Counter


View My Stats

środa, 22 grudnia 2010

Przymusowe Wigilie

Jak co roku od kilku już dni restauratorzy wszelkiej maści zacierają rączki - nastał czas firmowych Wigilijnych Spędów.

Nie wiem, jaki cwaniaczek to wymyślił, ale podczas minionych kilkunastu lat utrwalił się zwyczaj odprawiania idiotycznych ceremonii w postaci wspólnych, firmowych Wigilii. Po raz pierwszy zetknąłem się z nim dość dawno już temu, w szkole, gdzie raczej bez miażdżących sukcesów wykładałem młodzi elektronikę. Tam organizowano wigilie klasowe. Uczniowie oczywiście ochoczo brali w tym udział, bo taka Wigilia odprawiana zazwyczaj gdzieś tak przed 20-tym grudnia, trwała kilka godzin, podczas których zawieszano normalne zajęcia. Nie bardzo rozumiałem sens tych obrzędów, bo Wigilia to przecież święto wybitnie rodzinne. W wieczór wigilijny przy odświętnie zastawionym w dwanaście potraw z ziemniaka ;-) stole spotykała się najbliższa rodzina. W klasie - wiadomo, jedni się lubią, inni nie i trudno się przełamać opłatkiem z kolegą, który nie dalej jak wczoraj wespół z dwoma innymi spuścił ci wały ze sporej wysokości. Szkolne animozje są jednak niczym wobec napięć, jakie wywołuje wyścig szczurów w przeciętnej polskiej firmie.

Brałem udział w takich firmowych "wigilijnych kolacjach". Szef - który topiąc się w basenie mógłby co najwyżej liczyć na pełne życzliwego braku zainteresowania spojrzenia podwładnych - z jowialnym uśmiechem zaprasza wszystkich do wigilijnego stołu. Łamiesz się opłatkiem z facecikiem, który na co dzień intensywnie robi ci koło pióra (wiesz zresztą, że jutro będzie tak samo), choć najchętniej połamałbyś mu na łbie pałkę Małego Johna. Po drugiej stronie masz typa, systematycznie kablującego na wszystkich bez różnicy i zastanawiasz się, czy zdążył już donieść szefowi o tym, że wczoraj skorzystałeś z firmowego kompa, by ściągnąć sobie pornola z tymi blondynkami.

Szef nadal uśmiecha się jowialnie, choć jego wyszczerz na co dzień przypomina ci uśmiech, jakiego nie chciałbyś zobaczyć na wodzie pod zbliżającą się do ciebie pionową płetwą grzbietową. Zaprasza do konsumpcji.

Potrawy oczywiście kiepsko przyrządzone i odgrzewane - z rozrzewnieniem wspominasz zupę grzybową i gołąbki, jakie robiła twoja matka. Zastanawiasz się, jaki chu... wymyślił wigilijnego karpia, który jest rybą ościstą, śmierdzącą błotem i ogólnie dość podłej proweniencji (podpowiem ci - mnisi z zakonu franciszkanów, którzy dostali w tłuste łapki milickie rybne stawy i zalali kraj karpiami). Przez cały rok karpia w sklepie nie uświadczysz, żaden dyskont by na nim nie zarobił, ludzie zgrzytając zębami jedzą go tylko w Wigilię. Kompot z suszonych śliwek smakuje, jakby go Szwejk przecedził przez swoje frontowe skarpety, ale udajesz, że to pychota... I tak dalej i tym podobnie...

W kulminacyjnym momencie szef wygłasza przemówienie, w którym sławi pod niebiosa kondycję firmy, a ty się zastanawiasz, czy przypadkiem w szufladzie biurka skurwysyna nie leży pisemko powiadamiające cię o tym, że od Nowego Roku możesz się już nie trudzić przychodzeniem do pracy. I przypominasz sobie kilku ludzi, z którymi siedziałeś przy tymże stole w zeszłym roku - a których już wypieprzono (ich miejsca pozajmowali nowi, którzy są bardzo biegli w wyznawaniu, że przełożony jest ich idolem, ale w niczym więcej. I pewnie pracują za połowę tego, co brali fachowcy). Na kogo przyjdzie kolej przy kolejnych redukcjach? Fajnie jest i radośnie...

Spicz szefa najgłośniejszymi oklaskami kwituje jego sekretarka, która jak wieść gminna niesie, jako siła fachowa jest dupą, ale jako dupa jest siłą fachową.

No, kto wymyślił takie durne, ponure i bezsensowne obrzędy?

2 komentarze:

  1. No cóż, nic dodać, nic ująć... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, ja nie poszedłem. Nie wiem, jaka jest sytuacja w Waszych firmach, ale stanąłem okoniem, i po pewnym czasie się przyzwyczaili, żem poganin :)

    Szczury to piękne i mądre zwierzęta, nie lubię tego do nich porównania w tym "wyścigu".

    OdpowiedzUsuń