Od kilku dni media zachłystują się dyskusją nad wypowiedzią pani Bratkowskiej (kim, do cholery, ona jest, wcześniej było o niej głucho), która oświadczyła publicznie, że w Wigilię dokona aborcji swego niechcianego dziecka. Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem aborcji. Zawsze uważałem - i nadal uważam - że aborcja jest prywatną sprawą kobiety i (ewentualnie) jej mężczyzny, byłem jednak też zawsze przeciwko penalizacji aborcji. Nie należy karać więzieniem kobiety ani lekarza dokonującego aborcji - świadome urodzenie dziecka i późniejsze jego wychowanie to w dzisiejszych warunkach akt odwagi, na domiar wszystkiego kosztowny.
Ale pani B. robi z tego akt polityczny i medialny - a tak naprawdę gówno kogo obchodzi, co ona zrobi ze swoją ciążą. Oczywiście znajdą się stare idiotki (niemające już żadnych szans na urodzenie choćby krasnoludka) i wielu biskupów o wysuszonych jądrach, którzy podniosą wielki wrzask i owa pani na krótko stanie się ośrodkiem zainteresowania mediów. Na krótko, bo już niedługo jakiś skoczek poleci na 150 m, albo jakaś celebrytka pokaże się bez majtek i media znajdą sobie nowe tematy.
P. S. Znalazł się już jakiś jezuita, który gotów jest wystąpić z zakonu i adoptować dziecko, byle tylko pani B. nie dopuściła się strasznego czynu. Zakonnik oczywiście nie ma pojęcia, czym jest wychowywanie dziecka, nie wie nawet, czy proces adopcji przebiegnie gładko - o ile mi zresztą wiadomo, osoby samotne nie mogą adoptować dzieci. Ale huczek medialny już się wzmógł. Co za czasy.