Counter


View My Stats

wtorek, 12 stycznia 2010

Grzechy gier typu Hack'n'slash

Siedem grzechów głównych Hack’n’slashów

Swego czasu popełniłem w CDA tekst, który zatytułowałem „Siedem głównych grzechów gier komputerowych” czy jakoś tak. Kto jest go ciekaw, niech zajrzy do marcowego lub kwietniowego numeru CDA z 2005 roku. Minęło kilka lat, przejrzałem tamten tekst i zacząłem się zastanawiać, czy stan rzeczy uległ zmianie.

Do napisania tamtego artykuliku skłonił mnie opublikowany w „Fantastyce” tekst Andrzeja Sapkowskiego, w którym autor bezlitośnie wytknął swoim kolegom po piórze najczęściej występujące w ich książkach idiotyzmy. Ponieważ sam tworzył (WTEDY JESZCZE!) książki, w których potrafił uniknąć opisywanych przez siebie błędów, kopniak był bardzo – dla wielu tytanów pióra – bolesny.

Niedawno odświeżyłem sobie znajomość z grami Hack’n’slasch (Torchlight) i przypomniawszy sobie tamte dywagacje porównałem je z aktualnymi wrażeniami. I stwierdziłam, że nic się, dziadzia glań, nie zmieniło. Schematyczność gier uwiera niczym kolec w (_!_), a twórcy i deweloperzy nadal jadą na zajeżdżonej już niemal do imentu szkapinie.

Grzech pierwszy.

Nieznośna maksymalizacja celów. Twórcy gier nadal każą graczowi zbawiać świat, choć ów składa się najczęściej z kilku wiosek, miasteczek, jakichś przepastnych lochów i może jeszcze paru opuszczonych kopalni. Gdzieś tam budzi się jakiś przepotężny, obrzydliwie wyglądający Demon, kolczasty i rogaty tak, że nie zdołałby się podrapać ani po głowie, ani po dupie i od razu się zabiera do czynienia Zła. Armie jego sługusów (cholera wie, skąd ich nabrał) ruszają na podbój świata, wyłaniając się spod ziemi, albo spadając z nieba, a Ty, drogi Graczu, masz temu wszystkiemu stawić czoła. Wszystko jest nadal tak interesujące, jak wysłuchiwanie debat sejmowych, więc staram się to przeklinać, choć twórcy gry, dumni ze swego dzieła, nie zawsze dają mi tę możliwość.

Grzech drugi

Kompletny brak realizmu. Nie chodzi mi o obecność w grach demonów czy wrednych kosmitów. To akurat jest konwencja gry, na którą się godzisz, siadając przed kompem i uruchamiając program. Jednak nawet w grze, w której wszędzie roi się od Wrażych Stworów i bohater nie może sobie pozwolić na chwilę "wytchnienia", obowiązuje jakaś logika, prawda? Czy nie zastanawia was, kto wyrąbał pod lada wioszczyną te kilometrowe lochy i czym się żywią żyjące tam potwory, skoro wszystkie absolutnie są wrogie, żarłoczne i drapieżne? Mogą oczywiście zjadać się nawzajem, ale wtedy nasz bohater najlepiej byłby zrobił, gdyby zawalił wejście do Przepastnych Lochów i poczekał, aż wszystkie się pozjadają i zostanie jeden największy, który i tak zdechnie z głodu. Nie bawi Was też to, że nawet na piątym, czy siódmym poziomie lochów można spotkać Handlarza czy Kupca (którego, nota bene, potwory w ogóle nie tykają, choć z tępą zajadłością atakują naszego bohatera), twardych w negocjacjach niczym urzędnik skarbówki? Podchodzi do takiego typa gość zbryzgany czymś zielonym (to ulubiony kolor krwi potworów uwielbiany przez twórców rozmaitych gier) z mieczem, przed którym sam Thor by się spietrał i na którego widok Ares narobiłby w starogreckie gacie – a Handlarz nawet powieką nie mrugnie i z ceny eliksiru nie ustąpi nawet szeląga.

Grzech trzeci

Ten jest twórczym rozwinięciem drugiego. W najgłębszej czeluści, gdzie smród przewyższa zapach szatni hokeistów po meczu, nasz bohater zawsze może liczyć na znalezienie stosu złotych monet (im głębiej, tym forsy więcej), leczniczego eliksiru, czy Fontanny Zdrowia, albo Miecza Samosiecza, czy zwoju pergaminu z Zaklęciem Lodowej Pięści, czy innym o równie złowrogiej nazwie. Zamieszkujące te czeluście pająki są może i głupie, ale przecież oprócz nich są tam jeszcze źli czarodzieje, orki, gobliny, które powinny docenić wartość znaleziska i skrzętnie je pozbierać. Ale nie – wszystkie te dobra spokojnie czekają na naszego bohatera. Idiotyzm do kwadratu.

Grzech czwarty

Bezsensownie często poumieszczane rozmaite pułapki. Przecież mieszkańcy tych lochów muszą gdzieś sypiać i chodzić na stronę, a dla braku oświetlenia w tych kazamatach można stracić jaja, albo i (nie przeceniajmy możliwości prokreacji) co potrzebniejszego, jak się człek nadzieje na niespodziewanie wyskakujące z posadzki, albo ściany bocznej ostrze, lub otworzy nie ten, co trzeba kufer. Było tak pięć lat temu i teraz jest tak samo. Przecie to głupie, nieprawdaż?

Grzech piąty:

Upierdliwość rozmaitych niemilców. Pająki, osy rozmaite czy latające węże nie grzeszą nadmiarem rozumu i atakują, co się nawinie pod żwaczki, żądło czy kły jadowe. Ale w tych lochach żyją i inni, bardziej od wymienionych inteligentni mieszkańcy, którzy powinny umieć mierzyć siły na zamiary. Jak się mieszka na szóstym poziomie lochów i widzi jegomościa przypominającego opancerzony i nadziany amfetaminą Kasprowy z mieczem w łapie, to w miarę przytomny krasnolud, goblin, ork czy podrzędny choćby zły czarodziej powinien się dyskretnie obrócić w drugą stronę i udać, że przybysza po prostu nie widzi. Ale nie – każdy się na niego rzuca jak opętany samobójczą manią samuraj – i najczęściej kwestią w miarę szybkiego naciskania klawisza myszy jest sprawa rozprawienia się z największą choćby hordą wrogów.

Grzech szósty

Monotonia fabuły. Scenariusze wszystkich chlastańców napisano wedle jednej reguły. Zejdź na szósty poziom lochów, wysiecz wszystko, co się tam rusza, pozbieraj wszelkie dobra, w razie potrzeby wróć przez portal do wioski, kup odpowiednią (najlepiej jak największą ilość eliksirów leczących (ciekawe, że nasz bohater rżnąc potwory z obu rąk znajduje w boju czas na wyduldanie leku), wymień zbroję i broń na lepsze i zejdź na siódmy poziom, gdzie potwórz wszystko od początku. Cholernie to monotonne – w zasadzie zmienia się tylko układ i sceneria poziomów.

I na koniec grzech siódmy.

Ten grzech dotyczy nie tylko hack’n’slashów, więc zachowałem go na koniec. Mam na myśli niecne praktyki deweloperów gier, którzy potrafią w dzień po światowej premierze wypuścić kilkugigabajtowego patcha. Niekiedy produkt, który kupuję jest tak uszkodzony, że bez tego patcha niesposób ukończyć gry. Mam brzydkie podejrzenia, że deweloperzy doskonale o tym wiedzą, ale jest to część ich polityki antypirackiej, bo każdy nowy patch sprawie, że bezużyteczny staje się piracki crack do gry. Mogą sobie oczywiście to robić, ale rzecz nie zmienia faktu, że dostaję produkt wadliwy, a to już sprawa o wiele gorsza.
Ubocznym efektem tego zjawiska jest fakt, że po kupieniu w sklepie jak najbardziej POLSKIEJ legalnej wersji gry, nie mogę korzystać z tych patchów, bo polscy deweloperzy olewają klientów złocistym moczem i nie adaptują tych patchów do wypuszczonej przez siebie wersji. Najlepszym przykładem tego jest polska wersja gry VENETICA, którą kupiłem we wrocławskim Empiku na Rynku i od razu mi nie poszła na dwu różnych kompach. W Niemczech patch (niezbędny!) pojawił się po dwu dniach, a polski wydawca gry do dziś nie uznał zastosowane zainteresować się problemem.

Co się więc zmieniło? Niewiele, poza grafiką i oprawę dźwiękową. Proszę mnie tylko źle nie zrozumieć. „Torchlight” jest świetnym odmóżdżaczem i z przyjemnością dokonywałem eksterminacji potworów, ale żal trochę, że wszystko się odbywa wedle tego samego schematu...

I to byłoby na tyle…

2 komentarze:

  1. mozecie szanowni czytelnicy wierzyc lub nie, ale byl to kiedys motyw wiodacy lekcji z przedmiotu o wdziecznej nazwie 'podstawy elektroniki i elektrotechniki' :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry tekst, choć automatycznie zacząłem zastanawiać się, co w takim razie wciągnęło mnie swego czasu w masową eksterminację dziesiątków tysięcy potworów w Diablo?

    Hm, wydaje mi się, że poziom realności ma tu jednak takie same znaczenie, jak w dawnym "Supapleksie"- choć przyznać muszę, że z czasem, nie miałem już po co wracać do świata "Tnij i siecz"-ów :)

    Pozdrowienia
    Adrian

    OdpowiedzUsuń