Counter


View My Stats

środa, 13 stycznia 2010

"AAARGH! ME A PIRATE!"

Ponieważ temat nie schodzi z tapety, a osobiście mnie (w pewnym sensie) dotyczy, pozwolę sobie na słów kilka…
o piractwie w czterech podpunktach krótko i na temat.
1. „You wouldn’t steal a car”. Była kiedyś taka piękna reklama z dziewoją, co zaczyna ściągać jakieś pliki, ale ostatecznie przerywa pod wpływem lektora, pytającego dramatycznym głosem, czy ukradłaby samochód albo film z wypożyczalni. Otóż ja ciągle stoję na stanowisku, iż termin „kradzież” odnosi się do rzeczy MATERIALNYCH. Zabieram coś komuś i on tego nie ma, a ja tak. Kradnąc komuś samochód pozbawiam go możliwości korzystania z luksusów jazdy. W przypadku piractwa takie zjawisko nie występuje, gdyż wykonuje się kopię cyfrową i nikt nie traci zębów ani portfela.
2. Skoro już jesteśmy przy portfelu… Uważam, że sam mogę zabrać głos w tej kwestii, bom tłumacz. Też mógłbym krzyczeć wniebogłosy, żem okradzion został, bo jakiś młodzian książkę przeze mnie przetłumaczoną w pocie czoła w PDF z sieci sobie ściągnął bezczelnie. Ale ja NIE dostaję wynagrodzenia za każdy sprzedany egzemplarz. Dostaję jednorazowo śmieszne nieraz pieniądze za umowę o dzieło i na tym sprawa się kończy. Ewentualne dalsze gratyfikacje wiążą się z ewentualnym ponownym wydaniem książki, kiedy ktoś uzna, iż moje tłumaczenie warto wznowić, zamiast dać komuś do przetłumaczenia jeszcze raz. Ale jest to co najwyżej 20% tego, com dostał pierwotnie, albo i mniej. Więc… nie obchodzi mnie, że ktoś sobie ściągnął w PDF i nie będę ronił krwawych łez, iż pośrednicy, (a jest ich kilku) gigantyczne straty ponieśli. Tak jest też w przypadku innych artystów, co wielokrotnie było przez nich poświadczane. Najwięcej tracą nie twórcy, a ich pośrednicy, a to, iż lew MGM, co robił „aaargh!” trochę schudł, jakoś mnie nie rusza, bo najwyżej panowie z Warner Bros zamiast 100 nowych odrzutowców kupią 95. Oczywiście, ci najwięksi dostają procent od dystrybucji, ale z kolei ja też nie dostanę załamania nerwowego, kiedy np. Harrison Ford (którego skądinąd darzę wielką estymą) zamiast 25 milionów dolarów dostanie 24,5).
3. Statystyki z powietrza. „Mały i miękki” skrupulatnie liczy każdą piracką kopię systemu i wlicza jego cenę rynkową do strat. Ale poza wąską grupką ludzi, którzy mają pieniądze na kupno i mimo to piracą, jeden z drugim I TAK by systemu nie kupił, bo go po prostu NIE STAĆ. Wiecie ile trzeba się nagimnastykować, żeby przekonać piracką kopię, iż jest oryginalna? A potem musi człek jeszcze uważać na każdą kolejną aktualizację, która z siłą wodospadu może ową gimnastykę zniweczyć. Czyli równie dobrze Cola-Cośtam może wliczać do strat 1,5 litrową butelkę swego produktu za każdym razem, jak ktoś zerknie na ich billboard (bill.. :) get it? :)) i rezygnując z kupna wzruszy tylko ramionami. Swoją drogą, ciągle nikt mi logicznie nie wytłumaczył, dlaczego lepiej sprzedać 10 egzemplarzy po 200 jednostek, zamiast 200 egzemplarzy po 10 jednostek, zwłaszcza przy obecnych kosztach produkcji nośnika. Ciągle uparcie uważam, że problem wyparowałby w przeciągu 24 godzin. Tylko… co wtedy zrobiliby ci wszyscy biedni urzędnicy i stróże prawa, co poprawiają sobie ściganiem tego procederu statystyki? ;)
4. Aktualność powiedzeń ludowych. Konkretnie, „Nie kupuj kota w worku”. Dlaczego do ¾ głośnych gier nie ma wersji demo? Jasne, macie recenzje w kolorowym, gładkim niczym papier toaletowy deluxe piśmie o grach komputerowych. Tylko - IMVHO - istnieją mocne podstawy do przypuszczeń, że ich punkt widzenia będzie się coraz bardziej radykalnie różnił od waszego po tym, jak szczęśliwi dopadniecie kompa z jeszcze zafoliowaną grą, a potem ją odpalicie. Wasz nastrój zacznie się pogarszać wykładniczo, ale nie bądźcie zadziwieni. Widzieliście taki zabawny obrazek, że macie reklamę owej recenzowanej gry na całą stronę w tym samym egzemplarzu czasopisma? Ja tak. Dla nielubiących przemęczać synapsy: ta reklama w dużym skrócie płaci recenzentowi. Więc nie dziwota, że chłopak/dziewoja tańczy, jak mu reklamodawca zaśpiewa. Dla odmiany piraci ciągle z uporem maniaka wypisują „Jeżeli spodobał ci się ten produkt, kup oryginał, popieraj swoich ulubionych twórców”. Ciekawe, prawda? I paradoksalnie, niejeden już artysta został wręcz WYPROMOWANY dzięki piractwie, jako "alternatywnym" kanale dystrybucji, na co też znajdzie się przykłady...

Nie pozwólcie mi się dłużej zatrzymywać…

Za spory wkład w powyższe przemyślenia odpowiada Anakha.

14 komentarzy:

  1. Zeby powazny, dorosly czlowiek pisal takie dyrdymaly. Az wstyd.
    Zaczne od konca, punkt 4. Do obiadu w restauracji tez nie ma wersji demo, ale jednak decydujesz sie na kupno. Moze Ci smakowac, moze nie - ale tlumaczenie sie, ze zwinales obiad z kuchni, bo ,,nie wiedziales, czy Ci bedzie smakowal" jest, mowiac wprost, idiotyczne.
    Punkt 3 - cena. Moja rodzina ma bardzo male zarobki, jeszcze niedawno pobieralem z uczelni stypendium ,,na wyzywienie" (nazwa moze troche mylaca, bo to najnizsze stypendium socjalne, ale jednak). Niemniej jednak mam oryginalny system, slucham oryginalnej muzyki, gram w oryginalne gry. Mozna? Mozna. Trzeba wtedy podchodzic do tego rozsadnie i zarzadzac wydatkami, a czesto zdobywac sie na wyrzeczenia.
    Ale latwiej ukrasc i tlumaczyc sie, ze ,,ojej, ja to jestem taki biedny i zaraz umre z glodu, wiec sobie sciagne nowego Kłeja, bo mi wolno". Zalosne tlumaczenie.
    Ad 2. Kradziez to kradziez. Mozesz okradac zebraka, mozesz okradac milionera, kradziez jest czynem niemoralnym, a juz zwlaszcza kradziez czegos, co jest dobrem niejako luksusowym, bo bez gry/filmu/muzyki przezyjesz. Zwlaszcza, ze do odtwarzania tegoz musisz miec komputer, na ktory najwyrazniej Cie stac, wiec nie wierze, ze nie bylbys w stanie nabyc od czasu do czasu jakiejs fajnej plytki z gra/muzyka.
    Anyway - to cale gadanie, ze najwiecej kasy zgarniaja posrednicy, to i tak jedna wielka bezsensowna papka. Zgarniaja, owszem, ale to sa zwykli ludzie, ktorzy wykonuja swoja prace, a zysk korporacji przedklada sie nie tylko na polepszenie standardu zycia jakiegos pana prezesa. Nie wspominajac o tym, ze im wiecej plyt/ksiazek sie sprzeda, tym wieksza szansa na wydanie kolejnej, wiec artysta tez traci na piractwie.
    Ad 1 - Smuggler kiedys podal taki przyklad z silnikiem na wode. Na pewno czulbys sie cudnie, jakby ktos ukradl Ci plany tegoz i zaczal na nich zarabiac, przez co dostalbys tylko marny % naleznych Ci zyskow.
    Mimo, ze przeciez tylko zrobil sobie ich kopie, wiec tak naprawde nic nie straciles! Nie swiruj, ze jest inaczej ;].

    Szkoda gadac, zawiodlem sie na Tobie, panie EGM ;>.
    Chyba, ze to prowokacja, a ja dalem sie nabrac, hrhr. Chcialbym ;>.

    Btw, pisalem w drugiej osobie nierzadko, ale czesciej odnosze sie do ,,przykladowego obroncy piractwa", a nie konkretnie do Ciebie, panie EGM ;>.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po przeczytaniu licznych antypirackich wypowiedzi Smugga myślę jak on i chciałbym się odnieść do paru fragmentów tego tekstu. Po pierwsze:
    "W przypadku piractwa takie zjawisko nie występuje, gdyż wykonuje się kopię cyfrową i nikt nie traci zębów ani portfela."
    Niby nikt nie traci, ale też nie zyskuje na własnym produkcie. Jeśli zaś znajdzie się sporo osób myślących jak Pan i Anakha, to automatycznie okaże się, że straty będą widoczne.
    Po drugie:
    Mnie nie obchodzi ile odrzutowców kupią sobie ludzie z wytwórni, ale skoro znaleźli się w wielkich firmach to pozostaje im jedynie pogratulować (znajomości, sprytu, itp.) i nie mam nic przeciwko temu żeby byli za to odpowiednio wynagrodzeni.
    Po trzecie:
    Zgadza się, że każda gra (a przynajmniej ta głośna) powinna mieć wersję demonstracyjną. Tak jak zostało tu napisane, recenzja to w 100% subiektywne odczucia. I nawet w interesie producentów powinno być wypuszczenie demka. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że King's Bounty bym w życiu nie wziął, gdyby nie zagranie w demo. Lecz wątpliwe jest dla mnie to, że ludzie pobiegną do sklepu po grę, którą mają na dysku w pełnej wersji, jak to zostało we wpisie przedstawione. I tutaj pojawia się ciekawa inicjatywa kupowania gier co łaska. To może być przyszłość dystrybucji gier, acz wątpliwe jest, że EA czy Activision zgodzą się na taki krok.
    Reasumując. Jestem przeciwnikiem piractwa odkąd czytam AR. Jednak nie mogę całkowicie nie przyznać Panom racji. Twórcy sięgają po chamskie zagrywki typu DLC. No i złośliwe zabezpieczenia. Szczytem było to z Hellgate, które ponoć (nie wiem, nie grałem) szpiegowało. Przez to sporo osób może tłumaczyć piracenie jako "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie".

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko niby ok. Piractwo zmniejsza hipotetyczne zyski producenta, tylko co komu przeszkadza poczekać aż dany produkt stanieje? Wielu ludzi musi mieć już teraz, niezależnie czy obejrzą w końcu te pościągane filmy, przejdą pirackie gry. Mając niemal wszystko, nie mają nic. No i odrobina przyzwoitości powinna zachęcić do zakupu, niekoniecznie w momencie premiery. Tak wiem, wszystko to chłodna kalkulacja zysków, ale jakoś mnie nie ciągnie do rozbuchanego konsumpcjonizmu i piractwa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mnie zainteresowal fakt z ostatniego akapitu ten o reklamie i recenzji. Heh normalnie bym w to nie wierzyl no ale skoro EGM'e siedziales w tej branzy

    OdpowiedzUsuń
  5. @muzicjohn tudzież "jakisadres.o.co.w.tym.chodzi.pl."

    Przepraszam, sir, ale mamy po prostu inne definicje kradzieży. Pirat nie kradnie obiadu z restauracyjnej kuchni. W żadnym stopniu nie narusza stanu posiadania producenta gry, czy płyty. Kopiuje - zgoda, nielegalnie - program. Chodzi mi tylko o to, że nie jest to kradzież. Przestępstwo? W świetle prawa, tak. Ale cała dyskusja w zasadzie dotyczy społecznej szkodliwości piractwa. "Potępiacze" tłumaczą, że jest ogromna. Ja mam inne zdanie - ale chyba mi wolno, prawda? Sam nie "piracę", pracuję na legalnie kupionej "windzie" i "ofisie", więc przestępstw (w tym przynajmniej względzie) nie popełniam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Matrix, nie szukaj spisków tam, gdzie ich nie ma. Sformułowanie było niezbyt zręczne, ale nie sądź, że pomawiam kogokolwiek z recenzentów czasopism komputerowych o branie łapówek. Przepraszam za to; miałem na myśli jedynie fakt, że opłaty z reklam są integralną częścią kosztorysu każdej redakcji, a stare powiedzenie powiada, że muzykę zamawia, kto płaci za orkiestrę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Również uważam, że zamawianie reklam w piśmie nie jest jawnym i bezpośrednik korumpowaniem redaktorów, jednak przyczynia się to do tego, że redaktoży jakby cieplej myślą o danym wydawcy...

    OdpowiedzUsuń
  8. Hell... Wiem, że powinno być redaktorzy. Nie bijcie ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. "Ja z Hela dzwonię..." ;) My tu nie bijemy, nie "ciachamy" i wiemy, że czepianie się literówek to dziecinada :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeżeli piractwo jest kradzieżą, to nie jest kradzieżą gry czy innego programu, a tylko licencji na jej/jego użytkowanie. Wydawca nie daje odbiorcy pełnych praw do "sprzedawanego" dobra, ani nie daje jakichkolwiek gwarancji odnośnie jego działania. Tym samym od początku traktuje go inaczej, niż sprzedawca kupującego dowolną rzecz materialną.

    OdpowiedzUsuń
  11. 2. Jeśli gra/program/muzyka jest rozprowadzana przez wielką korporację, to rzeczywiście twórcy za wiele na tym nie stracą, bo najwyżej kontrakt nie zostanie przedłużony, ale nie zawsze tak jest. Czasem jednak twórcy sami rozprowadzają swoje dzieła i co wtedy?
    Skoro mowa o grach, to warto wspomnieć o czymś takim jak World of Goo. Fajna gra, twórcy sami ją rozprowadzają, ale jest jedno "ale". No właśnie - ile osób ma oryginał? Znam kilka osób, które nałogowo grają w tą grę i jestem jedyną osobą, która pofatygowała się, żeby kupić wersję oryginalną, reszta jedzie na tym, co znaleźli na rapidzie. Twórcom, którzy się dorobili to może nie przeszkadza, ale tych, którzy zaczynają, może to skutecznie zniechęcić, czy nawet w pewnym sensie zniszczyć.

    Uważam, że oprogramowanie powinno być wolne, ale modele biznesowe są jakie są. Każdy chce coś jeść.

    OdpowiedzUsuń
  12. Do poprzedniego. Miało oczywiście być "jedyną znaną mi osobiście osobą", a nie "jedyną osobą".

    OdpowiedzUsuń
  13. Strasznie mnie zawiódł ten artykuł, nie spodziewałem się po Panu takich opinii... Piractwo jest zwykłą kradzieżą, niewiele rzeczy jest w stanie usprawiedliwić taki proceder, a już z pewnością nie to, że wydawcy i tak mają dużo kasy więc strat nie ponoszą. Chciałby Pan dzielić się z kimś należnym Panu zyskiem albo rezygnować z pensji na rzecz innych osób bez żadnego sensownego powodu? Z pewnością nie...

    OdpowiedzUsuń
  14. Twórcy gry też fair nie są, choćby przez brak dem, choćby przez horrendalne ceny, i tak wiem, ze mogę nie grać (i zostawić tę rozrywke wyższym sferom, które stać), ale jak ktoś wam kiedyś każe płacić dziesięciokrotność wartości podstawowcyh produktów spożywczych to jak mantrę powtarzajcie sobie, że nie musicie jeść.

    Tak ściągam gry (jak nie ma demka), te denne kasuję już kilku chwilach, a te godne kupuję, nawet jeśli trzeba zaczekać. I już, ludzie od dobrych gier mają jedną whiskey w odrzutowcu więcej, a ludziom od dobrych gier mówię(parafrazując): 'dziękuję, w gówna nie grywam'

    Proste? proste !

    OdpowiedzUsuń