Counter


View My Stats

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Panie Wołodyjowski, larum grają...

Ponieważ temat nadal jest na tapecie, kolejnych uwag kilka…

Nie chciałbym zostać uznany za piewcę pirackich swobód, i nie zamierzam prowadzić bloga w tym kierunku (choć nie wiem, co na ten temat powiedzą współtwórcy), ale natarczywość tępicieli piractwa, którzy trwają na swoich stanowiskach z uporem godnym obrońców niepodległości, skłania mnie do wysnucia kolejnych refleksji.
Moja dotychczasowa teza, iż piractwo nie zabija muzyki znalazła chyba trochę bardziej biegłego i kompetentnego w temacie niż ja obrońcę…

http://technologie.gazeta.pl/technologie/1,81010,7489496,Gitarzysta_Radiohead___Piractwo_nie_zabija_muzyki_.html

Sam w latach 70-tych i 80-tych nagrywałem sobie rozmaite „kawałki” z radia na szpulowy magnetofon (pożal się Boże) „Tonette” i nawet nie wiedziałem, że "piracę". Był to wtedy proceder dość powszechny – ale w świetle gromów miotanych przez dzisiejszych moralistów okazuje się, że kradłem twórcom ich ciężko zapracowane pieniądze (dziś mogę się do tego przyznać, bo "zbrodnia" uległa przedawnieniu). Wtedy nikt tego nie zamierzał karać i nikt nie zawracał tym problemem (_!_) prawnikom, – ale wedle aktualnych i współczesnych kryteriów było to złodziejstwo. To taka uwaga dla tych (w razie konieczności służę nazwiskami i bliższymi wskazówkami), co ZARABIALI niezłe pieniądze na sprzedaży pirackich kaset i dyskietek z grami na C-64, Amigę, Atari i na PC-ta we wczesnych latach 90-tych, a teraz na łamach rozmaitych czasopism ze świętym zapałem w oczach gromią piractwo. Co teraz jest złodziejstwem, było złodziejstwem i wtedy, tylko KK tego nie dostrzegał – ale moralna ocena zostaje ta sama, prawda? Nie wiem, zresztą, czy prawnik nie określiłby ich procederu mianem paserstwa, a to jeszcze brzydszy uczynek, niż złodziejstwo...

Wracając do „meritumu”… Można zaryzykować tezę, że piractwo nie wykańcza muzyki – ale szkodzi dystrybutorom – ci zaś są tymi, którzy obecnie wpieprzają się pomiędzy wódkę i zakąskę, bo przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby muzycy czy rozmaitej maści artyści rozprowadzali swoje utwory (za opłatą) poprzez Internet. Przykładem twórcy gry „World of Goo” rozprowadzający swoje dzieło, jak funkcjonariusze Pana Boga, za „co łaska” i chyba niebędący z tego powodu żebrakami

Z drugiej zaś strony wrogowie „piracenia” są, jak to mówią Rosjanie „w udarie”, czyli nacierają, dopóki przeciwnik (czyli wszyscy internauci) się nie pozbierają i nie utworzą jakiegoś frontu. Przykład – proszę bardzo…

http://technologie.gazeta.pl/technologie/1,82008,7489142,Rejestr_Stron_i_Uslug_Niedozwolonych_zaakceptowany.html

Czyli my tu gadu gadu, a nieprzemyślane zamierzenia prawem się stają…
Jak czegoś z tym się nie zrobi, to zanim się spostrzeżemy, ściągną nam spodnie przez głowę. Może się na przykład okazać, że blog niewygodny dla niektórych wpływowych hoffratów, szeików, czy bauerów zostanie nagle zablokowany, bo diabli wiedzą, kim jest np. „podmiot uprawniony”, albo co to znaczy "społeczna szkodliwość". Sześć godzin i biedny miś znika z Netu, zanim zaś udowodni, że nie jest wielbłądem, wiele wody w Wiśle upłynie... Nie ma zresztą co udowadniać, bo taka decyzja administracyjna nie podlega apelacji czy rewizji... "Podmiot" czy "organ" zaskarży, sędzia klepnie i (_!_) blada, nie ma zmiłuj... Won z Internetu!

Co wy na to?

1 komentarz:

  1. Zabawy w archeologa ciąg dalszy (wybacz, Generale, ale piszesz na tyle ciekawie, że lecę od początku bloga po kolei).

    Chciałem tu tylko zauważyć, że w Polsce ustawa o prawie autorskim weszła w życie 4 lutego 1994. Przed tym terminem kopiowanie i rozpowszechnianie kopii było w świetle polskiego prawa legalne. A prawo nie działa wstecz.

    OdpowiedzUsuń