Uwielbiam, jak mnie kto chce uszczęśliwiać na siłę.
W Sejmie trwa debata nad zakazem palenia w miejscach publicznych.
Popierany przez rząd projekt autorstwa sejmowej komisji zdrowia, budzi spore emocje, bo wprowadza całkowity zakaz palenia w wielu miejscach publicznych, m.in. barach, restauracjach, dyskotekach, środkach pasażerskiego transportu publicznego (autobusach, busach, taksówkach, służbowych samochodach), szpitalach i ośrodkach zdrowia, zakładach pracy, na przystankach komunikacji publicznej, publicznych miejscach przeznaczonych do wypoczynku i zabawy dzieci (np. plażach).
Mam silne, graniczące niemal w pewnością podejrzenie, że po przejeździe obok np. przystanku autobusowego TIR-a, albo jakiejkolwiek maszyny drogowej, czekający na transport pasażerowie nawdychają się więcej substancji rakotwórczych, niż stojący tuż obok palacza.
Żeby nie było nieporozumień - sam od 10-ciu lat nie palę, ale nie jestem neofitą. Nie przeszkadza mi nawet palacz, który siedzi obok mnie w kawiarni. W codziennym posiłku zjadam tyle świństw w postaci konserwantów, barwników czy substancji smakowych, że ta ilość "smółki", która osiądzie w moich płucach po takiej sesji z palaczem jest doprawdy niewielkim gwoździkiem do mojej trumny.
Ciekaw jestem, czy panowie posłowie naprawdę nie mają niczego ważniejszego do roboty?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nastąpiło pomieszanie pojęć. Miejsce publiczne, jak sama nazwa wskazuje ma to do siebie, że nie ma tam własności prywatnej. Z reguły sprowadza się to do tego, że miejsce to jest własnością... państwa. I jeżeli państwo chce zakazać palenia w miejscach publicznych to może to zrobić. Tak samo jak może wymagać od poruszających się po drogach publicznych ludzi przestrzegania przepisów ruchu drogowego (na drogach prywatnych każdy może jeździć jak chce właściciel drogi, z paroma zastrzeżeniami)
OdpowiedzUsuńZa zakazem palenia w miejscach PUBLICZNYCH jestem więc jak najbardziej.
Zakaz palenia w miejscach PRYWATNYCH, a więc wymieniane tutaj bary, dyskoteki, puby i restauracje to już nadużycie ze strony państwa i bym się tak daleko nie posuwał z zakazami.
Z drugiej strony nie lubię, jak idę do pizzerii i musze wdychać dym papierosowy podczas jedzenia - znam jednak wiele tego typu obiektów z zakazem palenia ustanowionych przez właścicieli, by wszystkim żyło się lepiej.
Jako niepalący jednak niczego nie stracę, jeśli ograniczy się możliwość utrudniania mi życia przez palących...
Keevek, co według ciebie jest państwem? Demokracja - tak mi się wydaje - to rządy większości z uwzględnieniem praw mniejszości. W poruszonej kwestii nie wiadomo nawet, jakie jest zdanie większości (podejrzewam, że jej to wisi i powiewa, bo ma poważniejsze zmartwienia). Ale może się mylę.
OdpowiedzUsuńZakaz palenia w miejscach publicznych to nie tak prosta sprawa, jak sie moze zdawac, bo z jednej strony brak takowego narusza moja, jako niepalacego, wolnosc, a z drugiej jego przepchniecie naruszy wolnosc palacych. W tym przypadku nie da sie dogodzic wszystkim. Co do palenia w pubach, barach etc, to jest to decyzja wlasciciela, ale nie obrazilbym sie za podzial, byle nie tylko na papierze, na sekcje dla palaczy i niepalacych.
OdpowiedzUsuńCo konserwantow i barwnikow, to nie widze zwiazku. Owszem, zdrowe nie sa etc, ale jezeli nie mam ochoty dokladac do tej puli dymu papierosowego, to zadnego argumentu one dla mnie nie stanowia. Konserwantom moge powiedziec stop i probowac je wyeliminowac z diety, nikt mi tego do gardla nie wpycha w teorii, wiec z jakiego powodu mam akceptowac papierosy?
I jeszcze jedna rzecz, ktora mnie mierzi niesamowicie: jesli nachodzi cie ochota, drogi palaczu, na papierosa i wychodzisz w tym celu z budynku, to dziekuje za te odrobinke wysilku w ten pomysl wlozona do tego momentu, ale badz laskaw nie stac ZARAZ PRZY SAMYCH drzwiach wejsciowych i nie zmuszac KAZDEGO, kto osmieli sie przejsc do palenia biernego. Tak ciezko odejsc te pare krokow dalej? Naprawde nikt na to nie wpadl jeszcze?
Z różnych sondaży wynika z reguły, że Polacy niby są za zakazem palenia. Jak łatwo się tego domyślić, jest tak, ponieważ większość polaków to niepalący.
OdpowiedzUsuńPoszowanie praw mniejszości w demokracji kończy się zwykle wtedy kiedy o zdanie zapyta się większość. Z reguły większość dąży do tłumienia mniejszości, co widać właśnie w takich sondażach.
Polityk powinien starać się w ustawodawstwie tę mniejszość chronić.
Polityk jednak woli zyskać kilka procent poparcia dzięki wprowadzaniu takich populistycznych rozwiązań. Zamiast zajmować się naprawianiem państwa zajmujemy się więc zakazem palenia, kastrowaniem pedofilów, ratowaniem stoczni i wszystkim innym, co wpływa na sondaże, a nie na kondycję finansową kraju
Przyszla mi do glowy jeszcze jedna mysl. Fajnie jest, jesli szanuje sie prawa mniejszosci. Tak byc powinno, ale jezeli pozwala sie tej mniejszosci na wszystko, bo to mniejszosc wlasnie i kweknac nie mozna, bo podniesie sie zaraz larum, to juz mniej ciekawie to wyglada.
OdpowiedzUsuńJa, mimo że sam papierosy palę, jestem za całkowitym zakazem palenia w miejscach, gdzie serwują jakiekolwiek jedzenie. Nic mnie tak nie irytuje jak ktoś dymiący w mój obiad. Skoro ja potrafię wytrzymać 40 minut (zamówienie, oczekiwanie, konsumpcja), to czemu inny palacz nie może?
OdpowiedzUsuńTo też prawda. Jak ktoś nie może wytrzymać godziny bez zapalenia fajki to powinien iść do lekarza a nie żądać jego tolerowania ;-)
OdpowiedzUsuńPrzepisy przepisami, zawsze równie ważna (o ile nie ważniejsza) jest kwestia ich egzekwowania. Piękny przykład mam podróżując niemal codziennie pociągiem. Zakaz palenia obowiązuje w całym składzie, ale konduktor słówkiem nie piśnie kiedy ktoś zapali - nawet gdy inny pasażer zwróci na to uwagę! A jeśli samemu chce się tę uwagę zwrócić, to można liczyć najwyżej na opieprz słowny. Inna rzecz, że spora część tych palących to pracownicy kolei dojeżdżający do pracy - całe 20 min spędzają w pociągu więc przecież koniecznie muszą w nim zapalić, wyjście z domu kilka minut wcześniej by ich zabiło...
OdpowiedzUsuńA co do całkowitego zakazu - w miejscach publicznych jestem za, w lokalach zaś wystarczyłoby mi REALNE wydzielenie strefy dla palących i niepalących, a nie tak jak to bywa, że strefa dla palaczy jest oddzielona jakimś parawanem od reszty sali...
Ale przecież takie REALNE oddzielenie to są kosmiczne koszta dla przedsiębiorcy i każdego mniejszego gastronomika by one rozłożyły na starcie... Po co to robić? zmuszać przedsiębiorców do ponoszenia kolejnych kosztów które pewnie odbiją się w cenach dań...
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie przypomnieć nieśmiertelne zdanie, które Dumas włożył w usta d'Artagnana, każąc mu powiedzieć: "Za kardynała Richelieu mieliśmy mniej wolności, ale więcej niezależności".
OdpowiedzUsuńZa komuny państwo aż tak nie dbało o zdrowie obywateli. Mniejsza wolność, większa niezależność.
mi nie przeszkadza, że ktoś mnie truje. Naprawdę, mam to gdzieś, bo jak napisałeś generale - w jedzeniu jest więcej świństwa. Walczę z palaczami z innego powodu - nie podoba mi się smród papierosów. Kiedyś paliłem wiele lat, rzuciłem i nie mam teraz ochoty tego wąchać. Ciekaw jestem, jak by się taki palacz czuł, jakbym stał obok niego i puszczał śmierdzące bąki. Czy byłby szczęśliwy, gdyby przechodząc obok mnie, dostał takim piardem prosto w twarz? W miejscu publicznym jeszcze da się to przeżyć, zwłaszcza na powietrzu. Ale jak stoją mi chamy na korytarzu pod biurem i fajczą na całego...tego nie zniosę. Jeżeli im smród nie przeszkadza, niech fajczą u siebie w biurze!
OdpowiedzUsuńDla neofitów nigdy mi nie żal krokodylich łez...
OdpowiedzUsuńwiesz, człowiek nie wie jak szkodzi innym, dopóki sam nie rozstanie się z nałogiem. Dopiero teraz widzę jaki to smród, dopiero teraz wiem co musiała moja żona przeżywać...dlatego to zwalczam i zwalczać będę.
OdpowiedzUsuńMieliśmy kiedyś takiego znajomego na studiach, który naprawdę był swemu nałogowi oddany. Nie ważne że był mróz, a na przerwie nie było czasu zaopatrzyć się w kurtkę, Piotrek zawsze dzielnie przed uczelnią ćmił… Ciuchy miał tak dymem papierosowym przesiąknięte, że wystarczyło iż pojawił się w okolicy i już można było wyczuć charakterystyczny żrąco mdły zapach… Pewnego dnia Piotrek odkrył, że to nie zapach tylko smród, a tak w ogóle to sobie życie skraca. I wtedy się zaczęło. Przy pierwszym lepszym grupowym wyjściu do knajpy ów mąż był pierwszym, który wszem i wobec ogłaszał, iż w danym lokalu „śmierdzi petami” i w związku z tym on pleców które straciły szlachetną nazwę w danym miejscu nie zagrzeje, co w piątkowy wieczór kiedy i tak knajpki wolnymi miejscami nie grzeszą wielce wnerwiające było. Zawsze fascynowało mnie, że ktoś o tak wyczulonym powonieniu nie zorientował się przez parę lat co do ust sobie wkładał dobrowolnie… Ba, nawet przyszło mi do głowy, że jego reakcja ma pewne punkty styczności z zachowaniem świeżo upieczonego abstynenta, któremu ktoś Danielsa przed nosem goli. Przy okazji chciałbym też poddać pod uwagę Sejmu RP ustawę o wiele bardziej naglącą, a mianowicie nakaz mycia tyłka w lecie. Jeżeli komuś wydaje się iż tytoń śmierdzi, dawno nie przebywał w ciepłej zamkniętej przestrzeni z kimś, kto dawno nie widział mydła… ;)
OdpowiedzUsuńPowiem ci tak, nie wolno popadać ze skrajności w skrajność. Zwalczam palaczy...ale tylko np. na przystankach, na korytarzu w biurze czy drzwiach wejściowych przed budynkiem. Na piętrze kilka osób zrozumiało i pali na półpiętrze otwierając okno. Są też odporni na kogoś, niestety.
OdpowiedzUsuńCo do powonienia. Kiedy paliłem, miałem niesamowicie stępiony zmysł zapachu. Po rzuceniu palenia, naprawdę przez długi czas nie przeszkadzało mi, że ktoś pali...bo niewiele czułem. Po jakimś czasie zmysł jednak powrócił. Nagle każdy zapach stał się niesamowicie mocny...truskawki, pomarańcze, smród miasta i obrzydliwy smród papierosów. Osoba, która miała tyle czasu stępione zmysły, po ich odzyskaniu czuje wszystko znacznie bardziej wzmocnione. Tak jest..stąd właśnie ludzie, którzy po rzuceniu palenia prowadzą krucjaty.
Mi nie rozchodzi się o krucjatę. Jak ktoś chce, niech pali. Ale niech przynajmniej stara się mi nie smrodzić. Jeżeli jednak bezczelnie pali np. na korytarzu, czy prosto na mnie na przystanku...sorry, nie ma wybaczenia.