Counter


View My Stats

wtorek, 26 lutego 2013

Nie wiem, czy to nie pożegnanie...



Napisałem na FF, że czekam już tylko na odpoczynek, bo moje życie przestało być piękne i straciłem cel, a każde życie powinno czemuś służyć.
Przez całą niemal bezsenną noc zastanawiałem się nad tym zdaniem i stwierdziłem, że jest bardzo prawdziwe. Miałem (pod różnymi względami) całkiem ciekawe i pełne życie. Np. niemal bez przerwy od pierwszej klasy szkoły podstawowej bywałem zakochany.
Nie kochałem się w żadnych tam np. aktorkach filmowych. Kiedy czytam wyznanie jakiegoś mojego rówieśnika (dziennikarza, pisarza, aktora) mówiącego o tym, że kochał się np. w Marusi z „Czterech pancernych”, to się dziwię, bo zawsze uważałem darzenie gorącym uczuciem filmowego w końcu wizerunku ślicznej skądinąd Magdy Zawadzkiej albo Ani Dymnej za równie dziwaczne, jak zakochanie się w pomniku Warszawskiej Nike (choć podobno i tacy się zdarzają).
Nie, ja zawsze kochałem się w jakiejś konkretnej szkolnej koleżance; niekiedy zresztą umiałem podzielić serce na dwie lub trzy części ;-). Zakochany bywałem w rozmaitych dziewczynach z rozmaitymi skutkami, choć początkowo umiałem się jedynie gapić na nie z cielęcym zachwytem i dopiero w szkole średniej nauczyłem się wyrażać swoje uczucia słowami i innymi… nazwijmy je… „środkami ekspresji artystycznej”. Skutki - jako się rzekło - bywały różne, a moje romanse niespodziewanie dla mnie samego owocowały wznowieniem niekiedy po kilkunastu latach, gdy spotykałem obiekty moich dawnych zapałów już jako młode mężatki i okazywało się prawdą niemieckie przysłowie mówiące, że: „…alter Liebe Gerlach ist”, czyli „…stara miłość nie rdzewieje”. Trwało to, dopóki w wieku lat dwudziestu kilku nie spotkałem swojej późniejszej żony, dla której co tydzień przed dwa lata przyjeżdżałem z Krosna Odrzańskiego a później z Zielonej Góry do Wrocławia. Skupiłem się na jednej dziewczynie i jednym uczuciu.
Uczyłem się z dużą łatwością - byłem humanistą, któremu nauki ścisłe wchodziły bardzo łatwo do głowy, bo związki między oczywistymi oczywistościami są w matematyce czy fizyce dużo bardziej oczywiste, niż np. w biologii. Czas, jaki moi koledzy poświęcali na naukę, przeznaczałem na lektury i włóczęgę po okolicznych podwałbrzyskich dolinach i pagórkach. Już jako nastolatek miałem nieźle „obcykane” tajemnicze lochy pod Książem. Natura obdarzyła mnie też zręcznymi palcami, potrafiłem więc robić sobie całkiem niezłe proce i łuki, a później raz nawet spod tychże palców wyszła lekka kusza.
Ciekawe jest też, że nigdy nie chodziłem do kina na filmy ze względu na grające w nich aktorki - miałem za to ulubionych aktorów - John Wayne, Gregory Peck, Gary Cooper, Steve McQuinn, czy z europejskich Jean Marais, albo Gerard Barray (niezapomniany d’Artagnan z filmu o trzech muszkieterach będącego w rzeczy samej opowieścią o czwartym). Partnerki tych aktorów były mi doskonale obojętne.
Dość wcześnie zostałem fanem fantastyki i pokochałem Tolkiena w czasach, gdy wymienienie jego nazwiska wśród polonistów i miłośników literatury wywoływało reakcje pełne życzliwego braku zainteresowania, bo wtedy modny był niepoprawny Irlandczyk Joyce i jego "Ulisses" (którego nigdy nie mogłem strawić). Na studiach w Warszawie poznałem kilku ciekawych ludzi (np. Szymona Kobylińskiego, czy Grzegorza Rosińskiego; z nim i z moim przyjacielem ze studiów na WAT  - Ryśkiem Siwanowiczem - zrobiliśmy razem do miesięcznika "Relax" komiks „Najdłuższa podróż”).
Swoją drogą warszawska Wojskowa Akademia Techniczna była świetną uczelnią, której absolwentów można znaleźć w zupełnie nieraz nieoczekiwanych miejscach. Autor świetnych tekstów piosenek, poeta Jacek Cygan, studiował na WAT razem ze mną (choć na innym wydziale) i razem ze mną otrzymał gwiazdki oficerskie :-).   
Po studiach trafiłem do Krosna Odrzańskiego, potem przeniosłem się z Zielonej Góry, skąd trafiłem do Wrocławia, gdzie zaproszony przez NURSA (Naszego Ulubionego Roberta Szmidta) wlazłem w środowisko skupionych przy studenckim klubie „Indeks” fanów fantastyki, którym przewodził człowiek o czuprynie przypominającej trafioną przez piorun miotłę - Rysiek Krauze. W Indeksie spotykały się takie asy jak „człowiek encyklopedia” Zbyszek Adamski (nieustannie wpędzający mnie w kompleksy swoją erudycją), EuGeniusz Dębski, Andrzej Drzewiński, Jacek Inglot, Jerzy Poprawa (późniejszy redaktor naczelny CDAction), onże Robert Szmidt (późniejszy wydawca miesięcznika SF), czy Andrzej Ziemiański. Żeby nikogo nie obrażać wymieniłem wszystkich w kolejności alfabetycznej.
Wtedy też zacząłem jeździć na organizowane w różnych miastach zloty miłośników fantastyki - Polcony, gdzie poznawałem innych autorów, np. Jarosława Grzędowicza, Leszka Jęczmyka, czy znanego później ze znakomitych tłumaczeń Pratchetta Piotra W. Cholewę, albo Marcinów - Przybyłka i Wolskiego. Razem wysączyliśmy sporo różnych trunków (choć jeszcze wtedy nie za bardzo lubiłem piwo, które warzone w PRL-u było dość podłe).
Gdy „wybuchła wolność” zrezygnowałem ze służby wojskowej i w bohaterskim stopniu kapitana (nigdy nie umiałem trzymać języka za zębami, gdy było trzeba, choć moi niektórzy bardziej spolegliwi koledzy poszli w generały) przeszedłem do cywila. Nie lubiłem służyć na klęczkach - a na to się zanosiło. W tej chwili nasza armia jest światową potęgą, jeżeli idzie o ilość kapelanów przypadającą na jedną zwykłą żołnierską dupę. I choć nieźle umiałem ciągnąć wódę - jako dowódca stacji radiolokacyjnej pobierałem co miesiąc pięć litrów czyściutkiego spirytusu etylowego na przeglądy techniczne sprzętu - nie mogłem przecie dotrzymać pola takim zahartowanym otłuszczonym wilkom jak np. arcybiskup generał "Flaszka" Głódź. Nie, żebym miał okazję z nim pić, ale jego podwładni w niczym mu nie ustępowali.   
Ponieważ coś trzeba było robić z nadmiarem wolnego czasu, zaproszony przez Jerzego Poprawę nawiązałem współpracę z miesięcznikiem gier komputerowych CDAction i jednocześnie zająłem się nauczaniem elektroniki we wrocławskim  Zespole Szkół Elektronicznych przy ul. Piłsudskiego, co niektórzy z moich dawnych uczniów (Yasiu!) jeszcze mi raczą pamiętać. Lubiłem tych urwisów, do których zwracałem się per „pan” uważając jak hiszpańscy grandowie, że przez „ty” można się zwracać do równych sobie. Książę Alba do chłopa i króla zwracał się mówiąc „senior” - panie. Ten sposób traktowania uczniów ściągał na mnie gromy ze strony kolegów w pokoju nauczycielskim, ale miałem to w (_!_).      
Współpracując z CDA mogłem się wyżyć literacko i intelektualnie, co zaowocowało trzynastoma latami współpracy, zerwanej z rozmaitych powodów, których nie warto tu wspominać. Niektórzy z dawnych czytelników CDA do dziś z sympatią wspominają pisywane przeze mnie recenzje gier komputerowych.
Jednocześnie początkowo pod patronatem Zbigniewa K. Królickiego a potem już sam zająłem się tłumaczeniami na język polski niektórych dzieł fantastycznych pisarzy anglojęzycznych, a później (namówiony przez herszta wydawnictwa "Solaris", Wojtka Sedeńkę) i rosyjskich. W sumie mam na koncie ponad pięćdziesiąt pozycji tłumaczonych z obu języków, a są wśród nich dzieła takich mistrzów jak Robert Heinlein, Alfred Bester, Arthur Clark, Margaret Weiss i Tracy Hickman, a z Rosjan H. L. Oldie czy małżeńska para autorów Galiny i Siergieja Diaczenków. Wciągnąłem w tę robotę też mojego syna Patryka - Patryk zdążył przed swoją przedwczesną śmiercią przetłumaczyć na polski Gemmella i Coreya. Za te dwie tylko pozycje należy mu się wdzięczność fanów fantastyki.
Ale…
W moim życiu było też kilka „załomów”. W lutym 1998 roku zmarła (nagły atak serca) moja Pani. Podjęliśmy z Patrykiem próbę życia bez Niej, ale za bardzo nam to nie wychodziło. Na pozbawionym jednego koła pojeździe da się jechać dalej, ale nie jest to łatwe. W dodatku w dwa dni po śmierci Ali dostałem zawału. Patryk na blisko miesiąc został sam w domu - co dla siedemnastoletniego chłopaka było nie lada próbą. Jakoś sobie poradził - ale stracił, co było w nim najlepsze - sporo z radości życia i optymizmu. Nigdy już nie potrafił zaśmiać się tak beztrosko, jak przedtem.
Mnie też to nielicho trafiło.
A w sierpniu minionego roku umarł nagle Patryk. Pan Bóg mnie chyba nie lubi. Ja Jego zresztą też...
Teraz żyję z dnia na dzień i tak naprawdę nie mam co robić. Wobec kryzysu wydawniczego wydawcy zwarli szeregi i tłumaczenia książek zlecają krewnym i znajomym królika, co skutkuje obniżeniem poziomu przekładów i kwiatkami w rodzaju „Talleyrand i Fouche byli dwiema najbardziej wpływowymi ludźmi epoki napoleońskiej”. Ale co zrobić - ich cyrk, ich małpy. Nadal zresztą są wśród tłumaczy świetni fachowcy, np. … eee… No, może zostawmy ten temat.
Ale niestety, moje życie stało się puste, jak łupina po orzechu. Nawet tego bloga za bardzo nie chce mi się pisać.

Dixi.

Jeszcze tylko dedykacja Wszystkim pewnej pieśni...

http://www.youtube.com/watch?v=kJm_mHRfxZk


Śnić sen, najpiękniejszy ze snów,
Iść w bój, w imię cierpień i krzywd
I nieść ciężar swój ponad siły,
Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt.


To nic, że mocniejszy jest wróg,
Że twierdz obległ setki i miast,
Lecz bić, bić się aż do mogiły.
Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd.


To jest mój cel - dosięgnąć chce gwiazd,
Choć tak beznadziejnie daleki ich blask.
By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł
Pod sztandarem swym iść,
Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg!


Właśnie to posłannictwa jest sens,
Więc ślubuje tu dziś
Mężnym być i nie skalać się łzą,
Gdy na śmierć przyjdzie iść.


I nasz świat lepszy stanie się, niż
Dawniej był, nim rycerski swój kask
Wdział i ten, co ślubował niezłomnie
Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd!


9 komentarzy:

  1. General, mon general... wiem, ze ciezko i pusto. Ale warto zyc chocby dla chwili - smaku dobrej kawy o poranku, zapachu siana przywianego powiewem wiatru, frazy w ksiazce, po ktorej czuje sie blogosc. Nie bylo nas i za jakis czas, bedacy mgnieniem oka dla Wszechswiata, znow nie bedzie. Cieszmy sie tym, co nam dano, bo nic innego nigdy wiecej nas nie spotka. Trwac w bezczasie i bezswiadomosci jeszcze zdazymy. Na razie trzeba zyc. A raczej nie trzeba - ale mozna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesli nie dla siebie, to dla innych, ktorych nasze odejscie moze skrzywdzic. Odejsc na wlasne zyczenie z zycia to jednoczesnie wielkie bohaterstwo i wielkie tchorzostwo. Nie jestesmy sami. Nie krzywdzmy innych. Umrzec zawsze zdazymy. Poki sie da - ciagnijmy ten wozek.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc, przeraża mnie trochę to, co napisałeś. Mam 23 lata i nie przeżyłem nawet małego procenta tego, co ty, kiedy byłeś w moim wieku. Myślę, że to może być dla ciebie (niewielkim) pocieszeniem. Ty miałeś sens w życiu, dopiero teraz zaczął ci się on wymykać z rąk, lub po prostu nie masz już sił, by go dalej szukać. Współczesna młodzież nie ma nawet tego. Zewsząd bombardują nas informacjami o tym, że celem naszego życia powinno być kupno mieszkania na kredyt, który będziemy spłacali przez resztę życia. Craz częściej przypominają mi się słowa mojej ciotki, która lubi mawiać, że "kiedyś czasy były może i biedniejsze, ale na pewno weselsze". Kurczę, gorzkie żale wychodzą mi w tym wpisie, ale tak czy siak trzymam kciuki, byś odnalazł jeszcze sens. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zwykle nie biorę udziału w tego typu dyskusjach, ale mam nadzieję, że zechcesz to przeczytać.

    Swojego bloga o książkach nie umieściłbym nigdy, gdyby nie to, że pisałeś tak oryginalne recenzje gier w CDA. A były to czasy, kiedy razem z mamą (podczas robienia obiadu, czyli ona robiła, a ja tylko podpierałem blat stołu) rozpływaliśmy się w Twoich tekstach. Ona sama później spisywała Twoje teksty do pliku w wordzie, gdzie zbierała najlepsze teksty z przeczytanych książek. Twoje recenzje, to jedyne, jakie znalazły się w jej zbiorze (i do dziś suszy mi głowę, że nie mam wszystkich CDA, w których miałeś swój popis).

    To dzięki Twojej twórczości zauważyłem, że coś tak nieszczęsnego, jak recenzja - może być świetnie czytającą się opinią. I można być laikiem w danym temacie, ale dobry tekst zawsze sam się obroni. Z takim zamysłem stworzyłem swojego bloga.

    Gdy ktoś mi mówi po przeczytaniu recenzji książek: Gemmella, "Alchemik", czy "Rzeźnik", że świetnie się to czyta, zawsze mówię enigmatycznie: "podziękujcie Sawickiemu" (co weszło już w moje środowisko, szkoda, że tak mało jest rozgarnięte, żeby zapytać: o co chodzi?).

    I nie będę ukrywał, że wiele zawdzięczam właśnie Tobie.

    Zawsze wielbiący swego Mistrza,
    samozwańczy uczeń - MajinFox

    OdpowiedzUsuń
  5. Majin, uczciwie muszę przyznać, że do pisania recenzji w CDA namówił mnie Jurek Poprawa, bo mnie samemu nigdy by to nie przyszło do głowy. Tak, że do tych podziękowań dodaj Jurka. Oczywiście pisałem je sam (Jurek tylko niekiedy je ciut ograniczał), ale prawdą jest stare powiedzenie, że do stworzenia arcydzieła trzeba dwu ludzi - jednego, który je tworzy i drugiego, który temu pierwszemu w odpowiednim momencie odbierze pędzel, pióro czy dłuto i młotek.
    Nie, żebym tamte recenzje uważał za arcydzieła - bawiło mnie ich pisanie.
    A tak przy okazji - podaj mi linka do Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  6. Od czasu wojska i ostatniego testu ciążowego nie czułem takiego stresu...

    Mój blog:
    http://majinfox.blogspot.com/

    Proszę, nie bądź okrutny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na pewno nie będę okrutny - ale najpierw muszę Twój blog poznać. Wrzuciłem go do "gugielnych" zakładek.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja także chciałbym podziękować za Twoje recenzje - tekst o "Discworld Noir" był - co tam, nadal jest! - małym majstersztykiem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja bym tam nie narzekał jak by Pan coś do cda jeszcze skrobnął. Zawsze się Pana fajnie czytało i czasem przeglądając stare numery zatrzymuje się na pańskich tekstach.

    OdpowiedzUsuń