http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,10183886,Lista_PiS_do_Sejmu_bez_wojewody_Krzysztofa_Grzelczyka.html
Przypominam tym, co nie wiedzą,...
POSEŁ JACKIEWICZ
(zebrane niegdyś w prasie rozmaitej)...
Dawid Jackiewicz, dolnośląski przywódca PiS wymierzył sprawiedliwość na własną rękę. Pobity przez niego człowiek nie żyje. Śledztwo w tej sprawie pokazuje, że władza ochrania polityków partii rządzącej.
Poseł twierdzi, że bronił swojej żony i 5-letniego syna zaatakowanych na ulicy przez pijanego i agresywnego Zbigniewa M. Działał w obronie koniecznej. Uważa, że każdy mąż i ojciec postąpiłby tak samo. Wątpliwości co do tej wersji przedstawiliśmy w artykule „Śmiertelna ofiara PiS” („NIE” nr 7/2007). Korzystaliśmy wówczas z nieoficjalnych przecieków, gdyż prokuratura nałożyła embargo na wszystkie informacje, a policja została natychmiast odsunięta od wszelkich czynności w tej sprawie. Śledztwo opatrzone sygnaturą akt 2 Ds 285/06 ślimaczy się do tej pory. Obecnie dotarliśmy do dowodów, że postępowanie prowadzone jest z naruszeniem reguł, których żaden prokurator naruszać nie powinien.
Wersja posła Jackiewicza: 27 grudnia 2006 r. około 17.30 jego żona i dziecko jechali autobusem linii K. W pewnej chwili zostali zaczepieni przez osobnika, od którego czuć było alkohol. Zdenerwowana kobieta wysiadła z synem na ul. Świeradowskiej, ale pijak podążył za nimi, usiłując objąć i podnieść dziecko. Przed sklepem „Piotr i Paweł” na tejże ulicy żona Jackiewicza poprosiła o pomoc dwóch przypadkowych przechodniów. Po chwili dziecko trafiło do rąk matki, a napastnik oddalił się. Żona posła schroniła się w sklepie, skąd telefonicznie skontaktowała się z mężem. Ten natychmiast pojechał na miejsce zdarzenia. Gdy odwoził rodzinę, małżonka przypadkiem zauważyła napastnika w autobusie linii K stojącym na pętli przy Świeradowskiej. Poseł zatrzymał samochód za autobusem, wsiadł do środka i – okazując legitymację poselską – zażądał zamknięcia drzwi oraz wezwania policji. Mimo to Zbigniew M. wysiadł, po czym skierował się w stronę samochodu Jackiewicza. Gdy znajdował się dwa metry od pojazdu, poseł zagrodził mu drogę. Napastnik zamachnął się lewą ręką, a Jackiewicz odruchowo odepchnął go, powodując upadek na ziemię. Następnie wezwał policję.
Fakty: Do opisanych wydarzeń nie mogło dojść przed sklepem „Piotr i Paweł”, ponieważ znajduje się on wewnątrz dużego marketu „Ferio”. Trzeba przejść kilkadziesiąt metrów wewnętrznym pasażem, żeby dojść do tego sklepu. Na zewnątrz marketu nie ma nawet szyldu „Piotra i Pawła”. Zapytałem przedstawiciela kierownictwa sklepu, czy personel pamięta opisane wydarzenie oraz czy ktokolwiek z pracowników był przesłuchiwany przez policję. Usłyszałem kategoryczne zaprzeczenie. Faktem jest także, że (jak wynika z akt śledztwa) żona posła zawiadomiła go o wydarzeniu wysyłając wiadomość SMS-em, a nie telefonując.Jackiewiczowie mieszkają przy ul. Ślicznej. Pętla autobusów linii K znajduje się w zupełnie innym kierunku, tak więc odwożąc rodzinę do domu poseł nie mógł przypadkiem znaleźć się w pobliżu autobusu. Przesłuchani przez prokuraturę świadkowie nie wnieśli nic do sprawy, gdyż żaden z nich nie widział momentu, w którym Dawid Jackiewicz ściera się ze Zbigniewem M.; nawet kierowca autobusu, którego poseł prosił o zamknięcie drzwi. Co dziwniejsze, starcia nie widziała także żona Jackiewicza, mimo że – jak wynika z zeznań małżonków – siedziała w samochodzie, od którego napastnik oddalony był o dwa metry. Do tej pory prokuratura nie ustaliła personaliów świadków rzekomej próby wyrwania dziecka matce przez napastnika.
Faktem jest także, że poseł nie wezwał telefonicznie karetki pogotowia ratunkowego, choć widać było, że powalony przez niego mężczyzna jest nieprzytomny i wydaje odgłos charczenia.
Zdziwienie budzi postępowanie policji. Funkcjonariusze po przybyciu na miejsce spisali notatkę, po czym pozwolili Jackiewiczowi odwieźć rodzinę do domu. Chroniony immunitetem poseł mógł odmówić badania alkomatem na zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu, ale takiej propozycji nikt mu nie złożył, co jest poważnym uchybieniem.
Jackiewicz odwiózł żonę i syna, następnie wrócił na miejsce wydarzenia, gdzie stał już drugi radiowóz, ale karetki pogotowia nadal nie było. Kiedy po niemal godzinie przyjechał ambulans, siedzący w nim lekarz stwierdził, że nieprzytomnego, charczącego, krwawiącego z rany na głowie, niereagującego na bodźce zewnętrzne Zbigniewa M. policjanci przemieścili z miejsca upadku i oparli plecami o radiowóz, co mogło pogorszyć jego stan. Jackiewicz ponownie pojechał do domu, skąd telefonicznie wraz z żoną zostali wezwani dopiero o 21.30 do komisariatu przy ul. Jaworowej w celu złożenia zeznań. To kolejne uchybienie formalne umożliwiające małżonkom ewentualne uzgodnienie wersji opisu wydarzenia, w sytuacji gdy Jackiewicz dowiedział się od policjantów, że stan Zbigniewa M. jest poważny.
Prokuraturze nie przeszkadza, że w dokumentacji śledztwa panuje bałagan. Biegły z Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej, który następnego dnia miał przebadać posła „dla ustalenia obecności ewentualnych obrażeń i śladów biologicznych, które mogłyby wskazywać na udział w bójce lub pobiciu”, stwierdza, że „stawił się pan Paweł Jackiewicz, którego tożsamość stwierdzono na podstawie dowodu osobistego”. Nie była to jednorazowa pomyłka, bo imię Paweł pojawia się w dalszej części opinii lekarskiej. Przypominamy, że poseł PiS ma na imię Dawid Bohdan. Kto więc w rzeczywistości stawił się na badania?
W części dokumentacji znajduje się zapis, że do wydarzenia skutkującego poważnymi obrażeniami Zbigniewa M. doszło przed sklepem „Piotr i Paweł”, w innych dokumentach – że na końcowym przystanku linii K. Jest to istotne ze względu na rodzaj podłoża, z którym zderzyła się ofiara. Ta sprzeczność nie pozostała rozstrzygnięta pomimo dwóch wizji lokalnych! Jak napisałem, sklep znajduje się wewnątrz marketu, ta nieścisłość powinna więc być szybko wyeliminowana.
Wersja „NIE”: Trudno jednoznacznie ustalić, jak groźna dla żony i dziecka Dawida Jackiewicza była zaczepka ze strony Zbigniewa M. Niebezpieczeństwo zostało jednak w pewnej chwili zażegnane, o czym świadczą zeznania kobiety i fakt, że zawiadomiła męża nie telefonując, lecz wysyłając SMS. Następnie przybyły na miejsce poseł, wsadziwszy do samochodu żonę i syna, rozpoczął poszukiwania Zbigniewa M., zapewne w celu wymierzenia mu sprawiedliwości na własną rękę, nie udał się bowiem wprost do domu, ale krążył po okolicy. Jackiewicz nie musiał bronić zdrowia, życia ani mienia najbliższych. Gdy dopadł mężczyznę, wymierzył mu co najmniej jeden silny cios w twarz, po którym M. upadł na ziemię.
Miażdżąca dla wersji posła jest końcowa opinia sądowo-lekarska, wydana przez biegłego 23 lutego 2007 r.: Bezpośrednią przyczyną gwałtownej i powolnej śmierci denata były ciężkie obrażenia czaszkowo-mózgowe doznane na skutek upadku i silnego uderzenia tyłem głowy o twarde podłoże. Podłożem tym nie mogła być nawierzchnia chodnika, lecz ubity grunt porośnięty trawą. Taki bowiem teren znajduje się w okolicy przystanku. Nie ma tam krawężnika, tylko wątły trawnik. Z jaką więc siłą Zbigniew M. musiał zderzyć się z ziemią, skoro miał rozległe pęknięcia czaszki, wylew krwi do mózgu i zmiażdżoną tylną część mózgu? Chyba że trawa we Wrocławiu ma twardość stali. Sprawdziłem we wrocławskim IMGW, że 27 grudnia 2006 r. przez cały dzień panowała dodatnia temperatura (ponad +5 st. C), ziemia więc nie była zmarznięta.
W dalszej części cytowanej opinii stoi, że obrażenia lewej strony twarzy denata mogły powstać najprawdopodobniej od zadania ciosu powierzchnią dłoniową ewentualnie pięścią przez osobę drugą. Czyli że pan poseł sypnął Zbigniewowi M. solidnego cepa w facjatę. Cios był co najmniej jeden, bo ekspertyza nie precyzuje, skąd wziął się pęknięty oczodół i krwiak wokół prawego oka, jak również obrażenia na ramionach, które „mogły powstać od przytrzymywania za nie”.
Przypominam, że Zbigniew M. miał 58 lat, a Dawid Jackiewicz liczy sobie 33 wiosny, 184 cm wzrostu, 98 kg wagi i – jak sam stwierdza – jest wysportowany.
Ujawnione tu fakty w każdym normalnym kraju spowodowałyby, że prokuratura wystąpiłaby do parlamentu o pozbawienie posła immunitetu w celu postawienia zarzutów zabójstwa ewentualnie przekroczenia granic obrony koniecznej, a być może też nieudzielenia pomocy rannemu. W Pomrocznej A.D. 2007 prokuratura coraz częściej staje się narzędziem politycznej walki. Czy nie zastanawia, że ze Zbigniewa M. – ofiary poselskiej agresji – prokuratura chciała zrobić kidnapera i pedofila, wszczynając śledztwo o molestowanie i próbę porwania dziecka. W mieszkaniu Zbigniewa M. policja przeprowadziła trzy przeszukania. Wynik był negatywny. Zmarły nie był notowany za napaści i czyny lubieżne.
Dawid Jackiewicz, typowany wcześniej na wiceministra MSWiA, niedawno został prezesem dolnośląskiego PiS. Był jedynym kandydatem popieranym przez Kaczyńskiego. Do tej pory nie próbował zadośćuczynić rodzinie Zbigniewa M. (żona i córka), choć w czasie kampanii wyborczej do Sejmu agitował za swoją osobą, m.in. w kościołach, afiszując się jako obrońca życia. Miał chyba na myśli życie dopiero co poczęte, bo zygocie nie można przywalić w oko.
Dodatek mój.
Nieważne, że artykuł w większości pochodzi z wrednego NIE. Gdyby podane przez jego autora fakty były nieprawdziwe, dziennikarz do końca życia byłby przez Jackiewicza nękany procesami. A pan poseł jest w tym względzie do dziś dziwnie powściągliwy...
Takie to mamy Prawo i Sprawiedliwość...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz