Counter


View My Stats

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Ofiary stanu wojennego

13 grudnia 1981 roku to dzień, który w historii Polski był pewną cezurą. Ponieważ wszyscy się wypowiadają, co widać na rozmaitych forach, wypowiem się i ja, choć poruszę tylko jedną kwestię.
Rozmaite źródła podają różne liczby ofiar stanu wojennego, zawsze jednak jest to liczba większa od stu. Przy okazji mówi się ochoczo o utopieniu narodu we krwi.
Bezpośrednich ofiar grudnia 1981 było 14. Dziewięciu górników zginęło w kopalni "Wujek", trzech w Lubiniu, jeden człowiek został zabity przypadkową kulą we Wrocławiu i jeden w niewyjaśnionych okolicznościach zginął w Gdańsku. Dla rodzin zabitych to tragedia i Jaruzelski z Kiszczakiem nie migają się od tej odpowiedzialności. Kiszczakowi jednak takie gnidy jak Wildstein zarzucają to, że wydał rozkaz użycia broni. Jak zawsze panom z prawicy coś się popieprzyło. (Coś? Im wszystko się pieprzy). Gen. Kiszczak wydał rozkaz ograniczający możliwość użycia broni. Na szyfrogram skierowany do podwładnych naniósł poprawkę zezwalająca na użycie broni TYLKO DLA OBRONY WŁASNEJ W PRZYPADKACH BEZPOŚREDNIEGO ZAGROŻENIA ŻYCIA!

Już po "wyzwoleniu z jarzma komuny" nie tak dawno zresztą temu podczas protestu górników przed Sejmem (ciekawe, nawiasem mówiąc, przeciwko czemu protestowali? Czyżby walcząc zajadle z komuną nie wystrajkowali sobie tego, co chcieli? Najpierw protestowali w kopalni "Wujek" a teraz od Sejmem?) zginął jeden z demonstrantów zabity gumową kulą, która trafiła go w oko. Wobec totalnej nieudolności naszej kochanej policji strach pomyśleć, ile byłoby ofiar, gdyby stan wojenny ogłoszono teraz...

Prawicowe oszołomy za ofiary stanu wojennego uznają nawet ludzi takich, jak ten dureń z lubelskiego, który został porażony prądem, gdy wieszał napis SOLIDARNOŚĆ na linii wysokiego napięcia, albo starszego jegomościa, który dostał zawału po usłyszeniu w telewizji o ogłoszeniu SW. Podejrzewam, że wyniki meczów piłkarskich naszych białoczerwonych orłów spowodowały znacznie większą ilość zawałów kibiców przed telewizorami. Trzeba by wobec tego zbadać zbrodniczą działalność PZPN.


A tak na marginesie i tego "...utopienia polski we krwi". Pinocheowi Tomasz Wołek i jego godni kompani Marek Jurek i Michał Kamiński (kórfa! po wymówieniu tych nazwisk zawsze sobie muszę zdezynfekować usta spirytusem!) zawieźli do Londynu ryngraf z Matką Boską. Zbrodniarz ten tymczasem urządził w Chile takie jatki, że na chwile obecną nie wiadomo co się stało z półtrzecia tysiącem ludzi. 2500 osób zginęło bez śladu! Rozstrzelani, aresztowani, torturowani i wyrzucani w helikopterów do Pacyfiku szli w dziesiątki tysięcy. Przypominam, że JP II nazwał Pinocheta "ukochanym synem kościoła". Co lepiej ukazuje ogrom obłudy naszego "papieża Polaka"? Niedługo z polskich ambon dowiemy się, że mordowanie "czerwonych" jest czynnością miłą Bogu.

Każda śmierć to tragedia dla najbliższych ofiary, ale przy wyczynach tego krwawego oprawcy z Chile Jaruzelski i Kiszczak są harcerzykami ze szkółki niedzielnej!

Jedno jest tylko pewne. Za kilkadziesiąt lat, o ile będzie jeszcze istniało coś takiego jak państwo polskie, o ile nie rozkradną go Balcerowicze, Lewandowscy, Kropiwniccy, Kulczykowie, Starakowie, Bieleccy, Netzle i inne Schetyny czy Czarnieccy, o Jaruzelskim Polacy nie zapomną. Nie wszyscy będą go wspominali dobrze. A Kaczory, Dorny, Wildsteiny i Pospieszalscy znikną w kloace narodowego zapomnienia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz