Counter


View My Stats

wtorek, 18 maja 2010

i jakoś się kręci....

Siedzę właśnie w jednej z moich prac, za oknem deszcz, w głośnikach papka z eski, klientów brak, a czas do wieczora jakoś trzeba zabić, można pisząc... Dziś odrobina ekshibicjonizmu, czyli publiczne żale... A może nie żale... bo żalenie się jeszcze nigdy nikomu nie pomogło, zresztą, na co mam się żalić jak są tacy co mają gorzej (ot choćby pan któremu ciężarówka ciągnąca go pod sobą wyrezała pół czaszki razem z mózgiem).

Z początkiem roku, dokładnie czwartego stycznia straciłem robotę. Nie pracę, robotę. Pracą przestała być już jakiś czas temu - dość długi - kiedy zmieniło się szefostwo, zmieniła się polityka, a mała firemka w pewnym momencie stała się korporacją. Korporacją w której człowiek był dobrze ustawiony, nie przepracowywał się, średnia krajowa do kieszeni wpadała. Tyle, że rozwijałem się w tempie asfaltu na nowych polskich autostradach. Wrodzone lenistwo kazało siedzieć na dupie i czekać. Aż pewnego dnia na szkolenie które prowadziłem trafiła nowa PióRwa której moje metody szkoleniowe nie odpowiadały. Tak bardzo, że dwa dni później, osobiście, z ręki szanownie panującej Pani Prezes (przywilej do tej pory zarezerowany dla dyrektorów) otrzymałem wypowiedzenie. Śmieszne wypowiedzenie, 3 i pół miesiąca bez świadczenia pracy, ale z normalną pensją a jako powód podano zarzuty podpadające pod kodeks karny. Podpisałem, uspokoiłem żonę (pracującą w tej samej firmie) i stwierdziłem, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Zahaczyłem się od razu w firmie, gdzie pomysłów jest milion, ale zarząd zmienia koncepcje trzydzieści razy w ciągu odcinka Mody na Sukces. Praca lekka, pieniądze przeciętne, satysfakcja spontaniczna, ale robota jest, rozwojowa niezbyt, ale pozwalająca włożyć coś do gara.

W międzyczasie z żoną dochodzącą już niedługo do terminu porodu wynajęliśmy mieszkanie - marzenie po dwóch latach mieszkania z moją rodzicielką do której idealnie pasuje tekst z Kabaretu Moralnego Niepokoju "i szura i szura" - urządzanie, kombinowanie, jak zrobić, żeby było tanio i żeby było dobrze. Udało się, meble kosztowały nas w sumie mniej niż używany polonez, przeprowadzka dzięki znajomościom za darmo, zostało wiele do zrobienia, ale satysfakcja jest.

W jeszcze jednym międzyczasie okazało się, że taki multiinstrumentalista jak ja, wcale nie znajdzie pracy z ogłoszenia. To co znalazłem i znalazła mi żona, w większości przypadków powodowało odruch wymiotny. To była ostateczność, wpasowanie się w jakieś ryzy i tyranie po osiem godzin tego samego w kółko. Kiedy już myślałem, że jedynym źródłem moich dochodów będą tylko pensje z dwóch małych etatów (co wystarczyłoby na prawie wszystkie opłaty, z naciskiem na prawie) i trzeba będzie jednak pójść do jakiejś fabryki, odezwał się były współpracownik.

Od słowa do słowa, od rozmowy do rozmowy, od wczoraj jestem jedynym pracownikiem firmy szkoleniowej. Szkolącej z rzeczy które mnie interesują, wymagającej prawie całego wachlarza moich umiejętności i przede wszystkim, dającą spore perspektywy rozwoju. Za trzy miesiące okaże się, czy mój wrodzony bezkrytyczny optymizm znów będzie górą. Jeśli tak, super...

I na koniec, w pewnym momencie, szukając ciekawej pracy, zacząłem pierwszy raz w życiu odczuwać, że przy szukaniu pracy naprawdę przydają się papierki. Pewnie gdybym miał papiery na znajomość angielskiego, obsługi Photoshopa, programowania w PHP, gotowania, barmanowania, robienia zdjęć, negocjacji i kichania zawsze trzy razy, pracę znalazłbym błyskawicznie. Niestety, papierków poza cudem odnalezionym świadectwem maturalnym nie mam, dla wielu pracodawców czyni mnie to gorszym. Bo wymagają ukończonych studiów, nie chcą nawet się spotkać, pozwolić udowodnić, że brak studiów nadrabiam doświadczeniem i do tego nie mam klapek na oczach jak wielu absolwentów. I niech wymagają, niech tracą takich jak ja, znalazł się ktoś kto zapytał co umiem a nie jaką szkołę skończyłem (chociaż tym akurat się pochwaliłem, bo moją szkołę średnią uważam za wyśmienitą). Są jeszcze normalni ludzie na świecie i miło ich spotkać :D

1 komentarz:

  1. Z moich obserwacji wynika, że im dłużej się pracuje w jednym miejscu, tym gorsze się ono staje. Zazwyczaj na początku jest bardzo przyjemnie, potem zaś zaczyna się psuć. U mnie po niespełna dwóch latach odszedł Prezes, z którym dogadywałem się po partnersku i z poszanowaniem. Zastąpił go gość, pracujący ode mnie krócej, z zacięciem dyktatorskim. Skończyło się partnerskie traktowanie a zaczęła relacja pan-sługa. Obecnie jestem na etapie rozglądania się za jakąś pracą we Wrocku, choć jeszcze w agencji pracuję.

    Co do papierków coś jest na rzeczy. Wykształcenie mam wyższe, ale jest ono dość ogólne (humanistyczne). Zajmuję się obróbką grafiki (Photoshop CS3), umiem napisać stronę w html-u czy też postawić ją na Joomli. Sam zajmuję się składem lokalnej gazety w InDesign CS3. Przygotowuję materiały reklamowe, odpowiadam za promocję. Ale na potwierdzenie powyższych umiejętności (czy wykonywania czynności) papierka nie mam. Mogę zapomnieć o jakichkolwiek szkoleniach. Solidaryzuję się w niedoli. :)

    OdpowiedzUsuń