nomen omen, reklamowany jako umożliwiający instalację dowolnego systemu operacyjnego i teraz zostali wyruchani. Niestety, tu skośnooka Godzilla trafiła na Hulka w postaci US. A. i przy okazji kilku uniwersytetów z tegoż samego kraju. No i mogą być jaja.

Im bardziej się starzeję, tym częściej dochodzę do wniosku, że szeroko pojęty „wolny rynek” ma działać w jedną stronę. Przeciętny Kowalski często dostaje od niego w dupę aż miło, ale zawsze można wtedy powiedzieć, że K. utknął mentalnością w poprzednich czasach, jest nieprzystosowany i wedle teorii ewolucji powinien wyginąć. Kiedy raz na jakiś czas „wolny rynek” niczym studzienka kanalizacyjna wybije toną gówna wielkim tego świata prosto w oczy, nagle okazuje się, iż szaraki na pewno skorzystali z jakiegoś „cheata”, po czym gigant tupie nóżką i wypierdala wszystkich z piaskownicy.

piątek, 14 maja 2010

Piractwo złodziejstwem

Piractwo złodziejstwem? Niech będzie. Skoro tylu mądrych i prawych redaktorów czasopism komputerowych - i nie tylko - tłumaczy mi, że pirat = złodziej, gotów jestem temu uwierzyć.

Ale czemu nabywca gry komputerowej nie ma takich samych praw, jak ten, co kupił np. samochód? Handel używanymi samochodami to w końcu źródło jak najbardziej uczciwych dochodów całej masy ludzi we Polsce i za granicą.

A w kwestii programów komputerowych?

Proszę bardzo...
http://gry.onet.pl/2168533,,Handel_uzywanymi_grami_grozniejszy_niz_piractwo,wiadomosc.html

Dlaczego kupiwszy grę i pograwszy do woli nie mogę jej odsprzedać innemu, niesytemu jeszcze wrażeń, który jest cierpliwszy ode mnie (bo poczekał) i ma mniej kasy?

Dlaczego to takie groźne społecznie zjawisko?

I dlaczego producenci samochodów nie biadolą, że kradzieże samochodów zmuszają ich do utrzymywania wysokich cen i uniemożliwiają pracę nad nowymi modelami, tylko robią swoje nie ograniczając praw klienta, który kupił ich produkt?

Czy ktoś z moralistów zechce mnie w tym względzie oświecić?

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Ojciec chce sprawić dorastającemu synowi prezent. Kupuje mu samochód. Odbywa nim przejażdżkę, żeby sprawdzić, czy wóz jest sprawny i jak się prowadzi. I oddaje go synowi. Normalka.

Ale gdyby zrobił to samo z programem Windows, popełniłby przestępstwo, prawda?

środa, 12 maja 2010

Cui prodest scelus is fecit

Tytuł naciągany, ale niezmiernie z tematem mi się kojarzy. Otóż:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,7865334,Polska_skreslona_z_listy_krajow_pirackich.html

Wniosek: jest super, piractwo u nas spada, zawitała cywilizacja i poszanowanie prawa.

http://technowinki.onet.pl/wiadomosci/54-procent-oprogramowania-uzywanego-w-polsce-jest-,1,3223431,artykul.html

Wniosek: jest chujowo, kradniemy na potęgę, tylko trochę mniej od Rumunów.

/dygresja /

http://en.wikipedia.org/wiki/International_Data_Corporation

Raport stworzyła IDC, która „twierdzi, że ma ponad 1000 analityków w 50 krajach”. Jak dla mnie, statystycznie to mają gówno.

http://www.portalspozywczy.pl/inne/alkohole/wiadomosci/polacy-pija-mniej-ale-czesciej,31334.html

Wniosek: Hurraaaa!!! Wizerunek awanturującego się pijanego turysty w świecie, jak również powszechnej opinii, że specjalnie dla naszego narodu słowiańskiego należałoby powiększyć skalę w alkomatach, bo czasami się kończy, wreszcie się zdezaktualizował. Jeee!

http://www.emetro.pl/emetro/1,85648,7804931,Narodowa_zgoda_na_picie.html

Wniosek: Chujowo. Szef PARPA rozwiewa nasze nadzieje – dalej jesteśmy narodem alkoholików.

To tylko dwa przykłady, równie dobrze można by zaserwować trzeci w postaci narkotyków miękkich, aczkolwiek ostatnio temat stał się mniej medialny.

Wniosek ostateczny: mam dziwne wrażenie, że niektórzy ludzie działający w organizacjach mających zwalczać negatywne zjawiska w społeczeństwie tak naprawdę po cichu nie chcą, żeby owe zjawiska zniknęły. Przecież to jak podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Dofinansowania międzynarodowe i krajowe szlag trafi, trzeba będzie nowej roboty szukać. Więc w sumie fajnie, że te zjawiska istnieją, co by z nimi barwnie, zapalczywie i medialnie walczyć.

Jednym z najbardziej nielubianych przeze mnie gatunków ludzi są neofici. Pewien Garfield swego czasu uczynił sobie z pewnego procederu źródło dochodu, a teraz dostał zwrotu o 180 i uczynił drugie z rypania owego procederu jak wszy bociana. W liceum miałem kolegę, który chlał na umór. 0,7 było dla niego niczym półlitrówka mineralnej dla sportowca. Ale nagle stał się abstynentem i zaczął udzielać się w organizacjach zwalczających alkoholizm. W tym temacie na prawo od faceta był już tylko koniec Świata Dysku. I po tej cudownej metamorfozie powiedział mi, że on się w duchu cieszy, jak ktoś w kolejce przed nim wódkę kupuje. Wyjazdy za półdarmo na szkolenia, dofinansowania, wynagrodzenia za przeprowadzenie w szkole gadki pt. „alcohol is bad” („South Park” parafrazując). I tak dalej, i tak dalej.

Tym samym całkiem nieźle zarabiając, można społeczeństwu wciskać coraz większy klin w (_!_), poniżej dwa skromne przykłady:

http://gry.onet.pl/2168011,,Electronic_Arts_wprowadza_kontrowersyjny_system,wiadomosc.html
http://www.benchmark.pl/aktualnosci/Nowy_pomysl_EA_-_platne_dema.-27610.html

Jako pierwsza instytucja międzynarodowa, ową praktykę zaczął stosować KK. Najpierw wmówić człowiekowi, iż z samego faktu przyjścia na świat wynika że jest obarczony grzechem pierworodnym, a potem wskazać mu sposób, jak za pomocą niewielkich acz częstych opłat może się tego grzechu wyzbyć… :)

wtorek, 11 maja 2010

Dziesięć (jedna i dziewięć potencjalnych) kaczek za 40 milionów euro.

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7867639,Kaczka_wysiaduje_jaja__Nie_mozna_budowac_autostrady.html

Powszechnie wiadomo, że kaczki są u nas specjalnie traktowane, ale są pewne granice.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kaczka_krzyżówka

Ta kaczka wygląda mi całkiem pospolicie. A z jej powodu nie można kontynuować budowy A1, bo jakakolwiek ingerencja może „wpłynąć niesprzyjająco na obecne i późniejsze zachowanie kaczki, a dodatkowo może spowodować stres, co nie jest wskazane w jej stanie”.

To, że sytuacja z autostradami może wpływać niesprzyjająco na obecne i późniejsze zachowania milionów wkurwionych kierowców w Polsce, a i niejeden poród w warunkach polowych na skutek niedojechania do szpitala na czas najwyraźniej panu od przyrody już ucieka.

Mnie też martwi, że potencjalnemu potomkowi niektóre gatunki zwierząt będę mógł pokazać już tylko na zdjęciach. Ale, do kurwy nędzy, kaczka to nie panda ani jakiś cholerny jednorożec!!!

poniedziałek, 10 maja 2010

Co każdy potencjalny klient o Diallo wiedzieć powinien…

Z zasady stoję na stanowisku, że telefon na abonament jest dla ludzi nieliczących się przesadnie z kosztami. Nie wiedzieć czemu, minuta rozmowy w prepaidzie wychodzi średnio o jakieś 10 groszy mniej niż w abonamencie. Ja wiem, darmowe minuty (choć koniec końców zawsze jest jakiś kruczek sprawiający, że tracą na darmowości), telefony za złotówkę (które w przeliczeniu na 24 miesiące daniny abonamentowej nagle nabierają wartości wręcz kosmicznej, a tenże sam telefon zakupiony z second handu oryginalny, zafoliowany i pachnący jeszcze chemią, który ktoś właśnie po przedłużeniu umowy oddał do komisu żeby podreperować swój budżet , kosztuje średnio 30% taniej) itd. itp. Słowem, miodzio.

Ja się na to miodzio do tej pory nie łapałem i wolałem prepaida. Ale oto pojawia się telefonia komórkowa Diallo. Oferowana przez Dialog, w którym od pięciu lat mam telefon stacjonarny i gruby kabelek. Pięć lat nie jest tu wymienione przypadkowo, gdyż od pięciu lat płacę właścicielom firmy miesiąc w miesiąc minimum 200 złotych. No to myślę sobie (i to był błąd, bo czasami kiepsko mi to wychodzi), że w kupie ze stacjonarnym i netem będzie pewnie jakoś fajniej, jakieś zniżki, rachunek jeden, słowem – same korzyści.

Mniej więcej miesiąc później, już po uiszczeniu jednego rachunku, ni z gruchy ni z pietruchy przychodzi mi sms, że zablokowano połączenia wychodzące. To dzwonię, żeby dowiedzieć się, co jest grane. Po chwili odblokowali, aczkolwiek miła pani poinformowała mnie że zgodnie z paragrafem x, punktem y, a podpunktem z, jeżeli klient przekroczy w danym miesiącu abonament o znaczną kwotę, to musi wpłacić połowę owej kwoty w ciągu 48 godzin, inaczej odcinają połączenia wychodzące. Gwoli wyjaśnienia dowiedziałem się, że ma to na celu ochronę raczkującej sieci komórkowej przed oszustami, co nabijają rachunek na maksa i znikają na Syberii.

W 2000 roku miałem pecha i po raz pierwszy tragicznie się zakochałem. No więc kupiłem telefon komórkowy w tej samej sieci co obiekt mych westchnień i zacząłem dzwonić. Po dwóch dniach zablokowano mi telefon, więc grzecznie udałem się do BOK ówczesnej Idei. Dowiedziałem się, że wewnętrzna instrukcja każe zablokować telefon w przypadku, kiedy świeżo złowiony klient dzwoni jak najęty. No to grzecznie uiściłem circa about 200 złotych. Miesiąc zamknął się rachunkiem w wysokości 920 złotych, co było dla mnie istotną lekcją na temat miłości i wartości pieniądza.

Minęło 10 lat, z czego 5 lat jestem w Dialogu. I w czwartek zostałem potraktowany dokładnie tak samo jak szczyl prosto z ulicy, co chce ukraść ile wlezie i uciec. Na zapłacenie połowy kwoty nie przystałem. Od 48 godzin deklaracji wojny minęło 96, a dalej mogę dzwonić, więc dzwonię dzisiaj i się pytam, kiedy w końcu to odetną. Przełączają mnie do konsultanta, na którego czekam 15 minut. Rozłączam się, przecinam kartę SIM nożyczkami, tym samym samemu realizując obietnicę odcięcia połączeń wychodzących i spokojnie wkładam do telefonu kartę prepaid.

Kiedy przyjdzie następny rachunkek z Dialogu, jak każdy kulturalny Europejczyk uiszczę całą opłatę należną za telefon komórkowy, po czym kiedy przyślą mi następną kartę, będę ze stoperem wydzwaniał miesięczną daninę, po czym odkładał kartę na półkę do następnego miesiąca. Rzecz w tym, że telefonie komórkowe zarabiają na abonamencie w ten sposób, iż zazwyczaj nie rozmawia się ze stoperem w ręku. Mogę, to dzwonię, a że przyjdzie rachunek o kilkanaście/set złotych wyższy, to już mój problem. Niestety, na mnie sieć Diallo nie zarobi już ani grosza poza kwotą abonamentu miesięcznego.

Podkreślam, że nie zostałem w żaden sposób oszukany. Niemniej jednak zdecydowanie nad frazę „presumed guilty until proven otherwise” przedkładam „presumed innocent”. Tak więc Heyah Diallo i życzę dalszych sukcesów w agresywnym marketingu zdobywania klientów.

The Whispered World

Dawno nie pisałem o moich ulubionych przygodówkach, choć było o czym pisać. Pozwolę sobie uzupełnić ten brak, żeby bywalcy tego bloga nie sądzili, że tylko polityką się tu żyje…
Gra Whispered World to najnowsza przygodówka firm Deep Silver i Daedalic Entertainment dostępna od niedawna na Steamie. Jej bohaterem jest młody błazen i cyrkowy trefniś, Sadwick, który podróżuje z pewnym cyrkiem. Od niedawna dręczą go dziwaczne sny, które wieszczą, że chłopak stanie się przyczyną zguby całego świata. Zainspirowany chęcią wyjaśnienia znaczenia tych niezwykłych snów Sadwick wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż w towarzystwie osobliwego pomocnika, Spota.
Gra ma bardzo ładną, starannie rysowaną grafikę, w nie do końca realistycznym stylu. Podróż Sadwicka obfituje w najrozmaitsze wydarzenia, jedne zabawne, inne z pozoru groźne, a zadaniem gracza będzie doprowadzenie naszego bohatera do pałacu królewskiego, gdzie leży złożony niemocą władca. Całemu królestwu grozi inwazja Wredniaków pod wodzą niejakiego Loucaux, wyglądającego jak krzyżówka Kermita z baranem.
Przyjemność gry psuje może nadmierna gadatliwość wszystkich postaci. Co prawda jest to przypadłość wszystkich niemal ostatnio wydanych gier przygodowych. Dawne przygotówki („Indiana Jones and Fate of Atlantis”) skonstruowano tak, że wszelkiego rodzaju przydatne informacje zdobywało się po wymianie kilku zdań. Teraz byle napotkany na drodze drwal ma do powiedzenia mnóstwo rzeczy, jakby był agentem reklamowym biura turystycznego, mówi diablo dowcipnie, nasz bohater musi go wypytać o dziesiątki spraw, zanim wreszcie dowie się czegoś, co może mu się przydać w wypełnieniu misji. Zaczyna się to robić nudne – zwłaszcza, że twórcom nie przyszedł do głowy bardzo dobry pomysł z dawnych gier – kwestie wyczerpane po prostu wygaszano, więc gracz nie musiał sprawdzać, czy przypadkiem nie pominął jakiejś ścieżki dialogowej. Nie jest to wada wielka, ale dość uciążliwa. Z drugiej strony… może to i dobrze, bo niektóre gry przechodziłoby się szybciej, niż kapusta przez niskiego chłopa.
Wracając do Sadwicka – podczas całej gry towarzyszy mu osobliwy stworek, Spot – ten zaś potrafi zmieniać postać, co otwiera przed naszym bohaterem nowe możliwości. Nie wszystkie postaci Spota dostępne są od razu – co jednak zwiększa tylko atrakcyjność gry.
Wyzwanie intelektualne, jakie gra stawia przed graczem jest przeciętnej miary, ale w kilku miejscach trzeba się będzie nagłowić. Ale niektóre animacje z nadmiarem wynagradzają wysiłek włożony w rozwiązanie problemu.
Gra ma możliwość zapisu w dowolnym momencie, co ułatwia rozgrywkę i jest „bezpieczna” to znaczy, że bohater nijak nie może zostać zabity – nie trzeba więc przechodzić niektórych sekwencji po kilka razy, jak to bywa w niektórych innych grach.

Zakończenie gry jest dość oryginalne – podobne do zakończenia jednej z klasycznych, dawnych przygotówek. Pozostawiam graczom domysł, o której z gier myślę.

Polecam tę grę wszystkim miłośnikom dobrej zabawy…
EGM

niedziela, 9 maja 2010

Świat ocipiał...

...bo Wałęsa i Olechowski zaczynają mówić z sensem.


Kiedyś głosowałem na SLD. Potem mi przeszło, bo taka z nich lewica, jak z koziego tyłka kobza. Od tego czasu głosuję przeciw, żeby jakaś partia przypadkiem nie wygrała. Konkretnie chodzi o jedną, bo na lepsze nie liczę i kompromisowym rozwiązaniem jest plankton, który niczego nie naprawi, ale i niczego przesadnie nie spierdoli. Ale partii na którą chciałbym głosować i się tego nie wstydzić obecnie na naszej arenie politycznej nie widzę...

Przedwczesne wybory, odliczający każdą sekundę do końca kadencji Lecha „Veto” Kaczyńskiego musieli zresetować timery. Po ostatnich obiecałem sobie, że nie idę. Nie mam na kogo głosować. Niestety, nad krajem zawisł kir pislamistów. No i będę zmuszony głosować na Komora, który za PR-owca powinien sobie wziąć Johna Connora - jak chłopak T-800 nauczył emocji, to pewnie i p.o. z PO by podołał. Ale "spieprzaj dziadu", "ta małpa w czerwonym", "(...)ZOMO(...)" jak dla mnie nie ma prawa wrócić. Więc trudno, "nie chcem, ale muszem"...

I dzisiaj częściowo rozwiązał mi się dylemat.

(…)
- Na ile skutecznym prezydentem w polityce zagranicznej wydawał się Panu Lech Kaczyński?

- Jestem bardzo surowy w ocenie polityki zagranicznej byłego prezydenta. Była ona w mojej ocenie chaotyczna.

- Bliżsi są Panu poprzednicy Lecha Kaczyńskiego?

- W sprawach zagranicznych Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski byli prezydentami, którzy zasłużyli na swoje pensje. Lech Wałęsa miał i wciąż ma niesamowicie mocną pozycję międzynarodową i były momenty, kiedy to Lech Wałęsa ciągnął do przodu Polskę, a nie Polska Lecha Wałęsę. Byłem szefem MSZ u Lecha Wałęsy i wiem, że ludzie którzy przychodzili do mnie i mieli po sześć metrów wzrostu, przy Lechu Wałęsie mieli metr pięćdziesiąt. Tak wielkim uznaniem był darzony w świecie. A Aleksander Kwaśniewski bez zarzutu wykonał wielkie zadanie, jakim było wprowadzenie Polski do NATO i do UE.

- A czy Lech Kaczyński zasłużył na swoją pensję za prowadzenie polityki zagranicznej?

- Za sposób i jakość prowadzenia polityki zagranicznej nie wypłaciłbym Lechowi Kaczyńskiemu pensji.

(…)

/fragment wywiadu z Olechowskim, za onet.pl/

I tu rozwiązał się mój częściowy dylemat. Olechowski (który też nie z mojej bajki) jest drugim po Wałęsie człowiekiem, który w wywiadzie, publicznie i po imieniu nazwał to, o czym cała masa ludzi myśli, jednocześnie zalewając się krokodylimi łzami w TV, bo tak wypada... Miller i Wałęsa też coś wspominali, ale nie startują, więc... Pierwsza tura jest dla mnie rozwiązana. Do drugiej dojdzie, bo Kaczyński wygra w pierwszej tylko w mokrych snach, a jak w cuglach wygra Komorowski, to w sumie na jedno wychodzi. W przypadku dojścia (bez brzydkich skojarzeń proszę) mówi się trudno, będzie „T2: Judgment Day”.

Tylko krowa nie zmienia swoich poglądów, a jam Byk. A Olechowski właśnie pokazał, że ma jaja...

sobota, 8 maja 2010

Panie pośle, z czym do ludzi.... :)

http://wiadomosci.onet.pl/2164731,11,posel_krytykuje_kaszankowych_patriotow,item.html

Pan poseł unosi się, że flag nie wywieszamy, teraz już poprawnych politycznie pochodów 1-majowych nie organizujemy, itd. itp. Ogólnie jesteśmy be, bo jemy kaszankę.

Panie pośle, to WY z Wiejskiej (nomen omen nazwa pasuje jak ulał) odpowiadacie za kaszankę w tym kraju, gdzie młodzi ludzie w poszukiwaniu perspektyw zazwyczaj wyrywają z kraju i tak zniechęciliście Polaków do zdobyczy demokracji, że frekwencja regularnie z wyborów na wybory na pysk leci. Po prostu ludzie nie chcą przykładać ręki do tego, żebyście siedzieli na ciepłych stołeczkach, wpierniczali łososie (no bo kaszanka to dla was obciach) i dalej rozpierd… ten kraj debilnymi ustawami.

A i jeszcze jedno, panie „pośle”. Miesiąc w miesiąc okradasz mnie pan wraz ze swoimi wyborcami KRUS-em. Więc trochę więcej szacunku proszę…

czwartek, 6 maja 2010

Sztuką jest umieć przyznać się do błędu

Koniec końców, SKIDROW tak czy siak z ACII sobie poradził, zaś panika odnośnie niemożności grania w inne oryginalne tytuły po zainstalowaniu pirata okazała się przedwczesna. Razor1911 rozgromił Settlers 7; podobno są jeszcze jakieś lagi, ale to tylko kwestia czasu. SKIDROW się zdenerował i w odwecie za niecne pomówienia przedwczoraj rozniósł w pył Splinter Cell Conviction, które nota bene zamierzam w niedługiej przyszłości nabyć, bo z tego co widziałem gra jest warta przerwy w czasoprzestrzeni. Czyli jak zwykle, piraci śmieją się w nos nabywcom oryginałów, którym akurat sieć padła, a żelazne zabezpieczenie zdało się psu na budę…

O co chodzi? Po raz kolejny okazuje się, że wyłączność na zabezpieczenia nie do złamiania ma Pentagon, Mossad, FSB i parę innych organizacji (choć i oni w tym temacie mają kilka kart historii, które najchętniej sami by zjedli). Reverse engineering to suka – jeżeli ktoś coś zabezpieczy, wcześniej czy później ktoś to złamie. A cierpliwość podobno cnotą jest.

Wczoraj kupiłem Final Fantasy XIII na X360 bo uważam, że pewne tytuły warte są (prawie) każdej ceny. Konsoli nie złamię, bo a nuż kiedyś Microsoft nie będzie mnie z definicji traktował jak kieszonkowca i wtedy będę mógł czerpać pełnię korzyści z funkcji LIVE. Niemniej jednak ponawiam pytanie. Dlaczego wszyscy producenci gier nie rzucili się na PS3? Przecież toż to do tej pory Fort Knox w dziedzinie oprogramowania. Piratów niet. Więc dlaczego twórcy gier jednocześnie roniąc krokodyle łzy dalej produkują gry na inne platformy? Może jak w tym dowcipie o rabinie i żydzie, „strzały padają skądinąd”?

PS. Wszystkiego najlepszego, Asus vel Asumpta... :)

sobota, 1 maja 2010

Przeprowadźcie śledztwo!

Z ciekawszych demotywatorów...

Na pokład samolotu do Smoleńska wsiadł: "kartofel", "człowiek małostkowy i mściwy", "polityk zaściankowy", autor słów "spieprzaj dziadu", "małpa w czerwonym", "ja panią załatwię", i facecik nie znający słów hymnu państwa, którego był prezydentem...

Gość był pośmiewiskiem nie tylko satyryków, ale właściwie całej Europy.

Ze Smoleńska przywieziono zwłoki "ojca narodu", "gorącego patrioty", "męczennika za sprawę narodową", "największego Polaka", "godnego leżeć obok królów"... i tak dalej.

W związku z tym pytam: kto, "qrfa" podmienił ciało?