Jakiś miesiąc temu obśmiałem się niczym mrówka w ciąży, kiedy przeczytałem tekst o pewnej Afroamerykance, której nie zasmakowała kanapka u McDonalda. Tak więc zażądała zwrotu poniesionych nakładów w zawrotnej kwocie $2,50. Niestety, kasjerka z racji „polityki firmy” odmówiła zwrotu pieniędzy i zamiast tego zaproponowała drugą kanapkę. Fakt, iż petentka z drugiego podejścia zrezygnowała przesadnie mnie nie dziwi, bo zamiana pewnie nie poprawiłaby smaku. Tego, że niezadowolenie klientki zaowocuje stratami kilku tysięcy dolarów już nie przewidziałem – wkurzona klientka zdemolowała lokal, potem jak to kiedyś mówiono „dała w długą” i tyle ją widziano. Swoją drogą długo zastanawiałem się, co mogło w restauracji McD kosztować kilka tysięcy dolarów (bo przecież nie wystrój). Zdaje się, że krewka amatorka hamburgerów pieczołowicie się poznęcała nad kasami fiskalnymi…
Z tym newsem skojarzył mi się bardzo dobry film z Michaelem Douglasem, a konkretnie pewien jego pamiętny fragment…
http://www.youtube.com/watch?v=hM8qT9Xop5k
… a z powyższym fragmentem kolejna „polityka firmy” z którą można zetknąć się na co dzień w naszym pięknym kraju. Tak, uczciwie przyznaję, iż od czasu do czasu lubię zjeść „ćwierćfunciaka z serem”. Wiem, że to McSyf, że to-tamto-owamto, a tak w ogóle to pewnie puściłbym pawia jak stąd do Czikago, gdybym zobaczył, co z moją porcją wyczyniają na zapleczu. Być może, choć z drugiej strony gotów byłbym się założyć, że naprawdę nie chcielibyście wiedzieć, jak powstaje zdrowa żywność sprzedawana w marketach, co też może spotkać wasz kotlet w kilku gwiazdkowej restauracji i gratuluję optymizmu, jeżeli taką ewentualność wykluczacie. Lecz wróćmy do meritum sprawy. Od pewnego czasu owa sieć wprowadziła tzw. „menu śniadaniowe”. Frytek, kanapek ani tym podobnych świństw wtedy nie uświadczymy, za to z chęcią uszczęśliwią nas tostami, którymi pogardziłby nawet głodujący od 3 dni student (należy podkreślić iż pisze to człowiek, który lubi Royala, więc to już naprawdę musi być dno). Kanapek przed dziesiątą nie dostaniemy choćby się waliło i paliło, bo taka jest „polityka firmy”. Jako że opinie odnośnie tostów są powszechne, ciekawe, ile firma na takiej polityce zarabia, zwłaszcza że u omijających przybytki Maca szerokim łukiem kuszenie śniadaniowym menu wzbudzi co najwyżej uśmiech politowania…
I dochodzimy do ostatniego odcinka, a mianowicie poniższego artykułu…
http://deser.pl/deser/1,97052,7564920,Poprosil_o_wode_dla_ciezarnej_zony__wyrzucili_go_z.html
W dużym skrócie, samolot utknął na pasie startowym na dwie godziny, a że klimatyzacja siadła facet poprosił o wodę dla ciężarnej żony. Niestety, „polityka firmy” tego zabraniała. Jegomość był upierdliwy, więc wyproszono go z samolotu.
Stawiam orzechy przeciwko złotu, iż w tym konkretnym przypadku firma polityki bardzo pożałuje, gdyż w Stanach wymiar sprawiedliwości być może i czasami wystawia się na pośmiewisko, niemniej jednak podchodzi do tego typu spraw bardzo poważnie. Może n-tysięcy dolarów odszkodowania do czyjejś politycznej głowy trafi…
Już dawno temu się nauczyłem, że słowo „polityka” ma konotacje tylko i wyłącznie negatywne. Niemniej działania wymienione powyżej są o tyle urocze, iż prowadzone są przez firmy prywatne, a tym samym teoretycznie bardziej wyczulone na głupotę w przepisach. Rodzi się filozoficzne pytanie, czy kilka dolców albo jeden gest warty jest kruszenia kopii, które może skończyć się o wiele gorzej, niż ktokolwiek zakładał… Tak więc apeluję o chwilę zastanowienia przed następnym wygłoszeniem formułki o „polityce firmy”. Nigdy nie wiadomo, na kogo się w danym dnia trafi… :) Michael Douglas następnym razem może wyciągnąć bazookę…
wtorek, 16 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,67738,7498236,Nieslusznie_zwolniona_z_McDonald_sa_za_ser.html
OdpowiedzUsuńPolecam ten artykulik. Doskonale pasuje do tematyki polityki firmy McD...
Dopisze pozniej moze troszke wiekszy komentarz, jak znajde czas. Zwlaszcza, ze sam jestem wlascicielem 2 firm a temat mnie dosc zaciekawil.
OdpowiedzUsuńNa ta chwile powiem tylko- ja tez lubie McRoyala ;)
Uroczy przykładzik z mojego życia.
OdpowiedzUsuńJakieś trzy lata temu wyprowadziłem się od rodziców na swoje mieszkanie (miejscowość pozostała ta sama, zmianie uległa tylko ulica z Dworcowej na Rynek).W tzw. międzyczasie podpisałem umowę na tel.stacjonarny i Internet (Telekomunikacja Polska S.A. - innego wyboru nie miałem, mała miejscowość). W umowie wpisany już nowy adres.
Ale i tak przez dwa lata przysyłali mi rachunki na Dworcową :) Nie wnikałem za bardzo, bo odbierali albo rodzice, albo listonoszka przynosiła mi bezpośrednio do pracy (miasto małe, to i wszyscy wszystkich znają).
No,ale umowa po dwóch latach zaczeła dobiegać końca, zadzwoniła więc do mnie miła Pani z działu obsługi klienta TP S.A. czy nie zechciałbym przedłużyć i że nawet jakieś gifty dostanę (drukarka i coś tam jeszcze). Ja na to, że owszem chciałbym, a skoro już rozmawiamy to czy Pani byłaby tak miła zaktualizować moje dane (przypominam - zmiana ulicy: z Dworcowej na Rynek), co nie zajmie więcej jak 10 sek.
Pani na to z nielamanym smutkiem, że owszem chciałaby, ale polityka firmy jej na to nie pozwala, gdyż aktualizacją danych zajmuje się inny dział (podała mi nawet stosowny numer), ona nie jest do tego upoważniona. Po czym od razu poprosiła mnie o dokładny adres na jaki wysłać przedłuzenie umowy i gifty :)
Efekt ? Drukareczka dotarła na mój obecny adres (Rynek), natomiast rachunki po dziś dzień dostaję na Dworcową :)
ps. Generale - o "jakości" i "smaku" hamburgerów z Maca się nie wypowiadam, natomiast pragnę uspokoić Pana w jednym względzie - na zapleczu mają tak czyściutko że mucha nie siada. Byłem, widziałem. Sanepud nie miałby się czego przyczepić.
EDIT: ps. skierowane do Anakhy oczywiście - teraz zerknąłem, że to nie EGM jest autorem wpisu ;-)
OdpowiedzUsuńPare lat temu odkrylem mrowisko w Olsztynskim McDonaldzie, wiec z ta czystoscia bym polemizowal. Dopiero po ok. 2 latach cos z tym zrobili.
OdpowiedzUsuńChoc czasami mozna odniesc wrazenie, ze caly syf wycieraja tymi hamburgerami. Dlatego wokol lsni, a BicMaci smakuja jak pomyj.
Smacznego!
Polityka szefów firmy Ubisoft skierowana przeciwko piratom świadczy o rosnącej paranoi tych panów (patrz dzisiejszy wpis Anakhy).
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony spece z Ubisoftu wypuścili Prince of Persia bez żadnych zabezpieczeń.
Czy może mi ktoś spróbuje to wyjaśnić? Na razie jedynym wytłumaczeniem, jakie mi przychodzi do głowy, jest rozdwojenie jaźni - ale to podobno daje się leczyć...