Counter


View My Stats

czwartek, 21 października 2010

Przechodź obojętnie obok salonów, bo z forsy wyskoczysz...

No i klops. Ilekroć przechodzę obok EMPiK po premierze jakiegoś głośnego tytułu, ani się obejrzę, jak w portfelu brakuje ponad stówy, ale za to przybywa kolorowe pudełko w ręce. Tak było i tym razem z Fallout: Las Vegas.

Wprowadzenie pokazuje, że podwyższono jakość przerywników animowanych (jeżeli wystąpią jakieś poza intro) i teraz wyglądają naprawdę ładnie. Co do fabuły, jak każda inna, ani nie usypia, ani nie wgniata w fotel. Ot, trafiła rybka między orkę a rekina.

Z wyglądem postaci zaczynają już przeginać, tak samo jak w wielu innych grach. Pokuszę się o szowinistyczne stwierdzenie, że w gry typu Mass Effect, Dragon Age, czy Fallout gra zdecydowanie więcej facetów niż kobiet, a dla nich takie rzeczy jak wysokość kości policzkowych to naprawdę duperele. Rzecz jasna, zazwyczaj wybiera się jeden z predefiniowanych wyglądów, ale z ciekawości zajrzałem i od możliwości w głowie mi się zakręciło. Metroseksualny utknąłby w tym miejscu na dwie godziny.

Potem to co zwykle, imię i definiowanie cech fizycznych, umiejętności itp. Przy tym ostatnim można ocipieć, bo zanim ma się możliwość właściwego rozdzielenia punktów, doktorek robi nam test „co pan widzi na tym rysunku” (1. Dupę. 2. Pan jest zboczony! 1. A kto mi te świństwa pokazuje?) Może i bardziej to realistyczne, ale męczące.

Przed samym wyjściem na pustynię, gra uprzejmie informuje, że można włączyć tryb hardcore. Medykamenty na zdrowie działają po pewnym czasie i nie leczą uszkodzonych kończyn. O dziwo, amunicja coś waży, a na pustyni można się odwodnić (szok). Szkoda tylko że dalej nie odkryli, iż kilka strzałów oddanych z bliskiej odległości w tył głowy powalą i Rambo. Poza tym, ten poziom trudności można wyłączyć w każdym momencie gry. Też mi hardcore...

Ogólne wrażenie po godzinie grania, poza zmianą otoczenia i fabuły, gra jest identyczna z Fallout 3. Ten sam engine, mechanika gry i ogólna stylizacja.
Oczywiście, fani serii pewnikiem pójdą w moje ślady i tak czy siak na taki układ pójdą, ale jak dla mnie gra powinna być z ww. powodów dużo tańsza. Poza tym mam wrażenie, że temat zaczyna być eksploatowany do bólu. Bomby atomowe dup, schrony, krajobraz post-katastroficzny, walka o przetrwanie i tak dalej, i tak dalej. Przynajmniej daliby człowiekowi możliwość ustawienia trybu walki turowej jak za czasów świetności serii, bo już drugi raz mam wrażenie, że gram w strzelankę zwykłą...

2 komentarze:

  1. Drobny update. Istnieje możliwość kupienia amunicji z odrzutu. Jest tańsza, ale większe prawdopodobieństwo, że coś nas wpierd... zanim w końcu wystrzelimy. Poza tym, można wyrabiać wprawdzie mniej efektywne, ale zawsze proszki leczące z roślin rosnących na pustyni.

    Małe, a cieszy. Po drugiej godzinie grania dochodzę do wniosku, że F: LV jest tym , czym powinno być F3. Dopracowane, z drobnymi szczegółami które stanowią o tym, co odróżnia przeciętniaki od dobrych pozycji...

    Akurat w tym wypadku i tak wiadomo z góry, że grę skończę. Więc w razie gdyby pojawiły się jeszcze jakieś już istotne zmiany, dam znać.

    Werdykt na dziś, może trochę późnawo, ale i tak ostatnia odsłona serii bije na głowę 3/4 łajna które pojawia się obecnie na rynku w tej samej cenie, więc pieniędzy żałować nie będziecie... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A tam zresztą, do czterech razy sztuka :) Przed ostateczną opinią powiem tyle, szybko się człowiek wciąga. Wracam do miasta, a tu jakiś afro grozi ludziom którzy mnie uratowali, że wystrzela całe miasto jeśli zajdzie potrzeba. No to zrobiłem mu kuku wcześniej :D Jak to w tej grze, oskubałem faceta do gatek. A potem wpadłem na pomysł, żeby wskoczyć w jego wdzianko. I tu komunikat, masz na sobie ciuszki jednego z gangów, gang będzie przyjaźniejszy, inni mogą zacząć strzelać bez ostrzeżenia. Wcześniej wdzianko było wdziankiem...

    Szczegóły, ale wiele dają :)

    OdpowiedzUsuń