Counter


View My Stats

sobota, 24 kwietnia 2010

"Zagraj to jeszcze raz, Sam"...

Do napisania poniższego tekstu skłonił mnie fakt, iż całkiem przypadkowo na półce we własnym (sic!) pokoju natrafiłem na wydanie powieści „Rob Roy” Walter’a Scotta z 1956 roku. W sumie to nie nowość; „Robin Hood” z tychże samych lat też się tu gdzieś wala. Pożółkłe strony, ten specyficzny zapach starej książki. Mam to na co dzień. Serio, mieszkam w pokoju, który ongiś moja napalona trawką koleżanka opisała „kurwa, to Ty masz tu bibliotekę?” To nie moja zasługa, lecz właśnie Generała.

Właśnie, dlaczego Generała? Przecież on wyszedł z wojska w stopniu kapitana. Środowisko wielbicieli fantastyki zgromadzone we Wrocławiu w klubie „Index” i „Szedar” niejako z gruntu mu tą ksywkę nadało. Bo czas realnych protestów był wtedy, aczkolwiek wielu ich nie podejmowało. Wielu czytających owego bloga nieraz już nazywało go „komuchem”. Lecz, falstart.

J.W. 3115. Trzeba drogi wewnętrzne (nawet, jak do cukierni prowadziły) w jednostce przed wizytą Dostojnych odśnieżać. Kapitan S. pyta kierującego akcją, czy rozkaz należy zignorować, czy wykonywać „pro forma”. Wydający rozkaz, który de facto ch... o łacinie wiedział, aczkolwiek doskonale znał się na trendach w "sile przewodniej" odpowiada lekko stremowany, że oczywiście „pro forma”. Wcześniej czy później, rzecz jasna, ktoś temu pułkownikowi powiedział, że zeń zakpiono. No to kapitana S. pomijamy w awansach i "zbyte". Tenże sam S. olał ciepłym moczem propozycję uczenia wojowników Allaha w Libii obsługi stacji radiolokacyjnych. Propozycja prowadziła do rychłego awansu, ale S. nie lubił uczyć durniów. W międzyczasie na arenie międzynarodowej pojawia się pewien pieluszak. Syn pana S. I urodzony w Kamiennej Górze odmawia wykładów prowadzących w prostej linii do dewiz w kolorze zielonym i autostradzie do awansu również dlatego, że chce temuż synowi oraz jego matce zapewnić tak naprawdę jedną jedyną rzecz, którą może zapewnić mężczyzna rodzinie – swój czas.

Syn S. z tego wyciąga profity. Czy wiecie, że kiedyś pewnego redaktora CDA, najpracowitszego tłumacza RP, czyli pana Zbigniewa Królickiego, najlepszego tłumacza z j. rosyjskiego i przy okazji twórcę Hondelyka, Eugeniusza D. jak również twórcę Achai i parę innych osobistości można było spotkać w jednym gęstym od papierosowego dymu pokoju na Szewskiej we Wrocku? I jeszcze obejrzeć na kopii 8.0 „Łowcę Androidów”? (wszystko było różowe, ale po co czepiać się szczegółów). Nie kto inny, ale oni właśnie awansowali kapitana na Generała od razu, choć wojskowych kochali jak niedźwiedź mrówki w dupie.

Trzeba było tylko mieć odważnych ludzi wtedy, kiedy trzeba było, za ojców. A teraz ma się piękne wspomnienia.

Nie, to nie „Gala”. I z pewnością nie „Fakt”. Po prostu mnie naszło, to napisałem. Podobno po to Lechu skakał przez płot i po to mamy demokrację, żebym mógł sobie coś takiego napisać...

1 komentarz: