Counter


View My Stats

czwartek, 14 stycznia 2010

Spuśćmy trochę pary, czyli STEAM...

Kiedy ładny czas temu na horyzoncie pojawiło się owo zjawisko, warczałem i napawał mnie sceptycyzm. Zresztą chyba nie byłem w mniejszości… ;) Jednakże parę latek później, o zgrozo, posiadam na swoim koncie na owym serwisie 27 tytułów i… jestem z niego bardzo zadowolony… :) Dysponuję relatywnie szybkim łączem, więc ściągnięcie nawet 11 gigabajtów Dragon Age (tak, tak, z pakietami większości języków tyle właśnie waży) nie stanowi dużego problemu. Tak, gry są droższe i ich cena zależy od kursu euro; przeciętnie dany tytuł jest droższy o 40, 60 złotych od tego wydanego w Polsce. W istocie, nie mam w ręce pudełka, instrukcji i płytki z grą, co z jednej strony jest frustrujące (bo mam zacięcie kolekcjonerskie), z drugiej zaś… wygodne. Ląduję w Londynie, odwiedzam znajomego, loguje się na swoje konto i ściągam grę nie martwiąc się o rozmiar bagażu podręcznego… ;) No i ostatnia, najbardziej spędzająca sen obecnym przeciwnikom STEAM sen z powiek kwestia: STEAM zbankrutuje. Może tak, może nie. Ci, których trapił ów fakt zapewne nie przewidzieli nadania w zeszłym roku całkiem nowego znaczenia słowu „kryzys”, a poza tym i tak 2012, więc tak czy siak 44. Po co się martwić na zapas ;) A teraz przedstawię cztery powody, dla których uważam, że warto tam czasem zajrzeć.

1. Po prostu bym w daną grę nie zagrał. W innowacyjnego „Audiosurf”, we wgniatającego grafiką „Shattered Horizon”, w odświeżoną wersję „Monkey Island”. Tych tytułów konwencjonalnymi metodami dystrybucji się nie upoluje. Oryginalne „Trine” skończyłem pół roku wcześniej, zanim gra pojawiła się na polskim rynku.

2. Po prostu bym w daną grę nie zagrał, z racji postępu w dziedzinie sprzętu i systemów operacyjnych. Jakiś czas temu pojawiły się kolekcje kultowych gier przygodowych firmy Sierra i Lucas Arts: „Indiana Jones”, „King’s Quest”, „Space Quest” oraz „The Dig”. Nie da się ukryć, że po uruchomieniu niektórych z ww. tytułów czułem się trochę jak Ben Braddock z „Absolwenta”, gdyby przypadkiem naszła go ochota na romans z panią Robinson 20 lat później. Jednym słowem, niezapomniane wspomnienia zrewidowała rzeczywistość. Ale mogłem owe wspomnienia odświeżyć, co w innym przypadku byłoby niemożliwe.

3. Po prostu bym w daną grę nie zagrał. "Dragon Age", "Dragon Age"... Będzie wielki tytuł, będzie hit, szykujcie już sakiewki. No i był. Tylko że EA, które w temacie polonizacji zostawało kiedyś daleko w tyle, przyjęło taktykę neofity. Teraz mamy polskiego lektora i basta. Usłyszałem pana Fronczewskiego w filmiku zapowiadającym i… przeszła mi ochota na pudełko. Po prostu nie lubię lektorów. Aktorzy pokroju Seana Connery, Nicolasa Cage, Travolty i im podobnych grają w takim samym stopniu głosem, co ciałem. I kastrowanie ich wydaje mi się kardynalnym błędem. To samo tyczy się gier. Oczywiście, w przemyśle filmowym były wyjątki. „Shrek”, „Epoka Lodowcowa”, ogólnie filmy dla dzieci, ale na nich świat się nie kończy, jak odkrył 14-latek podnosząc materac w pokoju taty i mamy… Już nie wspominając o tym że polscy aktorzy po pierwsze primo, dalej zapominają, że dana kwestia nie jest wypowiadana znudzonym głosem w pubie, bo w realiach gry na głównego bohatera akurat w danej chwili lawina idzie z pełną parą i trzeba by trochę wczuć się w rolę. Po drugie, primo, tak samo jak w polskich filmach, te same nazwiska. Jeżeli nadchodzi wyprodukowana u nas superprodukcja, można w ciemno obstawiać pewne nazwiska i zazwyczaj się trafi. Kto nie wieży, niech posłucha moim zdaniem skądinąd niedocenianego (m. in. choćby za rolę Winicjusza) Bogusława Lindy:
http://www.youtube.com/watch?v=Mr3XhbFMD_Q

4. Znowu DRM. Gdybym kupił wspomnianego już „Avatara” na STEAM, trzy aktywację byłyby mi lotto. Bo tam czegoś takiego nie ma. W czasach „Bioshock” kombinowali, ale już przestali. Kupiłeś – instalujesz ile chcesz, bez stresu „ojej, zmieniłem płytę główną, a już po
aktywacjach”…

Dziękuję... :)

UPDATE:

Powyższe było moją opinią, więc wymieniłem to, co mi się podoba. Jednakże w komentarzach pojawił się głos na nie, który warto tu umieścić, bo słusznym jest.

1. "Kupując gry przez Steam, odcinam sobie możliwość odsprzedaży tytułu, o ile każdego z osobna nie rejestruję na inne konto. Kto nie wieŻy, powinien sprawdzić EULA." /zachowano pisownię oryginału/

Moja skromna uwaga jest taka, że jeżeli ktoś gotów jest zapłacić bez mała dwukrotną cenę danego produktu (ja za możliwość usłyszenia angielskiego vocalu w Dragon Age zapłaciłem w przeliczeniu na złotówki 220 złotych zamiast 120), jest kolekcjonerem i odsprzedaż jest raczej nieistotna. Niemniej jednak, wrzucamy to jako jedynkę na "nie". Celem owego bloga jest szermierka na argumenty, a nie walcowanie jedynymi słuszynymi. Tym samym zapraszam innych czytających do wymieniania dalszych negatywów... :)

8 komentarzy:

  1. Po 1 primo - czy przypadkiem w DA:O nie ma w opcjach gry wyboru języku dialogów i napisów? Znaczy - opcja jest widziałem ale nie sprawdzałem czy można to zmienić na ENG,zakładam że można (w końcu po co by to dawali?)
    Po 2 primo - nawet wersja STEAM Avatara ma ten system TAGES i 3 aktywacje... Oczywiscie kwestia czy to 3 aktywacje na różne PC czy 3 różne konta STEAM pozostaje otwarta ale ja bym się za wiele nie spodziewał :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Primo: Przypadkiem nie wiem. Nauczony doświadczeniem "Mirror's Edge", gdzie to gra automatycznie wykrywała język systemu operacyjnego i nigdzie nie było możliwości zmiany vocali, ominąłem DA z daleka. Natomiast postawiłbym na swoją tezę jakąś dobrą whiskey, gdyż pliki dźwiękowe w tej chwili trochę ważą. Przykład: wersja angielska bez innych języków DA ma około 7 giga. Wersja międzynarodowa, dostępna na STEAM, ma 11, gdyż są tam następujące języki: angielski, francuski, niemiecki, włoski, czeski, rosyjski, polski i hiszpański (z pełną lokalizacją.
    Secundo: To szczęściarz ze mnie, bo przy tych 27 tytułach ani razu nie spotkałem się z hybrydą TAGES + STEAM. Z tego co ja wiem, aktywacji na więcej niż jedno konto STEAM jakiejkolwiek gry nie ma. Chyba że kupi się np. Borderlands tzw. "paczkę dla kumpli", to przesyłamy im 3 kopie, ale też za nie płacimy. Poza tym, tak czy siak tu jest właśnie pies pogrzebany. Mam konto STEAM i w poważaniu, czy jak zmienię system, procka, płytę główną, kartę grafiki, to czy gra łaskawie się jeszcze uruchomi, czy nie. Na STEAM niespodzianka nie spotkała mnie na od 3 lat, a ja naprawdę żongluję sprzętem... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupując gry przez Steam, odcinam sobie możliwość odsprzedaży tytułu, o ile każdego z osobna nie rejestruję na inne konto. Kto nie wieŻy, powinien sprawdzić EULA.

    OdpowiedzUsuń
  4. Touché. Wierzymy, tylko w czym rzecz? O odsprzedawaniu, które na STEAM nie ma prawa bytu, nikt nic nie wspominał. Zresztą w ogóle trend jest taki, że niektóre firmy otwarcie deklarują, iż proceder second hand im się nie podoba. I STEAM nie jest tu idealnym przykładem. Wróćmy do "Avatara". Zainstalujesz go, zmienisz sprzęt, zainstalujesz jeszcze raz żeby dokończyć rozgrywkę i sprzedajesz np. na Allegro z adnotacją, że została jedna aktywacja i miej nabywco nadzieję, żeby ci wystarczyła. Ale, point taken, uwzględnimy... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Podejrzewam, że podobnie jak "proceder" (<- umyślne sformułowanie? Kojarzy się z handlem żywym towarem.;)) second hand, również sprzeciw nabywców wobec limitów aktywacji gry "Bioshock" nie podobał się dystrybutorowi tytułu. Transakcja zakupu to kompromis między oczekiwaniami obu zainteresowanych stron. Gdy tylko wydawca jest zadowolony w 100%, mogę chyba to podciągnąć pod określenie "dyktat"?

    OdpowiedzUsuń
  6. Z początku byłem nieprzychylnie nastawiony do Steama, ale z czasem zaczął mi odpowiadać. Dzięki Steamowi mogłem zakupić odświeżone Secret of Monkey Island w dobrej cenie (~20 zł). Mimo wszystko nadal wolę wydania pudełkowe, ale pewnie na przestrzeni lat wymrą one niczym mamuty.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja steama lubię. W czasie świątecznej promocji nachapałem sporo dobrych gier za śmieszne pieniądze. Chociaż osobiście nieco bardziej cenię Impulse, mimo znacznie mniejszej biblioteki gier. Impulse pozwala na odsprzedanie tytułu (chociaż sam z tego nei korzystam, bo nie lubię się swoich gier pozbywać) i nie jest wymagany do uruchomienia programu (niestety Steam ma tą wadę, że przed zabawą trzeba się na niego zalogować, choćby w trybie offline)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeszcze parę lat temu także nie przepadałem za Steamem. Ale gdy jakiś rok temu kupiłem Orange Box, musiałem skusić się na Steam. Dziś mam ponad 30 tytułów na liście, większość kupionych za niewielkie pieniądze (np. GTA IV). Mogłem sobie odświeżyć klasyki (Commandos, Quake, platformówki Oddworld z Abem). Bardzo wygodna rzecz, a jak ktoś lubi mieć rzeczy na płytce, zawsze można zrobić backup i na przyszłość instalować z płyty. Największa zaleta? Gry w oryginalnej wersji językowej. :)

    OdpowiedzUsuń