Counter


View My Stats

środa, 31 października 2012

Smoleński trotyl cd.

http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,5292519,temat.html

No i proszę. PiSdzielcy  twardo trzymają się wersji trotylu. Mimo, że nawet "Rzepa" wycofała się i przyznała do  - w istocie - humbugu, PiSuary bronią wczorajszego oświadczenia Prezesa. Wbrew logice, wbrew rozumowi idą w zaparte. Prezes przecież jest nieomylny jak papież i nawet lepiej, bo papież jest nieomylny tylko w sprawach wiary. 
Najzabawniejsze jest to, że Tusk tylko ręce zacierać może.
Stephen Hawking zapytany o to, dlaczego naukowcy nie próbują dyskutować z von Denikenem, odpowiedział indagującemu go dziennikarzowi:
"Drogi panie, jeżeli nagle ktoś zacznie twierdzić, że Księżyc jest zbudowany z żółtego sera, to sądzi pan, że poważni naukowcy porzucą swoje pracy i zajmą się zaprzeczaniem absurdalnej teorii"?

Żeby było jeszcze śmieszniej, jeden z członków ofiary katastrofy stwierdził, że ma dowody na obecność tej nitrogliceryny. Zlecił prywatne badania jakiemuś amerykańskiemu instytutowi!

Ludzie! Unia Europejska trzeszczy w posadach, w ślad za Grekami niedługo zaczną bankrutować Hiszpanie, a Polacy emocjonują się takimi bzdurami. My naprawdę jesteśmy narodem idiotów.              

wtorek, 30 października 2012

Smoleńska nitrogliceryna

http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-sm ... temat.html
Nie jestem specem od materiałów wybuchowych, ale nitrogliceryny nie używa się już chyba od prawie stu lat, a i trotyl nie jest materiałem specjalnie atrakcyjnym dla spiskowców. Równie dobrze mogliby redaktorzy "Rzepy" napisać o prochu strzelniczym, a o zamach posądzić Guya Fawkesa.
Ludzie, kiedy wreszcie nasi medialni guru i "polytycy"przestaną nas uważać za idiotów?

niedziela, 28 października 2012

Biedny polski Kościół...



Zawsze twierdziłem, że jak się chce sukienkowego prawdziwie wkurwić, to trzeba go zagadnąć o kościelne dochody.

Gdy poseł Ruchu Palikota, Armand Ryfiński,  zaapelował do abepe Michalika (tego samego, co zniszczył rzeszowskiego policjanta za to,  że ośmielił się - ów policjant -  wlepić przekraczającej szybkość fluorescencji mandat) o to, aby KK zlicytował choć część nieruchomości będących własnością Kościoła i przeznaczył zyskane środki na potrzeby dzieci za placówek opiekuńczo wychowawczych, wśród czarnych się zakotłowało. Na oskarżenie o wykorzystanie wpływów do zniszczenia kariery porządnemu człowiekowi abepe Michalik nawiasem mówiąc wyniośle nie raczył otworzyć ust, ale zarzut pazerności natychmiast wywołał reakcję.

Jakim prawem ktoś zarzuca pazerność polskiemu KK? Zareagował nawet spokojny i będący  zwykle wzorem umiaru biskup Pieronek. „Niech najpierw pan Ryfiński odda swój majątek” - skwitował, dodając celnie: - „Cudzym chętnie wszyscy się dzielą”. A inny rycerz Kościoła, prof. Bartoś dostrzegł w apelu o zdrowie dzieci podstępny środek do szczypania biskupów. Polski Kościół nie jest bogaty. Przecież przysłowie o myszy kościelnej nie powstało z niczego, prawda?

NO TO POLICZMY!

W Biurze Analiz Sejmowych powstał niedawno (pierwszy chyba w historii RP) raport o wspieranie Kościoła przez Państwo Polskie.

Z budżetu państwa wspomagana jest działalność kościelna, pieniądze idą na remonty, konserwację obiektów sakralnych, oraz na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne duchownych. W 2012 roku na Fundusz kościelny wydano 94 mln PLN. Utrzymanie obiektów kościelnych (podobno obciążające polski Kościół) tak naprawdę idzie z naszej kieszeni. Ale płacimy nie tylko za remonty tych budowli. Ustawy o stosunku Państwa do KK oraz o stosunku Państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła Katolickiego stanowią, że instytucje państwowe, samorządowe i kościelne współdziałają w ochronie, konserwacji, utrzymaniu i tak dalej zabytków architektury kościelnej i sztuki sakralnej, oraz ich dokumentacji, muzeów i bibliotek stanowiących własność kościelną, a także dzieł sztuki o motywach religijnych stanowiących ważną część dziedzictwa kultury. Czyli - każdy kościół jest (albo może być) dobrem kultury narodowej i państwo musi na niego płacić, choć nie jest jego właścicielem.

W Krakowie np. Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa w roku 2011 wybulił 42 mln złotych.

Fluorescencje wciskają nam, że utrzymują szkoły katolickie. Kłamią. Subwencje oświatowe na utrzymanie uczniów szkół katolickich w obecnym roku to 371 mln złotych.

Za „wczesne wspomaganie rozwoju dziecka” (cokolwiek by to znaczyło), na kościelne szkoły, przedszkola, ośrodki wychowawcze, bursy i schroniska młodzieżowe w minionym roku wydaliśmy 516 mln PLN.

Pensje katechetów w szkołach to 1300 mln złotych. Rzecz ciekawa: Jak zaczynałem uczyć w szkole (rok 1993) dochodzący księża katecheci nie brali żadnych pensji. Robili to w ramach ”posługi kapłańskiej”. No, oczywiście trzeba było znaleźć jakieś miejsce na lekcje religii w planach nauczania, ale to drobiazg był - choć zapytajcie o ten drobiazg dyrektorów szkół, którzy zgrzytając zębami musieli kombinować jak łyse konie pod górkę. W dwa lata później już się księżom odmieniło. Szli do szkolnej kasy jak wszyscy inni. No, oczywiście gdzieniegdzie trzeba było zwolnić jakiegoś belfra, bo budżet jaki był, taki pozostał, ale co tam….      

Prof. Henryk Samsonowicz, minister oświaty w rządzie Tadeusza Mazowieckiego w 1990 r., ten pan, który przywrócił religię do szkół, dziś nie wyklucza, że religia powinna wrócić do salek katechetycznych. - Nauczanie religii w obecnym kształcie przynosi szkodę i uczniom i samemu przedmiotowi - mówi w rozmowie tygodnia "Gazety"

Gdy mowa o działalności Kościoła Pieronek i biskupi powołują się na Caritas. Kościół aktywnie wspiera państwową pomoc społeczną. Caritas prowadzi w Polsce 9 tys. punktów pomocy materialnej, psychologicznej i prawnej. Pięknie, prawda? Tylko, że zatrudnia 8 tys. pracowników ETATOWYCH. Ale za te etaty płaci Państwo, bo „Caritas” to organizacja pożytku publicznego! I dodatkowo zatrudnia 100 tys. wolontariuszy.

Caritasowe wypożyczalnie sprzętu rehabilitacyjnego nie działają filantropijnie. W wypożyczalniach dziecięcego sprzętu rehabilitacyjnego Caritasu  kule dla inwalidów np. kosztują dwa razy drożej (za dobę) niż w NFZ. Noclegownie Caritasu też nie są za darmo. Za każdego bezdomnego płaci Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej. W zeszłym roku w Brodnicy (województwo pomorsko-kujawskie) podczas 25-stopniowego mrozu nie przyjęto na noc bezdomnego, bo nie było wiadomo, z jakiej gminy pochodzi (spędził noc w myjni samochodowej, a policjanci oddali mu swoje kanapki). Klecha z Caritasu wypieprzył go na mróz mówiąc mu wprost, że nikt za niego nie zapłaci.

Kolonie Caritasu są pełnopłatne. Nie są tańsze niż ofiarowane przez komercyjne biura podróży, (koszt circa bałt 1300 PLN od dziecka)  a warunki są w nich gorsze. Jedzenie - z darów, rzecz jasna. Atrakcje? Np. wędrówki szlakiem Japa Pawła II.
Piękne są też domy rekolekcyjne. Na przykład w Zembrzycach koło Suchej Beskidzkiej. Marmurowe posadzki, pozłacane klamki. Regularny dom wczasowy. Odbywające się tam rekolekcje to po prostu wczasy odchudzające. Jak się odchudzamy, to nie jemy - mięsa, chleba, mleka, tłuszczu, ziemniaków, roślin strączkowych ani słodkich owoców. Na szczęście pensjonariusze mogą pić wodę. I oczywiście często się modlą. Za tę przyjemność płacą 1890 PLN za turnus. Fajnie, prawda? 

Poza nabijaniem kiesy KK Państwo Polskie okrada jeszcze samo siebie zwolnieniami z podatków. Kościelne osoby prawne są zwolnione z podatku dochodowego na zasadach określonych w Ustawie o stosunku Państwa Do Kościoła, oraz w ustawie o podatku dochodowym od osób prawnych. W 2010 roku suma tych zwolnień od podatków wyniosła 18 mln złotych. Nadawców rozgłośni katolickich zwolniono też z ogromnej części opłat za korzystanie z częstotliwości. Wiadomo, misja publiczna. W roku 2011 kosztowało to nas 506 mln PLN.

Caritas jako organizacja pożytku publicznego ma prawo do 1% podatku. W 2010 roku Caritas dostał 2 mln złotych. Co do majątku i nieruchomości kościelnych to tego nie sposób policzyć. Księża nie płacą podatku, bo nigdzie ich nie ma (tych nieruchomości) na ewidencji. Diabeł jeden wie, ile np. tak naprawdę nieruchomości posiada KK w Krakowie - podobno razem wziąwszy wszystko w kupę otrzymamy obszar większy od Watykanu. A co w Wrocławiem np. gdzie KK hurtem brał prawie wszystko, co zostawili po sobie protestanci?  

To jak? Kto ma oddawać pieniądze? Poseł Ryfiński, czy purpuraci?

Dwa razy w życiu widziałem spienionego jak szare mydło „Jeleń” Pieronka. Za każdym razem chodziło o pieniądze. Raz, gdy posłanka Piekarska postawiła projekt, żeby opodatkować KK jak każdą inną instytucję publiczną. I Niedawno, gdy o pieniądzach KK publicznie wypowiedział się poseł Ryfiński. Abepe, którego wypowiedzi zawsze były spokojne i wyważone, zawrzał gniewem, gdy poszło o pieniądze.

Pamiętacie ten dowcip? Dwaj Żydzi oglądają Bazylikę św. Piotra i jeden mówi do drugiego: - „Popatrz, Beniek, a zaczynali swój biznes od małej stajenki w Betlejem…”    
         

czwartek, 25 października 2012

Po co było jeść tężabę?

http://biznes.onet.pl/koniec-swiata-lem ... rasa-detal
A miało byś tak pięknie, prawda? Ta znienawidzona przez wszystkich "komuna", źle zbudowana - według rozmaitych "mędrców" z Instytutu Adama Smitha - trzymała się jakość przez czterdzieści pięć lat. Przez następne piętnaście Polska żyła z wyprzedaży za bezcen tego, co komuna wybudowała i stworzyła. A teraz wszystko się sypie.  Niedługo klasy średniej w ogóle nie będzie - zostanie kilkuset Kulczyków z ich ochroniarzami i cała masa gołodupców. I to my sami wystrajkowaliśmy przez dziesięć lat uparcie walcząc o to, skutki czego teraz mamy.

 A może by tak pokazać bankom wała, jak Islandczycy?
 
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, która ratuje upadające banki miliardami euro z kieszeni podatników, Islandia, wbrew interesom światowej finansjery, pozwoliła im zbankrutować, jednocześnie umarzając długi hipoteczne niemal wszystkich obywateli, z których zdjęto odpowiedzialność wobec kredytodawców. Dzięki temu gospodarka Islandii odradza się, podczas gdy unijna pogrąża się w coraz większym kryzysie.
Światowy kryzys z 2008 roku na Islandii rozpoczął się w momencie ogłoszenia niewypłacalności trzech największych w kraju prywatnych banków komercyjnych, które oferowały bardzo atrakcyjne oprocentowanie depozytów, a jednocześnie uwikłały się w ryzykowne inwestycje na dużą skalę. Z jednej strony banki nie miały pieniędzy na wykupienie swoich krótkoterminowych wierzytelności, a z drugiej strony w wyniku światowego kryzysu finansowego mieszkańcy Wielkiej Brytanii i Holandii, którzy w tych bankach trzymali swoje oszczędności, rozpoczęli masową wypłatę depozytów.
Tuż przed kryzysem zagraniczne zadłużenie islandzkich banków Kaupthing Bank, Glitnir Bank i Landsbanki wynosiło ponad 85 mld dolarów, podczas gdy PKB Islandii sięgał w tym czasie około 12 mld dolarów. Kryzys bankowy wywołał kryzys gospodarczy. Bezrobocie na Islandii w krótkim czasie zwiększyło się trzykrotnie – do 9,3 proc., a w latach 2009-2010 PKB spadł o prawie 11 procent. Gwałtownie zaczęło rosnąć zadłużenie publiczne (do niemal 100 proc. PKB), a inflacja podczas kryzysu wyniosła niemal 20 procent. Jednak w przeciwieństwie do Unii Europejskiej, Islandia szybko podniosła się z kryzysu. Obecnie bezrobocie na Islandii wynosi około 6 proc. i nadal spada, wzrost gospodarczy w 2011 roku wyniósł 3,1 proc., na 2012 rok oszacowano go na poziomie 2,8 proc., a w 2013 roku kraj powróci do nadwyżki budżetowej.
Wskaźniki te są nieosiągalne dla krajów Unii Europejskiej, gdzie bezrobocie jest niemal dwa razy wyższe, a powszechnie występującym zjawiskiem jest spadek PKB i znaczny deficyt budżetowy. W krajach strefy euro spadek gospodarczy w 2012 roku ma wynieść 0,3 proc., a bezrobocie w połowie tego roku sięgnęło 11,3 procent. Inflacja na Islandii została zmniejszona do 4,2 proc. w 2011 roku, a w 2013 roku ma wynieść 3,9 procent.
Bez państwa
Jak to możliwe, skoro w wyniku kryzysu Islandia znalazła się w znacznie gorszej sytuacji niż reszta Europy? Otóż władze wyspiarskiego kraju całkowicie inaczej podeszły do kwestii zwalczania kryzysu. Przede wszystkim nie ratowano banków – co zrobiła i robi nadal Unia Europejska – bo i tak Islandia nie miała na to tak wielkich pieniędzy, lecz pozwolono im upaść, a Islandzki Urząd Nadzoru Finansowego przejął krajowe operacje wszystkich trzech banków, które objął w zarząd komisaryczny. – Mieliśmy rację, nie pomagając bankom, gdyż ich długi były niemal dziesięciokrotnie większe od naszego PKB. Nabywcy obligacji banków nie powinni liczyć, że rząd im pomoże w kłopotach – mówił Már Guðmundsson, prezes islandzkiego banku centralnego. Ponadto zamiast użyć stymulacji, obcięto wydatki publiczne i zastosowano środki oszczędnościowe, które były bolesne, ale szybko przyniosły dobre rezultaty. Klientom zapewniono zwrot ich bankowych depozytów, a mającym problemy finansowe zadłużonym gospodarstwom domowym i przedsiębiorcom dano ulgi w spłacie zaciągniętych zobowiązań, co uchroniło ich od bankructwa. Darowano długi jednej czwartej ludności, w łącznej wysokości 13 proc. PKB kraju.
Islandia miała też pewną przewagę nad krajami unijnymi już w momencie rozpoczęcia się kryzysu w roku 2008. Po pierwsze – kraj był w stosunkowo niewielkim stopniu zadłużony (28,5 proc. PKB), posiadając coroczne nadwyżki budżetowe. Po drugie – kurs korony był niekontrolowany przez urzędników, co spowodowało 30-50-procentową dewaluację, która z jednej strony uderzyła w Islandczyków (nastąpił spadek płac o około 50 proc.), ale z drugiej pozwoliła utrzymać ważne rynki eksportowe. Rządy Wielkiej Brytanii i Holandii same zrekompensowały straty swoim obywatelom i domagały się oddania pieniędzy przez Islandię. Althing – parlament Islandii – przygotował co prawda ustawę, na mocy której Brytyjczykom i Holendrom miało zostać przekazane prawie 6 mld $ w ramach kompensaty za utracone depozyty po upadku islandzkiego banku Icesave (oddział Landsbanki), jednak Olaf Ragnar Grimsson, prezydent Islandii, ją zawetował. Petycję do prezydenta, by zawetował ustawę, podpisało aż 56 tys. Islandczyków (prawie jedna piąta ludności wyspy). Zdecydowano, że ostatecznie decyzję o oddaniu pieniędzy podejmą Islandczycy w referendum.
W marcu 2010 roku ponad 90 proc. głosujących obywateli Islandii odrzuciło propozycję spłacenia przez władze blisko 300 tys. holenderskich i brytyjskich klientów Landsbanki. W kwietniu 2011 roku na Islandii odbyło się drugie referendum, w którym 58 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko spłacie w ciągu 30 lat 4 mld euro długu wobec Wielkiej Brytanii i Holandii.
Politycy pod sąd
Jednak kryzys finansowy i gospodarczy na Islandii miał też inne dalekosiężne skutki. W wyniku protestów w styczniu 2009 roku centroprawicowy rząd premiera Geira Haardego podał się do dymisji. Z kolei w wyborach samorządowych w Rejkiawiku jako wyraz protestu przeciwko politycznemu establishmentowi w maju 2010 roku aż 34,7 proc. głosów uzyskała nowo założona Partia Komików. Ponadto doprowadzono do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu spisania nowej konstytucji. Jednocześnie ponad 200 Islandczyków, w tym były premier i dyrektorzy wykonawczy upadłych banków, usłyszało za-rzuty kryminalne dotyczące ich działalności. Decyzję o postawieniu tych osób przed sądem podjął Althing.
We wrześniu 2010 roku były premier Haarde został postawiony przed sądem za to, że wpędził kraj w poważny kryzys gospodarczy. Według parlamentarzystów, Haarde w okresie od lutego do października 2008 roku nie podjął żadnych działań, które mogłyby zapobiec rozwojowi kryzysu na Islandii. – To incydent bez precedensu. Przez ostatnie dwa lata banki upadały, a gospodarki miały problemy. Oczywiście w przeszłości głowy państw były oskarżane za zbrodnie wojenne, jak Slobodan Milošević czy Charles Taylor, ale jeszcze nigdy nie były sądzone za nieudolność ekonomiczną – skomentował w 2010 roku Guðni Th. Jóhannesson, historyk z Akademii w Reykiawiku. W kwietniu 2012 roku specjalny trybunał do rozpatrywania odpowiedzialności polityków orzekł, że Haarde jest winny jednego z czterech stawianych mu zarzutów dotyczących przyczynienia się do krachu krajowego systemu bankowego w 2008 roku, ale nie zostanie za to ukarany. Trybunał obciążył go winą za to, że w obliczu zbliżającego się kryzysu nie zwoływał poświęconych tej sprawie posiedzeń rządu. – Miałem przekonanie, że Islandia może stać się międzynarodowym centrum finansowym, takim jak Luksemburg czy Nowy Jork – bronił się Haarde. – Nikt nie przewidział, że może nastąpić finansowa zapaść – dodał.
Remedium na kryzys
Pod koniec 2011 roku islandzki rząd rozważał zamianę korony na euro, ale w związku z problemami UE w kraju nasilały się wątpliwości, czy to rozwiązanie byłoby rzeczywiście najlepsze. Dlatego islandzcy ekonomiści proponują w zamian zastąpienie korony stabilnym dolarem kanadyjskim. Zdaniem socjaldemokratycznej premier Jóhanny Sigurðardóttir, utrzymanie korony jest niemożliwe, a obecna „sytuacja nie może pozostać niezmieniona”.
W sierpniu 2012 roku premier Sigurðardóttir przyznała, że kraj stoi w obliczu wyboru między kanadyjskim dolarem a euro. – Wybór jest między zrzeczeniem się suwerenności Islandii w polityce monetarnej przez jednostronne przyjęcie waluty innego kraju a staniem się członkiem Unii Europejskiej – uważała szefowa rządu. A o przystąpieniu Islandii do UE mówiło się od dawna. Miało to dać stabilizację makroekonomiczną. Już w lipcu 2009 roku islandzki parlament przegłosował rozpoczęcie rozmów dotyczących przystąpienia do Unii Europejskiej. Kilka dni później Ossur Skarphedinsson, minister spraw zagranicznych Islandii, złożył formalny wniosek o przyjęcie Islandii do Unii, mimo że w tym czasie aż 48,5 proc. Islandczyków było przeciwnych anszlusowi, a tylko 34,7 proc. opowiadało się za członkowstwem. Później uniosceptycyzm Islandczyków tylko wzrastał.
Kiedy w czerwcu 2010 roku ministrowie spraw zagranicznych państw UE zgodzili się na otwarcie negocjacji akcesyjnych z Islandią, 57 proc. mieszkańców Islandii opowiadało się za wycofaniem przez ich kraj wniosku akcesyjnego. W lipcu 2010 roku rozpoczęły się formalne rozmowy Islandii w sprawie przystąpienia wyspy do Unii Europejskiej, a w czerwcu 2011 roku Islandia rozpoczęła negocjacje przedakcesyjne. Mimo to sprawa członkostwa Islandii w Eurokołchozie nie jest jeszcze przesądzona. Kraj może wycofać wniosek o członkostwo.
W maju 2012 roku aż 63,9 proc. islandzkich przedsiębiorców opowiedziało się przeciwko członkostwu w UE. Zdaniem Hjörtura J. Guðmundssona, dyrektora islandzkiego wolnorynkowego think tanku Civis, jest wiele powodów, dla których Islandczycy nie chcą wchodzić do Unii Europejskiej. Przede wszystkim nie chcą tracić niezależności i niepodległości. Wśród powodów Guðmundsson upatruje też kwestię połowów ryb i swobodnego dostępu do wód terytorialnych, gdyż po wejściu do Unii obowiązywałby traktat lizboński, a to oznaczałoby utratę przez Rejkiawik kontroli nad polityką dotyczącą połowów. Po przystąpieniu do UE Islandia musiałaby nie tylko dzielić się swoimi łowiskami, lecz także dostosowywać się do unijnych limitów połowowych, jak również przekazać Brukseli kompetencje dotyczące rolnictwa.
Do tego dochodzą kwestie czysto finansowe. Islandczycy uważają, że 990 mln koron (ponad 8,1 mln $), które ma pójść na przygotowania do członkostwa, mogłoby zostać wydane na pilniejsze potrzeby. Co ciekawe, w 2010 roku Islandia odrzuciła propozycję otrzymania od Unii Europejskiej 30 mln euro w obawie, że pieniądze zostaną przeznaczone na unijną propagandę. Umiejętność tak trzeźwej oceny sytuacji, której niestety brakuje polskim oficjelom, może dawać nadzieję na rezygnację islandzkich polityków z ubiegania się o przyłączenie do Eurokołchozu już w przyszłym roku…

środa, 24 października 2012

Skandal na uczelni

http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/wroclaw/skandal-na-uczelni-profesor-zawieszony-w-obowiazka,1,5286256,region-wiadomosc.html

Podczas studiów na WAT musiałem zaliczyć przedmiot uczenie nazywany "Techniką niezawodności urządzeń elektronicznych" czy jakoś podobnie.   Wykładał toto pułkownik doktor(?) Sztarski, o którym wieść niosła, że przedtem nazywał się Szczurkowski, jeszcze przedtem Szczurek, a w zamierzchłej przeszłości był Szczurkowerem.

Onże uczony mąż przez dwa semestry udowadniał nam, że sprzęt elektroniczny mocno się psuje podczas pierwszych miesięcy eksploatacji (wychodzą wtedy wady produkcyjne), potem przez okres kilku lat się prawie nie psuje, a potem zaczyna się psuć proporcjonalnie do upływu czasu, co należy przypisać zmęczeniu materiałów, z których sprzęt zbudowano.

Tym jednym zdaniem wyjaśniłem to, co pułkownik Sztarski wkładał nam do głów (oczywiście ozdabiając swoje wykłady wykresami i przytaczając liczne wyniki licznych badań) przez dwa semestry.

Ciekawostką było to, że na egzamin końcowy trzeba było się stawić  ze skryptem napisanym przez pana pułkownika, który co roku drukarnia WAT wznawiała w ilości kilkudziesięciu egzemplarzy.

Żeby słuchacze nie pożyczali sobie wzajemnie jednego czy dwu skryptów, pułkownik przy egzaminie składał uroczyście autograf na pokazywanym mu przez studenta egzemplarzu skryptu.

Miał kiepełe do interesu, co?     

wtorek, 23 października 2012

Ciekawostka taka...




Znalazłem w sieci coś, co daje sporo do myślenia  w kwestii katastrofy smoleńskiej:

Skład Komisji Millera:
 
Miller jak przewodniczący.
 
1. płk pil. mgr inż. Mirosław Grochowski - pilot wojskowy.
2. mgr Agata Kaczyńska - prawnik – prawo lotnicze.
3. ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict - pilot wojskowy doświadczalny.
4. mjr lek. med. Bogusław Biernat - lekarz wojskowy anatomopatolog.
5. mjr mgr inż. Dariusz Dawidziak - inżynier lotniczy.
7. mjr mgr inż. Leszek Filipczyk - inżynier lotniczy.
7. mgr inż. Bogdan Fydrych - specjalista z zakresu kontroli ruchu lotniczego.
8. mgr Wiesław Jedynak - pilot liniowy – czynny, instruktor, cywil.
9. prof. dr hab. Ryszard Krystek - inżynier, cywil.
10. mjr mgr inż. Artur Kulaszka - inżynier lotniczy.
11. mec Agnieszka Kunert - Diallo - prawnik – specjalista prawa lotniczego.
12. dr inż. Maciej Lasek - pilot samolotowy, inżynier lotniczy, cywil.
13. mgr inż. Krzysztof Lenartowicz - pilot liniowy – czynny, cywil.
14. mgr inż. Piotr Lipiec - inżynier, cywil.
15. mgr inż. Edward Łojek - inżynier lotniczy, radiooperator, cywil.
16. komandor rezerwy pil. Dariusz Majewski - pilot wojskowy.
17. ppłk mgr inż. Dariusz Majewski - inżynier lotniczy.
18. mgr inż. Władysław Metelski - inżynier lotniczy, cywil.
19. ppłk dr inż. Sławomir Michalak - inżynier lotniczy.
20. ppłk rez. mgr inż. Mirosław Milanowski - meteorolog.
21. ppłk mgr inż. Cezary Musiał - inżynier lotniczy, technik pokładowy.
22. ppłk mgr inż. Janusz Niczyj - inżynier lotniczy.
23. ppłk rez. mgr inż. Maciej Ostrowski - meteorolog.
24. płk rez. mgr inż. Jacek Przybysz - inżynier lotniczy.
25. mjr rez. mgr inż. Jerzy Skrzypek - inżynier lotniczy.
26. mgr inż. Kazimierz Szostak - inżynier pokładowy, cywil.
27. ppłk rez. mgr inż. Waldemar Targalski - pilot wojskowy w rezerwie, pilot liniowy – czynny.
28. płk dr Olaf Truszczyński - psycholog lotniczy.
29. płk mgr inż. Mirosław Wierzbicki - inżynier lotniczy, inżynier pokładowy.
30. płk dypl. rez. pilot dr Andrzej Winiewski - pilot wojskowy w rezerwie. Prawnik. Specjalista ds. funkcjonowania operacyjnego portów lotniczych.
31. mgr inż. Wiesław Wypych - inżynier lotniczy.
32. dr hab. Marek Zylicz - prawnik - specjalista prawa międzynarodowego lotniczego.
33. dr inż. Stanisław Żurkowski - inżynier.

A tu, dla "równowagi" prezydium zespołu Macierewicza.

1 Macierewicz Antoni - historyk.
2. Stanisław Karczewski - Wicemarszałek Senatu RP - PiS - lekarz chirurg.
3. Anna Fotyga - poseł PiS - ekonomistka.
4. Elżbieta Kruk -posłanka PiS - studia historyczne na Wydziale Humanistycznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
5. Jarosław Zieliński - poseł PiS - nauczyciel - studia w zakresie filologii polskiej na Wydziale Humanistycznym.
6. Stanisław Piotrowicz - poseł PiS - prawo i administracja/prokurator.
7. Maciej Łopiński - filolog/dziennikarz.
8. Andrzej Duda - poseł PIS- - prawnik.
9. Jacek Świat - poseł PiS - filolog.
10. Krzysztof Szczerski - poseł PiS -politolog.
11. Andrzej Adamczyk - poseł PiS - technik budowlany.


Dlaczego to podaję? Bo Antoni Macierewicz stawia wiosek o dodatkowe fundusze na prowadzenie "badań" w celu wyjaśnienia tajemnicy "zamachu na Prezydenta RP". 

Ludzie! Kto tu zwariował?

niedziela, 21 października 2012

Jeszcze o bardach...

Dlaczego tak jest, że nawet najbardziej szlachetne idee są wypaczane przez rozmaitych skurwysynów? Przecież Wysocki nie śpiewał swoich pieśni po to, żeby kabzę nabijali sobie Chodorkowski i Timoszenko. Kaczmarski nie śpiewał po to, żeby Wałęsa wydawał przyjęcie urodzinowe na trzysta osób. Gintrowski nie pisał swoich pieśni po to, żeby tabloidy pełne były opisów przyjęć weselnych córki Kwaśniewskiego, czy syna Kulczyka.
Kurrrwa! Jak to się dzieje, że z zawirowań historii zawsze pierwsze wypływa na powierzchnię gówno? 

Przemysławowi Gintrowskiemu



http://www.youtube.com/watch?v=DN1a2zU2yXY



PORTRET ZBIOROWY W ZABYTKOWYM WNĘTRZU

Przy dębowym stole siadłszy bokiem
Wedle rangi, zasług i uznania,
Spoglądamy w przyszłość czystym okiem
Kogoś, kto nic nie ma do dodania.

Wszak to myśmy zwyciężyli wreszcie
Choć w przegranych starciach życie zbiegło.
Oto mamy dla was niepodległość!
Nie czekajcie na nic więcej - bierzcie!

Język nasz surowy, humor prosty,
Głosy nam hartował ostrzał wraży.
Żadnej nie lękamy się riposty,
Z plebejskością bardzo nam do twarzy.

W zabytkowym wnętrzu, wśród sztandarów,
Atrybutów odzyskanych - godni,
Pozujemy - szczerzy i swobodni
Kondotierzy przemienieni w Parów.

Lata wspólnej walki dobrze służą
Tym co w tryumfie przyszło zginąć marnie:
Każdy z nas o każdym wie zbyt dużo,
Byśmy mogli skłócić się bezkarnie.

Koniec pozowania! Stół nakryty!
Dość już głodu zaznał bitny naród!
Kto nam tu zarzuca brak umiaru?!
Macie niepodległość! My - profity!

Zadrżą okna od żołnierskiej pieśni;
Po żołnierskiej zadrżą od kościelnej!
Pana Boga my na piersiach nieśli,
Żeby z waszych oczu zetrzeć bielmo!

Patrzcie! Krew uderza nam do głowy
Od sztandarów całowania wrząca!
Patrzcie, jak się tu popiersia strąca!
Cokół ma być przecież narodowy!

Księgi się po kątach w stosy piętrzą,
Ścieka ślinny płyn po białej ścianie,
Gdzie za chwilę tylko pozostanie
Nasz zbiorowy portret - w pustym wnętrzu.


Przemyślcie ten tekst. Nie tylko niektórzy żołnierze byli wyklęci.

sobota, 20 października 2012

Poprawka

Ostatnie posty pisałem oczywiście ja. Patryk (Bhelliom, Anakha), wylogował się z życia 13. 08. 2012.

piątek, 19 października 2012

Co po mnie zostanie?

Kiedy dwadzieścia osiem lat temu umierał mój Ojciec, miał przynajmniej świadomość, że zostawia troje dzieci jakoś tam w życiu urządzonych. Co ja po sobie zostawię? Trochę recenzji w CDA,o których już chyba wszyscy zdążyli zapomnieć, kilkadziesiąt przetłumaczonych książek, i parę tysięcy idiotycznych niekiedy postów na rozmaitych forach.
Nic wartościowego, co warto byłoby wspomnieć.
I po cholerę ja żyłem? 

środa, 17 października 2012

Testament Sherlocka Holmesa III

Wczoraj skończyłem TToSH 6. Ogólnie rzecz biorąc Gra jest warta wydanych na nią pieniędzy. Zakończenie jest dość zaskakujące i zgrabnie łączy początek gry z jej końcem. Dużym plusem dla twórców gry jest możliwość pomijania niektórych wkurzających graczy łamigłówek. Nie będę zdradzał ostatecznej tajemnicy... ale jakoś uczłowiecza ona obu antagonistów.
Przyjemnej zabawy życzę wszystkim, którzy zechcą pójść moimi śladami. Mają zapewnione kilkadziesiąt godzin niezłej gry.
 

piątek, 12 października 2012

Testament Sherlocka Holmesa II



Jakom był obiecał, kolejnych słów kilka o TToSH.

Gra ma bardzo ładną grafikę. Twarze bohaterów, ich postacie i ubrania zrobiono niemal perfekcyjnie: oblicza Holmesa  i innych mają zmarszczki i wyraz ich twarzy zmienia się w zależności od wypowiadanych kwestii i nastrojów.  Spodnie i marynarki mają fałdy w odpowiednich miejscach, a nie są tylko sztywnymi rurami, jak to bywało do tej pory.  Na rzekach i stawach, oraz płynącej w londyńskich kanałach (tak, i tam przyjdzie nam zajrzeć) wodzie są całkiem realistyczne fale. Po niebie płyną chmury i fabryczne dymy, przelatują też niekiedy ptaki. Wszystko jest bardzo naturalistyczne. Niekiedy nawet może za bardzo (w momentach, kiedy Holmes dokonuje sekcji zwłok), ale to ostatecznie trudno zaliczyć do wad - cięcie trupa nie jest czynnością przyjemną, a jeżeli chcemy towarzyszyć Holmesowi, to trzeba nam się będzie z tym pogodzić. Przyjdzie nam też poznać Londyn inny od dzisiejszego - ponure i pełne niebezpiecznych typów Whitechapel (niektórzy ze spotykanych tam ludzi mają takie gęby, że natknąwszy się na nich w ciemnej uliczce sami i bez oporów oddalibyście im portfele), a nawet londyńskie ścieki.

Holmesowi przyjdzie pożałować, że pozwolił Moriarty’emu na ucieczkę z alpejskiego „schroniska” dla umysłowo chorych (przypomnijcie sobie grę „Przebudzenie”) - przekonamy się bowiem wraz z nim, że za diabelską i powikłaną jak lina w rękach doświadczonego morskiego wilka intrygą kryje się właśnie nasz ulubiony zbrodniarz. Podczas gry przyjdzie też Watsonowi zwątpić w szlachetność Sherlocka, co jest motywem dość podobnym do intrygi trzeciego odcinka angielskiego serialu o przygodach współczesnego Holmesa (nawiasem mówiąc znakomity serial, który polecam wszystkim miłośnikom przygód Sherlocka). Żeby nie psuć wam zabawy, powiem tylko, że jednak nie Moriarty jest głównym czarnym charakterem w grze. Kto nim jest? Przekonajcie się sami.

Jako że nie ma gier bez wad, i ta ma kilka. Jedną z najbardziej irytujących jest konieczność częstego otwierania rozmaitych skrytek, z których każda jest zbudowana na inna modłę. Diabli człowieka biorą, gdy musi przesuwać rozmaite kulki czy płytki, żeby otworzyć skrzynie czy szkatuły, do których właściciele powinni mieć przecież łatwiejszy dostęp. Co prawda po kilkunastominutowym bezskutecznym manipulowaniu pojawia się opcja „Pomiń zagadkę”, z której - przyznam - korzystałem bez skrupułów, bo nie lubię tego rodzaju utrudnień (zwłaszcza, że największym problemem w każdej takiej zagadce jest odgadnięcie reguł pozwalających na jej rozwiązanie). Irytujące są też zmiany planu (punktu widzenia kamery), które powodują dezorientację gracza np. w labiryncie, przez jaki Holmes będzie musiał przejść pod koniec gry. 

Ogólnie jednak gra jest bardzo dobra i polecam ją wszystkim miłośnikom przygód obu lokatorów mieszkania przy Baker Street 221b.