środa, 30 marca 2011
Zwrot majątków
Szlag mnie trafi! To już jest hucpa do kwadratu.
Mój dziadek zostawił we Lwowie dwie kamienice. Był człowiekiem jak na owe czasy dość zamożnym. Rodzina od kilku lat stara się odzyskać część tego majątku, ale nieustannie słyszymy, że pretensje owszem, są słuszne, ale brak pieniędzy. I cierpliwie czekamy, aż te się znajda, co pewnie nie nastąpi za kadencji obecnego Boga.
Jakie nastroje budzi we mnie taki post? Dla obywateli polskich jak najbardziej pieniędzy nie ma, a mają się znaleźć dla mieszkańców Izraela? Czy ten odruch wściekłości czyni ze antysemitę?
Mam silne podejrzenia, że już niedługo antysemitę zrobi ze mnie bezczelność samych Żydów...
poniedziałek, 28 marca 2011
Dysonans poznawczy...
sobota, 19 marca 2011
Czy ja to NAPRAWDĘ przeczytałem?
http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/wroclaw/brakuje-15-milionow-na-muzeum-pana-tadeusza,1,4215592,region-wiadomosc.html
Wrocław. Taa... Jeden z diamentów Polski w kwestii miast. Podobno. Jako że diamenty innych narodowości w Europie zdarzyło mi się widywać, śmiem twierdzić, iż ten konkretny diament to podróbka.
Kwestia gustu, ale fakty są następujące. Miasto ślizga się na granicy zadłużenia. Wstrzymuje się kolejne inwestycje w infrastrukturę, która i tak leży kwicząc (Wiecie dlaczego we Wrocku wprowadzenie biletów czasowych na komunikację miejską zawsze spełznie na panewce? Bo będziecie musieli wykupić drugi godzinny zanim wsiądziecie do dyliżansu...). Sensowne projekty typu parkingi dla rowerów, ścieżki rowerowe, etc. utknęły w miejscu.
Ale...
Będzie świergotanie ptaszków i zapach grzybków...
Od czasu jak się dowiedziałem, że byle co robiące za fontannę Zdrojewskiego na Rynku kosztowało 4,5 miliona złotych, niewiele mnie już dziwi. W sumie ta fontanna spełnia jakąś rolę, bo człowiek sącząc piwo w ogródku zawsze może zająć myśli dywagacjami, co do cholery kosztowało tam tyle szmalu...
Ale zapachu grzybków za 15 milionów to już nie pojmę... Chyba, że najpierw nawącham się grzybków, na które w czasie sezonu fani trawki i LSD polują...
Prezydęt
piątek, 18 marca 2011
Szok!
Zdumiewające! Po kilkuletnich badaniach i wydaniu na nie najpewniej kilku melonów dolców odkryto niezwykłą rzecz! Piractwo jest wynikiem wysokich cen!
Od kilku lat tłumaczyłem kolegom (teraz już byłym) redakcyjnym z pewnego czasopisma zajmującego się grami komputerowymi, że po pierwsze, piractwo nie jest tożsame ze złodziejstwem, a po drugie, zjawisko by znikło, albo mocno zmniejszyło swój zakres, gdyby producenci gier i dystrybutorzy programów bardziej elastycznie podchodzili do kwestii ich cen.
Przeciętny Jankes zarabia na kosztującą, powiedzmy, 40 baksów grę w ciągu jednego dnia i jeszcze mu zostaje na hamburgera. W dodatku mniej płaci za Internet, komórkę, energią elektryczną itd. Na szaleństwa i rozrywki zostaje mu circa ebałt 70 % miesięcznego zarobku. U nas życie jest diabelnie drogie - w 23 lata po zdobyciu niepodległości i pozbyciu się wrednych, okradających naród komuchów ok. 60 % (w tym i ja) Polaków nie ma żadnych oszczędności i żyje od wypłaty do wypłaty. Gdyby gra komputerowa kosztowała ze 20 zeta, piractwo (to też zresztą niewłaściwa nazwa - piratów w dawnym sensie tego słowa, zarabiających na rozmaitych giełdach sprzedawaniem dziesiątek egzemplarzy nielegalnie zdobytych gier w Polsce już nie ma) byłoby zniknęło zupełnie, albo zmalało do niemal niezauważalnych rozmiarów.
Ale... komu się chce toczyć o to wojny? Jeden z drugim redaktorek kładzie uszy po sobie, choć doskonale wie, jaki jest stan rzeczy. Tego mu zresztą nie wytykam, praca (choćby kiepsko opłacana) jest wartością samą w sobie i nie ma co podskakiwać przeciwko "oficjalnej linii redakcyjnej". Wkurwia mnie tylko fałsz zionący z wypowiedzi tych panów, którzy po cichu sami grając w piracko zdobyte kopie (dystrybutorzy najczęściej nie przysyłają w terminie gier, a o czymś pisać przecież trzeba) głośno krytykują biednych misiów, którzy ośmielą się bronić "piractwa".
Ech...
środa, 16 marca 2011
Bez paniki
Tymczasem dane medyczne mówią, że dla większych ssaków dawka śmiertelna waha się w granicach 10 - 12 siwertów (10 - 12 mln mikrosiwertów), natomiast pierwsze objawy choroby popromiennej (nudności, brak apetytu) zaczynają się powyżej 0,25 siwerta (250 tys mikrosiwertów). Tak czy kwak, owo minimum to dawka ponad 160 razy mniejsza od podawanego przez media, więc nie sądzę, żeby były powody do tak głośnego medialnego wrzasku.
Pierwsze objawy mogą się pojawić po 200h przy takiej dawce promieniowania, a to jest ok. 10 dni
niedziela, 13 marca 2011
Charakter narodowy..
I tu jedno, genialne "zdańko" Lema.
WEZWAŃ RZĄDOWYCH KARNIE ZACISNĄWSZY ZĘBY POSŁUCHAŁ JEDEN TYLKO NARÓD JAPOŃSKI...
sobota, 12 marca 2011
Porażająca głupota...
...i zaraz pod tą wiadomością na Onecie piękny post:
Kochani: módlmy się za zmarłych w Japonii i w innych częściach świata też. Okazujmy skruchę za grzechy, nawracajmy się nieustannie. Kochajmy Boga, bo On nas kocha nieskończenie.
Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami.
A czy ten Bóg nie mógłby nas kochać trochę mniej, oszczędzając nam za to podobnych kataklizmów?
Jak się czyta coś takiego, to mózg staje, a wszystko inne opada
A przytaczanie ew. św. Łukasza (21:25-28,34) w takiej chwili, jak to czynią niektorzy, jest chore.
Pojebanizm
Kto ma w domu zdjęcie swoje, dziecka/siostrzyczki/braciszka/na golasa/na niedźwiedziej skórze/na puchowym dywaniku... łapy do góry.
I do pierdla w tył na lewooooo... ...aaarsz!
Na tym świecie something pojebałos'
A rozmaite departamenty opieki społecznej pełnie są głupich, żądnych władzy cip...
Nieszczęście
Zaskakuje mnie jedno - wśród doniesień o tej tragedii nie ma żadnych mówiących o rabusiach i szabrownikach. Gdy w Nowy Orlean uderzyła Kasia, natychmiast po ustaniu furii żywiołów w całym mieście pojawili się ludzie usiłujący ukraść coś z rozbitych sklepów, magazynów i domów osób prywatnych. W Japonii nic takiego się nie dzieje. Cuda, cudeńka.
piątek, 11 marca 2011
Tora, tora...
Jak już wszyscy wiedzą, na Japonię spadło jedno z największych nieszczęść od 140 lat.
Niektórych to cieszy.
Pod artykułami wypisują jakieś brednie o przepowiedniach, końcu świata, Bogu i co tam jeszcze… Można wręcz odnieść wrażenie, że ci „ludzie” c i e s z ą s i ę z tego, iż kolejny element jakiejś chorej układanki im wskoczył na miejsce. O tragedii i cierpieniu jednostek jakoś zapominają wspomnieć...
Nie zostałem agnostykiem z racji widzimisię, lecz analizowania napływających danych. A z danych wynika, że jak człowiek natknie się na fanatyka chrześcijaństwa, to na dłuższą metę nie wiadomo, czy śmiać się, płakać, czy od razu w mordę bić.
Gdyby los rzucił mnie w inny zakamarek świata, buddystą zostałbym niejako z marszu.
wtorek, 8 marca 2011
W imię zasad...
Ilekroć człek pomyśli, iż katole dotarły już do krawędzi głupoty i szaleństwa, okazuje się, że potrafią ją przesunąć znacznie dalej.
Przy końcowych egzaminach na farmacji nikt nie wymaga od przyszłych magistrów deklaracji wiary, nasze niewątpliwie świeckie państwo trzyma się opinii, że jest to indywidualna sprawa każdego pigularza. Pomorscy pigularze uznali jednak, iż jest inaczej.
Mnie to raczej nie obchodzi, bo ani tam mieszkam, ani nie zamierzam wyprawiać żadnych orgii, ale ciekaw jestem, co o tej niezwykle społecznie ważkiej inicjatywie myślą tameczni młodzi ludzie, którzy mają ochotę pobzykać sobie do woli a bezpiecznie. Inicjatywę tych niezwykle prawych ludzi storpeduje oczywiście byle łakomy zysku kioskarz, ale zawszeć to miło się pochwalić, jak bardzo zależy nam na ochronie życia poczętego. Nie bardzo wprawdzie wiadomo, jaki jest związek prezerwatywy z życiem już poczętym i oczywiście bronimy tylko życia poczętego – po urodzeniu pies z kulawą nogą poza rodzicami o berbecia się nie zatroszczy – ale to betka. „W imię zasad, skurwysynu!” jak powiedział Franz Mauer w „Psach”. Co prawda w jego ustach zabrzmiało to lepiej – on naprawdę MIAŁ jakieś zasady.
A tak przy okazji, spodziewam się twórczego rozwinięcia myśli pomorskich pigularzy. Już niezadługo u rzeźnika w piątek nie dostaniemy mięsa – nie pozwolą mu na to jego przekonania religijne. Zapomnimy też o możliwości zamówienia w restauracji krwistego steku – przekonania religijne kelnera, albo i kucharza nie pozwolą na realizację naszego zamówienia. Ryba - i nie ma zmiłuj.
Bileterzy w kinach nie będą sprzedawać biletów na inne filmy, niż „Pasja” Mela Gibsona, ewentualnie Pasoliniego.
I FAJNIE BĘDZIE W KLECHISTANIE, PRAWDA?