Counter


View My Stats

piątek, 9 kwietnia 2010

Antyporadnikowa integracja firmowa

Witajcie, to ja, Marcin Przybyłek. Dzisiaj postanowiłem wrzucić w EGM'owy blog drugi rozdział Antyporadnika pt. "Integracja z firmą". Miłej lektury :).

To mój ulubiony temat. Mój konik, można powiedzieć.

DZIENNIKARZ: (Podczas wywiadu) Jaki jest pana konik?

JA: (Przeczesując włosy) Integracja z firmą, ofkors.

Wyjazdy integracyjne są przemiłymi imprezami, podczas których dowiadujemy się, że szef jest człowiekiem. Choć przejawia się to głównie tym, że przełożony paraduje w swetrze i dżinsach, popijając piwo, odkrycie to elektryzuje i napawa nieopisanym optymizmem. W pracy przeważnie jego człowieczeństwo jest jakby mniej zauważalne.

No, żeby być uczciwym, trzeba powiedzieć, że nie zawsze tak bywa, bo niektórzy bogowie na imprezach integracyjnych ciągle każą się nazywać prezesami i człowieczeństwa nie okazują. Dla zobrazowania takiej sytuacji przedstawmy w skrócie relację z pewnej autentycznej integracyjnej imprezy zorganizowanej przez znany nam wszystkim bank, którego nazwy litościwie nie wspomnę:

Pracuje w tym banku na bardzo wysokim stanowisku pani dyrektor, którą ze względu na wymóg anonimowości, chimeryczny charakter (prawdopodobnie podporządkowany nagłym wyrzutom estrogenu, choć nie jest to potwierdzone naukowo) i ogólną głupotę nazwiemy madame Apaszką. Apaszka, podobnie jak kilku innych pracowników banku, cierpi na psychologiczne zaparcie, jakby powiedział Zygmunt Freud; reprezentuje typ analny, czyli oszczędny. Oszczędza pieniądze swoje i firmowe, zrozumiałym zatem jest, że „zapomniała”, że jakiś czas temu zaplanowano wyjazd integracyjny, w związku z tym nie załatwiła pewnych niezbędnych formalności, w wyniku czego pracownicy musieli sami zapłacić za swój dojazd i pobyt. Ale to przecież drobiazg. Na myśl o zbliżającej się zabawie i tak wszyscy bardzo się cieszyli i nie mogli się wprost doczekać.

Gdy dojechali nad niezbyt malownicze jezioro, przy którym stały zdewastowane domki letniskowe, wszystko przebiegało tak, jak powinno przebiegać na tego typu imprezie. Poddani zwracali się do madame Apaszki per… „pani dyrektor” (jak to na biwaku), obchodzili ją z daleka, bo jak zwykle pokrzykiwała, a prawdziwy strach poczuli, gdy usłyszeli, że zapowiedział swoją wizytę Sam Pan Pan Prezes (dla niepoznaki nazwijmy go Jaskółą… albo Kiełbasą… Niech będzie Jaskóła). Słysząc nowinę, Apaszka wpadła w szał:

– Nakrywać stół! Pan Prezes przyjedzie! Co? Grill jeszcze nie gotowy?! Tu nikt nie myśli! A gdzie jest musztarda?! No gdzie? Robić kanapki dla dziecka Pana Prezesa!

Było naprawdę w dechę. Sekretarka się rozpłakała, kilka „dziewczyn” (kobiet po pięćdziesiątce) także w ukryciu szlochało, a po powrocie leczyło przez kilka dni ciężki rozstrój żołądka.

Jak więc widzisz, Droga Czytelniczko, ewentualnie Drogi Czytelniku (zawsze doprawdy wolę kobiety), nie zawsze wyjazdy integracyjne są miłe. Ciesz się, że Twoją szefową nie jest madame Apaszka. A jeśli jest, przyjmij uścisk ręki i wyrazy współczucia.

Wróćmy teraz do „normalnych” spotkań integracyjnych i sprawdźmy, czy rzeczywiście są normalne. Podczas takich imprez pracodawcy zachęcają pracowników do zadzierzgania[1] więzów przyjaźni: niech pracownicy poznają się lepiej, niech się polubią i dzięki temu niech rośnie ich morale tudzież efektywność. Osobiście uważam, że czynienie przyjaciół z przypadkowo zebranych osób[2] jest przedsięwzięciem ze wszech miar sensownym.

ANTYPORADA NR 1:

NA IMPREZACH INTEGRACYJNYCH TAŃCZ DO UPADŁEGO,
POĆ SIĘ I SZALEJ Z RADOŚCI. WSZAK ZAWSZE MARZYŁEŚ
O ZABAWIE W GRONIE BLIŻEJ NIEZNANYCH LUB NIEDAWNO POZNANYCH LUDZI. ZAPOMNIJ O SZALEŃSTWACH W GRONIE PRZYJACIÓŁ CZY RODZINY. PO CI ONE? I TAK NIE MASZ NA NIE CZASU. NIE PRZEJMUJ SIĘ TEŻ BACZNYM SPOJRZENIEM SZEFÓW. ZAPEWNIAM, ŻE WCALE CIĘ NIE OBSERWUJĄ.
oNI PO PROSTU TAK SIĘ BAWIĄ.

Jeśli powyższa antyporada wywołała Twój, Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko, smutek, zastanowienie, melancholię, depresję, psychozę – to dobrze. To barrrdzo dobrze. Znaczy, że może będą z Ciebie ludzie. Jeśli nie wywołała, to też dobrze. Dobrostan psychiczny to podstawa. Wracając do tych, u których wywołała: nie przejmujcie się. Rodzina czy przyjaciele też nie zawsze stanowią dobrą kompanię do zabawy. Wystarczy, że pokłócisz się z żoną, mąż zagra ci na nerwach, matka zacznie się wymądrzać, a teść udzielać zbawiennych rad i od razu zatęsknisz do firmy, gdzie możesz od nich odpocząć. Niestety, życia nie da się do końca idealnie ułożyć. Zawsze gdzieś czegoś brakuje i coś niedomaga, tu boli, a tam piecze. Bo to życie. Nie puzzle.

UWAGA ŻYCIOWA POZA LICZNIKIEM (OFF THE COUNTER):

ŻYCIE TO NIE PUZZLE.

Mimo to nieśmiało sugeruję, że przyjaciołom i bliskim (naprawdę bliskim) osobom należy się większa szansa na wspólne bycie razem niż osobom wybranym przez szefa. Szansa ta jednakowoż jest regularnie odbierana przez nasze kochane, życiodajne, nastawione na czynienie dobra firmy.
Wróćmy do „integrałek”. Słyszałem, że służą nie tylko zawiązywaniu przyjaźni między pracownikami, lecz również zintegrowaniu się z „wartościami prezentowanymi przez firmę”.
I tu się zaczynają schody, bo właściciele firm poszli w ślad za twórcami nowych teorii psychologicznych i zarzucili pojęcie „potrzeb” na rzecz „wartości”, jak zwykle niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc. Oto przykład zasłyszanego fragmentu szkolenia prowadzonego w baaardzo dużej i baaaardzo dobrze znanej nam wszystkim firmie:

STRASZNIE GROŹNY TRENER (SGT): (Do wystraszonego pracownika.) Co jest dla ciebie wartością?!

WYSTRASZONY PRACOWNIK (WP): (Zastanawia się. Przecież całe dnie siedzi w pracy. Dlaczego siedzi? Bo się boi szefa. Wynika więc, że największą wartością jest dla niego lęk oraz straszny – i głupi?[3] – szef, firma, pieniądze itd. Ale nie wypada tego powiedzieć, więc drżącym głosem mówi:) Rrrrodzzin…na.

SGT: (Ze zjadliwym uśmieszkiem.) A co ostatnio zrobiłeś dla rodziny?

WP: (Liczy coś na paluszkach, wywraca oczami.) Ddwa latta temmu byliśmy na
urrloppie, tyggodniowym.

SGT: (Podnosząc rękę w geście zwycięzcy, tocząc okiem po pozostałych uczestnikach, dając im do zrozumienia, z jakim głupkiem rozmawia.) Skoro tyle zrobiłeś dla WARTOŚCI to co robisz dla NIEWARTOŚCI (czytaj: dla pracy)?!

Przyglądający się tej scenie towarzysze niedoli kiwają z politowaniem głową, myśląc
„co za żałosny frajer” i jednocześnie kombinując jakby się zakamuflować, czyli co powiedzieć, żeby SGT był zadowolony. Jak nie rodzina, to może Bóg? Do Boga się nie przyczepi. A może praca? Przecież wszyscy tyramy od rana do nocy. Niee, tu na pewno jest jakaś pułapka…

(Z powyższego przykładu wynika, że największą wartością dla typowego biznesmena jest przetrwanie.)

I do tego, mniej więcej, w erze wprowadzania tego pojęcia sprowadzało się zrozumienie „wartości” przez myślicieli spod znaku BGP. Czyli do przemocy. Oczywiście były chwalebne wyjątki, ale o nich pisać nie będziemy, bo to antyporadnik. Poza tym w końcu, wcześniej czy później, każda firma (lub prawie każda) zaczęła rozumieć ten termin i pojęła, jakie wartości klient nabywa, kupując produkt (bo według tej doktryny konsument kupuje nie przedmiot czy usługę, ale wartość, którą dla nich symbolizuje). Tak jest z grubsza, bo gdy zagłębimy się w subtelności, okaże się, że promowane przez firmy wartości niekoniecznie zgadzają się z wartościami klientów, a po drugie, że PRACOWNIK TO TEŻ KLIENT, TYLE ŻE WEWNĘTRZNY i jemu także należy się jakaś wartość. Tymczasem pracownik przeważnie dostaje w d... I to jest dla niego największa wartość, panie SGT.


UWAGA ŻYCIOWA POZA LICZNIKIEM (OTC):

NIE WIERZ BILLBOARDOM, KTÓRE GŁOSZĄ PRZESŁANIA IDEALNIE ODPOWIADAJĄCE TWOJEMU SYSTEMOWI WARTOŚCI. NAD ICH DOBOREM PRACOWAŁ SZTAB PSYCHOLOGÓW I NA PEWNO DO CIEBIE PRZEMÓWIĄ. ZAMIAST TEGO OCENIAJ FIRMĘ (SUPERMARKET, BANK, FIRMĘ UBEZPIECZENIOWĄ ITD.) PO TYM, JAK TRAKTUJE SWOICH PRACOWNIKÓW. JEŚLI ŹLE (POZBAWIA ich PRZERWY ŚNIADANIOWEJ, WODY Z DYSTRYBUTORA, PAPIERU TOALETOWEGO), TO TAK SAMO POTRAKTUJE CIEBIE: SKOŃCZYSZ GŁODNY, SPRAGNIONY I ZE SPUCHNIĘTYM TYŁKIEM[4].


Ale zmieńmy temat, bo tak ponuro się zrobiło, i wróćmy na naszą świetną zabawę integracyjną. Z jakimi wartościami integrują się pracownicy na tych imprezach? Pomyślmy. Pracownik banku będzie integrował się z pieniędzmi (bo chyba tę wartość prezentuje bank, którego nie interesuje nic poza własnym zyskiem – wbrew temu, co usiłuje nam wmówić), pracownik firmy ubezpieczeniowej – pomyślmy – chyba też z… pieniędzmi, bo przecież ubezpieczanie to wykazywanie klientowi, że „wypadki się zdarzają”, wyciąganie od niego mamony, a potem wymigiwanie się od zobowiązań, pracownik firmy farmaceutycznej prawdopodobnie także będzie integrował się z pieniędzmi, bo przecież nowe leki nie są produkowane dlatego, że swoją misją firmy farmaceutyczne uczyniły dobro ludzkości, ale z tej przyczyny, że to się wciąż opłaca, zaś pracownik firmy reklamowej oczywiście zintegruje się z pieniędzmi, bo reklamowanie czegokolwiek płatnego nakłania odbiorcę do wydania gotówki. Nikt nie zaprzeczy, że pieniądz jest wartością, a im go więcej – tym większą. A ponieważ firmy urządzające wyjazdy integracyjne pieniędzy mają bardzo dużo, więc i wartość, z którą będą jednoczyć się pracownicy, będzie ogromna[5]. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam. Że nie tylko pieniądze liczą się dla firm. Że one naprawdę o nas, klientów, dbają, bo jest to część ich misji, ich powołania, ich ostatecznego celu. Po pierwsze odeślę dyskutantów do ramki powyżej i poproszę o dłuższe zastanowienie się, a po drugie podwinę rękawy i rzeknę: Taaaaak? To pewnie dlatego kostki masła zjechały z wagą z 250 g do 200, a cena nie uległa zmianie, to dlatego ptasie mleczko kiedyś ważyło 500 g, a teraz tylko 450, choć kosztuje więcej, to dlatego, że firmy tak nas kochają, stosują coś, co pozwolę sobie na użytek tej książeczki nazwać downsizingiem, czyli pomniejszanie gramatury towaru i powiększanie opakowań, to dlatego, że tak nas kochają i robią to wszystko DLA NAS. Ot, spójrzmy, co DLA NAS robią firmy produkujące kremy pielęgnacyjne. Przyjrzyjmy się, jak są one pakowane:

KREM

„SUPER DUPER”

DO SKÓRY ŁUSZCZĄCEJ SIĘ, ELEKTRYZUJĄCEJ I POŚWISTUJĄCEJ

WYOBRAŹ SOBIE WIELGACHNE PUDEŁKO


W środku:

DUŻY POJEMNIK

KREM
„SUPER DUPER”


A w nim:

płytka miseczka,


w której znajduje się

odrobinka kremu.

Co usłyszymy, gdy zaczniemy się pienić na takie oszustwa? Że to nie są żadne oszustwa, bo przecież JEZD NAPISANE, ile waży dany produkt. To prawda. Prawdą też jest, jakie intencje mieli producenci, robiąc duże opakowania. I prawdą jest, co kupuje klient: WIELGACHNE PUDEŁKO, które widzi na półce, a nie ciupeńkę kremu, która przed jego wzrokiem jest ukryta.
No, ale to, prawda, nigdzie NAPISANE NIE JEZD. I z takimi, z takimi właśnie wartościami de facto integrujemy się podczas integrałek. Przepraszam, muszę wyjść, żeby odetchnąć.




deklaracja:

Osoby odpowiedzialne za downsizing i to, że reklamy telewizyjne są głośniejsze od normalnych programów chętnie strzeliłbym w pysk.

Jeśli masz podobne odczucia, wpisz tu dowolny czteroliterowy wyraz:

_ _ _ _

Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że skreślam cały biznes, bo to nieprawda. Znam menedżerów, którzy mają rozumy i serca. Oni promują proste i piękne powiedzenie, które brzmi:

BUSINESS IS BUSINESS…
NOT JUST MAKING MONEY

I przez BIZNES rozumieją ni mniej ni więcej, tylko WZAJEMNE WSPIERANIE SIĘ. Wierzę w nich i trzymam za nich kciuki.

Powodzenia, Przyjaciele i Przyjaciółki.


Na zakończenie wymieńmy kilka wartości, na które zwracał uwagę Homer, pisząc Iliadę:

– dzielność,
– męstwo,
– odwaga,
– wytrwałość,
– uczciwość,
– poświęcenie,
– współczucie.

Ciekawe, prawda?

[1] Bardzo niezgrabne słowo.
[2] Czyli wybranych i wyselekcjonowanych przez pracodawcę, nie zaś przez Ciebie.
[3] Nie, nie, nie, przesadziłem. Przecież szefowie są najlepsi z możliwych. Dlatego wszak są wybierani, prawda? Najlepszy z pracowników jest wybierany na szefa, żeby wszystkim lepiej i przyjemniej się pracowało.
[4] Jeśli ktoś myśli, że wymienione restrykcje są wyssane z palca, głęboko się myli. To polityka oszczędnościowa pewnego banku, zastosowana wobec pracowników Centrali. Zabrano im również czajnik. Pracownicy parzyli herbatę w mikrofalówce. Bank ten rokrocznie odnotowuje gigantyczne zyski.
[5] Tych, którzy chcieliby wytknąć mi błąd stylistyczny polegający na kilkakrotnym powtórzeniu wyrazu „wartość”, informuję, że zrobiłem to specjalnie. Osoby faktem tym zirytowane uprasza się o przerwanie lektury i pogrążenie się w kontemplacji natury. Zachęcam do obserwacji płomieni tańczących w kominku, mieniących się fal na tafli jeziora, słuchaniu, jak dudni ziemia podczas grzybobrania, tudzież szumu wiatru w sosnowym igliwiu. Osoby niepoirytowane mogą czytać dalej.

8 komentarzy:

  1. Każda większa organizacja, czy to bank czy korporacja jest w rączkach akcjonariuszy, którzy to zainteresowani są jedynie dywidendą, która to wzrasta kiedy utniemy wydatki.

    Kiedy wypożyczam gwintownicę (narzędzie pracy pierwsze z brzegu) i płacę za nią określoną kwotę, im mniejsza tym lepiej wtedy chcę żeby przynosiła zysk i kosztowała jak już wyżej wspomniałem jak najmniej. I dla udziałowców pracownicy są takimi gwintownicami. Chodzi tylko o zysk.

    Teoretycznie przedsiębiorstwa mogłyby funkcjonować w systemie, w którym po odliczeniu kosztów stałych, inwestycji itp. caaałą resztę dzielono by pomiędzy pracowników (wg. wkładu pracy, stanowiska, stażu łatewer). Ale na świecie panują inne reguły i raczej ciężko będzie je zmienić skoro po drugiej stronie barykady stoją ludzie z kasą, a na szali ich kasa właśnie.

    Tylko co to ma do szkoleń ? ^
    W każdym razie wpis inspirujący.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krzys! Polecam jednak film Michaela Moore'a...
    Pokazuje on tam przedsiębiorstwa (jak najbardziej amerykańskie), w których wszyscy pracownicy są udziałowcami, a zarząd i dyrekcja wcale nie bierze wyższych pensji ponad ustalone. I te firmy doskonale prosperują. Decyzje dotyczące polityki firmy podejmują wszyscy na ogólnych zabraniach - i te decyzje są trafne, jak cholera...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedna z takich firm jest opisana w książce Jima Collinsa "Od dobrego do wielkiego". To Nucor, producent stali.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie tam osobiście zastanawia czy to "zadzierzganie więzów" ma jakiś konkretny wpływ na rodzinę delikwenta pracującego w Hiper Przyjaznej Firmie. Podobno min. po to są takie spotkania organizowane, żeby w rodzinie namieszać i nazbierać na pracownika "haków".

    OdpowiedzUsuń
  6. Generale- obejrzę na pewno i wtedy się ustosunkuję do tego. ^

    Błysk- jak takie spotkanie ma mieszać w rodzinie Twoim zdaniem ? Grill z kolegami z pracy jest takim samym zagrożeniem dla rodziny jak ognicho z kolegami z klasy/grupy dla młodzieńczego związku. Mam na myśli to, że nie firma a człowiek i jego decyzje mają wpływ na to czy i jak namiesza.
    Co do haków, jakie ? 'Kowalski założył w poniedziałek i wtorek tę samą koszulkę, brudas. Teraz możemy mu obciąć 2/3 pensji a on słowa nie powie bu ha ha' he hi hi ha.

    Moim zdaniem w tych integracjach chodzi o zżycie się z drużyną swoją a tym samym firmą, bo nasze środowisko pracy to przede wszystkim współpracownicy, do których przywykliśmy, a może polubiliśmy. Wtedy nawet kiedy przestanie nam się w firmie podobać gnijemy tam solidarnie z GRUPĄ, przeklinając co rano zimną kawę (bo czajnik na radziecką grzałkę zmienili), szefa (bo buc), i HR (bo idioty).

    OdpowiedzUsuń
  7. Tyle, że na takie ognicho możesz wpaść prawda z drugą połową, a na spotkania integracyjne już niezbyt ;) Co do decyzji to na nie ma wpływ min. otoczenie i alkohol w zasięgu paszczy ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. No jeśli bez drugiej połowy w promieniu 100 metrów nie umiesz utrzymać interesu w spodniach to związek niewiele wart.

    Jeśli zaś Twoja asertywność i odporność na naciski jest równa=0 to fakt, firma może namieszać w Twoim życiu osobistym. W innym wypadku to ogranicza się tylko do Ciebie.

    OdpowiedzUsuń