Counter


View My Stats

piątek, 26 lutego 2010

A kto mi coś da?

http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,7606171,Trwa_licealna_akcja__Daj_cos_od_siebie__po_smierci__.html

Uczniowie jednego z LO we Wrocławiu prowadzą akcję „Daj coś od siebie”. Krzewią wśród rówieśników zmodyfikowaną wersję znanego przysłowia, które w tym konkretnym przypadku brzmi „podpisz zgodę na oddanie organów, bo nie znasz dnia ani godziny” (osobiście wolałem wariant o myciu… ;) Oprócz tego zamierzają zebrać 100 tyś. podpisów żeby złożyć w Sejmie projekt ustawy mającej pomóc w przeszczepach.

Muszę wam zdradzić w zaufaniu, że kiedyś byłem niewinny. Jeszcze dziesięć lat temu na wieść o takiej akcji zaklaskałbym uszami z radości i popędził po ulotki do rozdawania. Niestety, czy to za wpływem diabelskiego nasienia które zawsze we mnie kiełkowało, czy na skutek obcowania ze współczesnymi czasami, coś mi się w tym interesie nie spodobało. Czytałem dalej…

Rezolutny Mateusz z innego liceum postanowił partycypować, zdradzając że ma kolegów, którzy „są przeciwni”. Nie z racji ideologii, lecz „egoizmu i tyle”. Zaraz potem pan Paweł chirurg transplantolog zdradza, iż nieraz odbiera telefony od młodych ludzi chcących sprzedać nerkę, bo mają długi. Oczywiście, jest to nielegalne, więc pan Paweł natychmiast zgłasza podobne przypadki do prokuratury.

I tu rodzi się pytanie, czy to część obywateli jest egoistami, czy państwo uprawia hipokryzję pełną gębą?

Wyobraźmy sobie Kowalskiego. Kowalski cierpi na bliżej nieokreślone schorzenie, które doprowadzi go do śmierci, choć jest na tyle rzadkie, że NFZ kosztów operacji nie pokrywa (już nawet nie chce mi się wspominać, że rzeczony jegomość przez całe życie był ograbiany z połowy wynagrodzenia w imię zapewnienia m. in. opieki zdrowotnej). W związku z tym, pan K. albo dołoży kilkadziesiąt tysięcy złotych, albo będzie świetnym dawcą organów. W telewizji, radiu i Internecie tyle już było akcji „pomóż X”, co gwiazd na niebie.

Wariant ekstremalny: Kowalski pieniędzy nie zgromadził, umiera. Kilka dni wcześniej synek Kowalskiego dostał w szkole druczek do upoważnienia pobrania organów w przypadku śmierci. K. pieszczotliwie gładzi synka po główce i wypełnia druczek, bo nie będzie malcowi czynił wstrętów. K. umiera, zaś państwo nie ma żadnych skrupułów przed pobraniem jego wątroby, trzustki, nerek i innych organów, które funkcjonowały bez zarzutów.

Do czego zmierzam: obrzydliwe to, nieludzkie, ale i prawdziwe, że organy K. MAJĄ wartość rynkową. Gdyby członkowie rodziny K. mieli możliwość sprzedania dwóch, trzech nerek do kupy, to pewnie operację by opłacili i K. dalej odrabiałby z synkiem lekcje. Ale przecież handel organami to skurwysyństwo, dehumanizacja i tak dalej.

Otóż, nie. Dwadzieścia lat temu byłbym pierwszym, który kazałby spalić na stosie faceta postulującego legalizację takiego procederu. Ale i dwadzieścia lat temu, przynajmniej oficjalnie, nie było rozróżnienia na tych, którzy mają umrzeć z braku funduszy oraz tych, którzy jeszcze sobie pożyją, bo stać ich na pokrycie kosztów operacji. W zawoalowanej formie, państwo już dawno zalegalizowało proceder „kasa za życie”, tylko w trzewikach i białych rękawiczkach. A skoro na każdym kroku powtarza się nam, że wszystko ma swoją cenę (ostatnio w jednym z województw przyjęto, że za orzeczenie zgonu 200 zł się należy) którą trzeba zapłacić, to dlaczego my mamy oddawać coś za darmo?

Obecnie w modzie jest propagowanie ogólnego przesłania „bądź człowiekiem, pomóż innym bezinteresownie”. Ciekawe, kiedy ktoś wymyśli przesłanie „państwo dla ludzi, a nie ludzie dla państwa”… ;)

4 komentarze:

  1. no bo tak zwana darmowa służba zdrowia jest tak darmowa, że większości ludzi na nią nie stać... :-)

    co do możliwości handlowania własnymi organami jestem za.

    OdpowiedzUsuń
  2. W kwestii tych organów do transplantacji.
    Na razie ich bank niewielki. Ale jeżeli zwiększy się ilość chętnych, którzy podpiszą deklaracje proponowane przez powodowanych jak najbardziej szlachetnymi pobudkami młodych ludzi, to... hm... ktoś wpadnie na pomysł, że dobrze byłoby porobić darczyńcom badania, żeby wiedzieć, jakie właściwości immunologiczne mają dostępne w razie ich śmierci organy.

    Umrze Kowalski we Wrocku - lekarze luk w dane i od razu wiedzą, że jego wątroba, czy serce idealnie się nadają dla czekającego na operację w Krakówku Wiśniewskiego. Po prostu usprawnienie administracyjne i tyle, prawda?

    No.

    Ale załóżmy, hipotetycznie tylko, bo przecie taka sytuacja nigdy się nie zdarzy, że jakiemuś facetowi nadzianemu po same uszy, a bezwzględnemu (względni się wielkich majątków nie dorabiają) potrzebna będzie wątroba, bo swoją rozwalił dobrymi koniakami i winem. Jego adwokat (równie bezwzględny i pozbawiony skrupułów, bo to z kolei jest nieodłączna cecha dobrych adwokatów) dociera do bazy danych banku potencjalnych organodawców. I dowiaduje się na przykład, że odpowiednia wątróbka wprawdzie jest, ale niestety - jej posiadacz jeszcze żyje i ma się całkiem dobrze...

    No cóż, życie to stan przejściowy, prawda?

    Mijają dwa dni i właściciel odpowiedniej wątroby ginie - napadnięty przez nieznanych sprawców. Ale jego wątroba została cała, nieuszkodzona i jak raz akurat zgłaszają się po nią pełnomocnicy BB (Bezwzględnego Bogacza), którzy przypadkiem się dowiedzieli, że jest do wzięcia...

    Cholera, ponury drań ze mnie, prawda?

    Człowiek to taka istota, która potrafiła nawet tak szlachetny przekaz (miłuj bliźniego jak siebie samego - pokażcie mi bardziej szlachetny i równie zwięźle sformułowany), jaki miał dla nas pewien Galilejczyk przekształcić w stosy i tortury Inkwizycji.

    OdpowiedzUsuń
  3. O organach do transplantacji powiadamiany jest chory dopiero kiedy organ nadaje się do przeszczepu, a więc kiedy dawca umrze.

    Po drugie, biorcą nigdy nie zostaje ktoś kto zniszczył sobie wątrobę alkoholem - jest odrzucany w pierwszej kolejności a wątrobę dostanie ktoś kto ma ją zniszczoną z powodów choroby nie z własnej winy.

    Moim zdaniem powinno się pójść dalej i w domyśle przyjmować że dawca zgadza się na pobranie organów CHYBA ŻE wyraźnie złoży deklarację ze sobie tego nie życzy.

    Jak umrę to niewiele mnie interesuje co się ze mną stanie, więc mogą mi zabrać co im się tylko podoba, po co mam wyrażać jakąś osobną zgodę na to?

    OdpowiedzUsuń
  4. Keeveeku, a czy przypadkiem polskie prawo JUŻ nie zakłada, że każdy jest dawcą (właśnie z zastrzeżeniem oświadczenia o niewyrażeniu na to zgody za życia ew. sądową batalią rodziny)? Tylko nikt tego nie stosuje, bo lekarze kierują się troską o rodziny, a nie o czekających na przeszczep.

    A co do tego, że BB nigdy nie dostanie narządu - tyle mówi teoria, w praktyce bywa różnie, a złoty klucz otwiera wiele drzwi...

    OdpowiedzUsuń