Counter


View My Stats

czwartek, 28 lutego 2013

Geje i inni

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/brudzinski-w-radiu-zet-wspolczuje-tym-rodzicom-syn,1,5432793,wiadomosc.html

Ranu Julek, czy ktoś kiedyś wreszcie wykopie z Sejmu tego "polytyka"? Za taką wypowiedź powinien być skończony raz i na zawsze. I chyba byłby skończony w normalnym kraju. Współczuć należałoby rodzicom tego pana i szkoda, że dawno temu zamiast się bawić w zwierzę o dwu grzbietach nie wypili po szklance wody. W ogóle ostatnio wystarczy wejść na Net, żeby człowiekowi skoczyło ciśnienie. A to poseł Godson opowiada o swojej misji (kto, kurwa, głosował na tego misjonarza?), a to Pieronek (biskup z zawodu, jakby się kto pytał) twierdzi, że polski Kościół nie ma problemów z pedofilą (Kościół w istocie może nie ma, czego się nie da powiedzieć o molestowanych dzieciach), a to wszyscy rzucają się na Palikota za stwierdzenie o zgwałconej Nowickiej (przypominam, że w języku polskim gwałt niekoniecznie musi mieć podtekst seksualny, może też oznaczać wymuszenie czegoś na kimś). Nikt zresztą nie wytyka Nowickiej, że podpuściła Palikota i Grodzką obiecując, że ustąpi ze stanowiska, a później rakiem się z tego wycofując, "zmuszona" przez głosowanie Sejmu. Sejm ją zgwałcił? Poseł Miller, który nie wahał się iść w Poznaniu do wyborów w barwach Samoobrony, teraz wytyka "zdradę" Kaliszowi i torpeduje możliwość stworzenia jakiejś lewicowej przeciwwagi dla PO i PiS-u.
Cholera jasna, czy ja kiedyś będę żył w normalnym kraju?      

wtorek, 26 lutego 2013

Dawid Gemmell



Zajrzałem na blog MajinFoxa i pod wpływem tego „zajrzenia” postanowiłem napisać co nieco o Dawidzie Gemmellu. Przeczytałem trzy Twoje recenzje, MF, i mogę rzec tylko jedno. Nie da się opisać np. Wawelu mówiąc w zasadzie wyłącznie o jednej baszcie.
Gemmell napisał ponad trzydzieści powieści. A Ty, MF, omówiłeś tylko trzy. Zrobiłeś to bardzo dobrze, ale ja pozwolę sobie uzupełnić nieco Twoje wypowiedzi na blogu, raczyłem bowiem J uznać, że mimo wydania niemal wszystkich jego powieści w Polsce, nie jest tak znany, jak na to zasługuje. A zasługuje - ustanowienie  nagrody Jego imienia (Dawid Gemmell Legend Award) o czymś w końcu świadczy. Nawiasem mówiąc, jej pierwszym nieanglojęzycznym laureatem został Andrzej Sapkowski.
Wśród kilku powieściowych cyklów Gemmella wyróżnia się Saga o Drenajach, której najciekawszym bohaterem jest legendarny rębacz-topornik, Druss zwany Kroczącą Śmiercią. Poznajemy go już w pierwszej książce napisanej przez Gemmella, noszącej tytuł „Legenda”. (Pisarz stworzył ją leżąc w szpitalu, gdzie leczył raka). MF, napisałeś w jednej z recenzji, że ciężko Ci było pogodzić się ze śmiercią jednej z ulubionych przez Ciebie postaci. W „Legendzie” mamy okazję śledzić Drussa, który na wezwanie przyjaciela idzie stanąć na murach twierdzy - i w jej obronie zginie. Tę śmierć przepowiedziano mu dawno temu, a jednak stary, sześćdziesięcioletni mężczyzna bez wahań odpowiada na zew. Przez całe życie żył wedle kilku zasad, które wyłożył mu w młodości inny wojownik.
Nigdy nie bierz przemocą kobiety i nie krzywdź dziecka. Nie kłam, nie oszukuj, nie kradnij. Takie uczynki są niegodne mężczyzny. Broń słabszych przed silniejszymi. I nigdy nie pozwól, żeby pogoń za zyskiem sprowadziła cie na ścieżkę zła.
Proste, prawda? I jakże niełatwe w realizacji.
W skład cyklu o Drenajach wchodzą też trzy powieści (ostatniej w Polsce nie wydano) o skrytobójcy Waylanderze, poprzedzające czasy Drussa o mniej wiecej sto lat. Waylander jest bezlitosnym dla wrogów, szczerym wobec przyjaciół (choć tych ma niewielu) i nieustannie stawianym przez los wobec niezwykłych wyzwań śmiertelnie skutecznym wojownikiem.
Cykl Drenai to kilka świetnie napisanych powieści i tylko one wystarczyłyby do zapewnienia autorowi jednego z najwyższych miejsc na Olimpie twórców fantasy.
A przecież Gemmel stworzył kilka innych, nie mniej fascynujących cyklów.
Trzy powieści o Wojowniku Jeruzalem, rewolwerowcu Jonie Shannowie i dwie powieści o władcy quasi celtyckiej Anglii, Utherze Pendragonie składające się na tzw. Pięcioksiąg Sipstrassi.
Dwie znakomite, osadzone w realiach starożytnej Grecji powieści o Parmenionie i Aleksandrze.
Czterotomowy cykl Rigante, którego dwie pierwsze części wydał Rebis. Ten z kolei w dwu pierwszych tomach opisuje świat celtyckiej Anglii i Rzymu, nazywanego przez autora Kamiennym Grodem. Dwa ostatnie tomy cyklu (też jeszcze w Polsce niewydane) przesuwają akcję do późnego średniowiecza w tych samych światach.
No i oczywiście dokładnie omówiony przez MF cykl o Troi, bardzo przewrotnie traktujący znane nam od czasów Homera eposy. Niby wszystko jest tam jak u starego ślepca aojdy, ale wszystko dzieje się zupełnie inaczej.
Oprócz tego Gemmel napisał jeszcze kilka niezwiązanych z tymi cyklami powieści - wszystkie doskonale skomponowane, z wartką i burzliwą akcją, pełne swoistego autorowi, cierpkiego humoru.
We wszystkich tych książkach autor udowadnia nam, że jednakowo dobrze „wychodzą” mu powieści osadzone w rzeczywistości postkatastroficznej (Jon Shannow), niemal zupełnie baśniowej (Echa Wielkiej Pieśni) i częściowo baśniowej, a częściowo historycznej (Parmenion). Autor potrafi przekonać każdego z czytelników, że opisywane przezeń wydarzenia mogły istotnie gdzieś się rozegrać.
Gemmell potrafi też tworzyć znakomite, choć niekiedy tylko w kilku zdaniach opisane, postaci bohaterów nawet trzecioplanowych. Co tam zresztą bohaterowie! Patryk zwrócił mi uwagę, że Gemmell potrafił nawet nadać charakter kupionemu przez Odyseusza na żarło dla załogi wieprzkowi!
I te znakomite, jakże nieraz pełne treści dialogi…

Bogaty zwraca się ranczer do jednego ze swoich ludzi, śmiertelnie skutecznego rewolwerowca:
- Karl, nigdy nie wchodź w drogę Jonowi Shannowowi.
- Szefie, chce mi pan powiedzieć, że on jest ode mnie szybszy?!
- Nie. Ja ci chcę tylko powiedzieć, że on cię zabije.

Gemmel oczywiście tworzy tylko w stylu high heroic fantasy i jeżeli komuś takie książki nie odpowiadają, to pewnie się nimi nie zachwyci, jak ja.
Ale… warto spróbować.


  
        

Nie wiem, czy to nie pożegnanie...



Napisałem na FF, że czekam już tylko na odpoczynek, bo moje życie przestało być piękne i straciłem cel, a każde życie powinno czemuś służyć.
Przez całą niemal bezsenną noc zastanawiałem się nad tym zdaniem i stwierdziłem, że jest bardzo prawdziwe. Miałem (pod różnymi względami) całkiem ciekawe i pełne życie. Np. niemal bez przerwy od pierwszej klasy szkoły podstawowej bywałem zakochany.
Nie kochałem się w żadnych tam np. aktorkach filmowych. Kiedy czytam wyznanie jakiegoś mojego rówieśnika (dziennikarza, pisarza, aktora) mówiącego o tym, że kochał się np. w Marusi z „Czterech pancernych”, to się dziwię, bo zawsze uważałem darzenie gorącym uczuciem filmowego w końcu wizerunku ślicznej skądinąd Magdy Zawadzkiej albo Ani Dymnej za równie dziwaczne, jak zakochanie się w pomniku Warszawskiej Nike (choć podobno i tacy się zdarzają).
Nie, ja zawsze kochałem się w jakiejś konkretnej szkolnej koleżance; niekiedy zresztą umiałem podzielić serce na dwie lub trzy części ;-). Zakochany bywałem w rozmaitych dziewczynach z rozmaitymi skutkami, choć początkowo umiałem się jedynie gapić na nie z cielęcym zachwytem i dopiero w szkole średniej nauczyłem się wyrażać swoje uczucia słowami i innymi… nazwijmy je… „środkami ekspresji artystycznej”. Skutki - jako się rzekło - bywały różne, a moje romanse niespodziewanie dla mnie samego owocowały wznowieniem niekiedy po kilkunastu latach, gdy spotykałem obiekty moich dawnych zapałów już jako młode mężatki i okazywało się prawdą niemieckie przysłowie mówiące, że: „…alter Liebe Gerlach ist”, czyli „…stara miłość nie rdzewieje”. Trwało to, dopóki w wieku lat dwudziestu kilku nie spotkałem swojej późniejszej żony, dla której co tydzień przed dwa lata przyjeżdżałem z Krosna Odrzańskiego a później z Zielonej Góry do Wrocławia. Skupiłem się na jednej dziewczynie i jednym uczuciu.
Uczyłem się z dużą łatwością - byłem humanistą, któremu nauki ścisłe wchodziły bardzo łatwo do głowy, bo związki między oczywistymi oczywistościami są w matematyce czy fizyce dużo bardziej oczywiste, niż np. w biologii. Czas, jaki moi koledzy poświęcali na naukę, przeznaczałem na lektury i włóczęgę po okolicznych podwałbrzyskich dolinach i pagórkach. Już jako nastolatek miałem nieźle „obcykane” tajemnicze lochy pod Książem. Natura obdarzyła mnie też zręcznymi palcami, potrafiłem więc robić sobie całkiem niezłe proce i łuki, a później raz nawet spod tychże palców wyszła lekka kusza.
Ciekawe jest też, że nigdy nie chodziłem do kina na filmy ze względu na grające w nich aktorki - miałem za to ulubionych aktorów - John Wayne, Gregory Peck, Gary Cooper, Steve McQuinn, czy z europejskich Jean Marais, albo Gerard Barray (niezapomniany d’Artagnan z filmu o trzech muszkieterach będącego w rzeczy samej opowieścią o czwartym). Partnerki tych aktorów były mi doskonale obojętne.
Dość wcześnie zostałem fanem fantastyki i pokochałem Tolkiena w czasach, gdy wymienienie jego nazwiska wśród polonistów i miłośników literatury wywoływało reakcje pełne życzliwego braku zainteresowania, bo wtedy modny był niepoprawny Irlandczyk Joyce i jego "Ulisses" (którego nigdy nie mogłem strawić). Na studiach w Warszawie poznałem kilku ciekawych ludzi (np. Szymona Kobylińskiego, czy Grzegorza Rosińskiego; z nim i z moim przyjacielem ze studiów na WAT  - Ryśkiem Siwanowiczem - zrobiliśmy razem do miesięcznika "Relax" komiks „Najdłuższa podróż”).
Swoją drogą warszawska Wojskowa Akademia Techniczna była świetną uczelnią, której absolwentów można znaleźć w zupełnie nieraz nieoczekiwanych miejscach. Autor świetnych tekstów piosenek, poeta Jacek Cygan, studiował na WAT razem ze mną (choć na innym wydziale) i razem ze mną otrzymał gwiazdki oficerskie :-).   
Po studiach trafiłem do Krosna Odrzańskiego, potem przeniosłem się z Zielonej Góry, skąd trafiłem do Wrocławia, gdzie zaproszony przez NURSA (Naszego Ulubionego Roberta Szmidta) wlazłem w środowisko skupionych przy studenckim klubie „Indeks” fanów fantastyki, którym przewodził człowiek o czuprynie przypominającej trafioną przez piorun miotłę - Rysiek Krauze. W Indeksie spotykały się takie asy jak „człowiek encyklopedia” Zbyszek Adamski (nieustannie wpędzający mnie w kompleksy swoją erudycją), EuGeniusz Dębski, Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot, Jerzy Poprawa (późniejszy redaktor naczelny CDAction), onże Robert Szmidt (późniejszy wydawca miesięcznika SF), czy Andrzej Ziemiański. Żeby nikogo nie obrażać wymieniłem wszystkich w kolejności alfabetycznej.
Wtedy też zacząłem jeździć na organizowane w różnych miastach zloty miłośników fantastyki - Polcony, gdzie poznawałem innych autorów, np. Jarosława Grzędowicza, Leszka Jęczmyka, czy znanego później ze znakomitych tłumaczeń Pratchetta Piotra W. Cholewę, albo Marcinów - Przybyłka i Wolskiego. Razem wysączyliśmy sporo różnych trunków (choć jeszcze wtedy nie za bardzo lubiłem piwo, które warzone w PRL-u było dość podłe).
Gdy „wybuchła wolność” zrezygnowałem ze służby wojskowej i w bohaterskim stopniu kapitana (nigdy nie umiałem trzymać języka za zębami, gdy było trzeba, choć moi niektórzy bardziej spolegliwi koledzy poszli w generały) przeszedłem do cywila. Nie lubiłem służyć na klęczkach - a na to się zanosiło. W tej chwili nasza armia jest światową potęgą, jeżeli idzie o ilość kapelanów przypadającą na jedną zwykłą żołnierską dupę. I choć nieźle umiałem ciągnąć wódę - jako dowódca stacji radiolokacyjnej pobierałem co miesiąc pięć litrów czyściutkiego spirytusu etylowego na przeglądy techniczne sprzętu - nie mogłem przecie dotrzymać pola takim zahartowanym otłuszczonym wilkom jak np. arcybiskup generał "Flaszka" Głódź. Nie, żebym miał okazję z nim pić, ale jego podwładni w niczym mu nie ustępowali.   
Ponieważ coś trzeba było robić z nadmiarem wolnego czasu, zaproszony przez Jerzego Poprawę nawiązałem współpracę z miesięcznikiem gier komputerowych CDAction i jednocześnie zająłem się nauczaniem elektroniki we wrocławskim  Zespole Szkół Elektronicznych przy ul. Piłsudskiego, co niektórzy z moich dawnych uczniów (Yasiu!) jeszcze mi raczą pamiętać. Lubiłem tych urwisów, do których zwracałem się per „pan” uważając jak hiszpańscy grandowie, że przez „ty” można się zwracać do równych sobie. Książę Alba do chłopa i króla zwracał się mówiąc „senior” - panie. Ten sposób traktowania uczniów ściągał na mnie gromy ze strony kolegów w pokoju nauczycielskim, ale miałem to w (_!_).      
Współpracując z CDA mogłem się wyżyć literacko i intelektualnie, co zaowocowało trzynastoma latami współpracy, zerwanej z rozmaitych powodów, których nie warto tu wspominać. Niektórzy z dawnych czytelników CDA do dziś z sympatią wspominają pisywane przeze mnie recenzje gier komputerowych.
Jednocześnie początkowo pod patronatem Zbigniewa K. Królickiego a potem już sam zająłem się tłumaczeniami na język polski niektórych dzieł fantastycznych pisarzy anglojęzycznych, a później (namówiony przez herszta wydawnictwa "Solaris", Wojtka Sedeńkę) i rosyjskich. W sumie mam na koncie ponad pięćdziesiąt pozycji tłumaczonych z obu języków, a są wśród nich dzieła takich mistrzów jak Robert Heinlein, Alfred Bester, Arthur Clark, Margaret Weiss i Tracy Hickman, a z Rosjan H. L. Oldie czy małżeńska para autorów Galiny i Siergieja Diaczenków. Wciągnąłem w tę robotę też mojego syna Patryka - Patryk zdążył przed swoją przedwczesną śmiercią przetłumaczyć na polski Gemmella i Coreya. Za te dwie tylko pozycje należy mu się wdzięczność fanów fantastyki.
Ale…
W moim życiu było też kilka „załomów”. W lutym 1998 roku zmarła (nagły atak serca) moja Pani. Podjęliśmy z Patrykiem próbę życia bez Niej, ale za bardzo nam to nie wychodziło. Na pozbawionym jednego koła pojeździe da się jechać dalej, ale nie jest to łatwe. W dodatku w dwa dni po śmierci Ali dostałem zawału. Patryk na blisko miesiąc został sam w domu - co dla siedemnastoletniego chłopaka było nie lada próbą. Jakoś sobie poradził - ale stracił, co było w nim najlepsze - sporo z radości życia i optymizmu. Nigdy już nie potrafił zaśmiać się tak beztrosko, jak przedtem.
Mnie też to nielicho trafiło.
A w sierpniu minionego roku umarł nagle Patryk. Pan Bóg mnie chyba nie lubi. Ja Jego zresztą też...
Teraz żyję z dnia na dzień i tak naprawdę nie mam co robić. Wobec kryzysu wydawniczego wydawcy zwarli szeregi i tłumaczenia książek zlecają krewnym i znajomym królika, co skutkuje obniżeniem poziomu przekładów i kwiatkami w rodzaju „Talleyrand i Fouche byli dwiema najbardziej wpływowymi ludźmi epoki napoleońskiej”. Ale co zrobić - ich cyrk, ich małpy. Nadal zresztą są wśród tłumaczy świetni fachowcy, np. … eee… No, może zostawmy ten temat.
Ale niestety, moje życie stało się puste, jak łupina po orzechu. Nawet tego bloga za bardzo nie chce mi się pisać.

Dixi.

Jeszcze tylko dedykacja Wszystkim pewnej pieśni...

http://www.youtube.com/watch?v=kJm_mHRfxZk


Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.


To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd.


To jest mój cel - dosięgnąć chce gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!


Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuje tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.


I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!


piątek, 15 lutego 2013

Reforma matematyki

REFORMA EDUKACJI W POLSCE na przykładzie zadania z matematyki:

1950 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno
kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?

1980 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno
kosztowało go 4/5 tej kwoty - czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?

2000 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno
kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl
liczbę 20.

2010 r. (tylko dla zainteresowanych)
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. W tym celu musiał wyciąć kilka
starych drzew. Podzielcie się na grupy i odegrajcie krótkie
przedstawienie, w którym postarajcie się przedstawić, jak w tej
sytuacji czuły się biedne zwierzątka leśne i rośliny. Przekonajcie
widza, jak bardzo niekorzystne dla środowiska jest wycinanie starych drzew.

2013 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.


Pytanie: kto i w jakim celu ogłupia polską młodzież?

piątek, 8 lutego 2013

Tajemnica spowiedzi

http://opole.gazeta.pl/opole/1,35114,13365348,Sad_zlamal_konkordat__kazac_ksiedzu_placic_wysoki.html#BoxSlotII3img
Jeżeli Sąd Najwyższy "pęknie" pod naporem klechów, będzie to oznaczało absolutną bezkarność finansową funkcjonariuszy KK. No bo w końcu każdą kwotę można objąć "tajemnicą spowiedzi". Zawsze twierdziłem, że Konkordat powinien zostać zrewidowany. Podpisany przez odwołaną panią premier, zatwierdzony bez wymaganej większości parlamentarnej jest aktem pozbawionym w zasadzie mocy prawnej. Czy ktoś kiedyś odważy się poddać ten "końkordat" rewizji?  

niedziela, 3 lutego 2013

Pośmiejny się

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=JHQqJDBjfSM
Czy mi się tylko wydawało, czy na widowni "mignął" Michaił Bojarski?