Czytam
sobie "Przygody brygadiera Gerarda" sir Arthyra Conana Doyle'a. Rzecz
przetłumaczył niejaki pan Zaus (nie znam człowieka). Piszę o tym, bo tłumacz
palnął tak niezwykłego babola, że głowa mała.
Bohaterem
książki jest dzielny brygadier Gerard z huzarów Conflansa. Książka jest o tyle
ciekawa, że autor, Anglik przecież, pisze z ogromną sympatią o cesarzu
Napoleonie. Gerard bierze udział w kampanii hiszpańskiej (sir Arthur dość
realistycznie przedstawia okrucieństwa i bestialstwa hiszpańskich partyzantów),
walczy na terenie Polski (autor z dużą dozą sympatii i szacunku przestawia
Polaków i polskich ułanów, choć uparcie nazywa ich lansjerami), potem z
Napoleonem podąża do Rosji, aż wreszcie bierze udział w bitwie pod Waterloo. Książkę dobrze się czyta, napisana jest stylem doskonale oddającym sposób mówienia żołnierza, który lubi się pochwalić - a ma czym!
W pewnym jednak miejscu tłumacz (kiepsko zresztą wyczuwający, kiedy tłumacząc z angielskiego używać formy "ty","wy", a kiedy "pan","panowie", gdy się przytacza zdania napisane w drugiej osobie liczby pojedynczej) popełnia tak idiotyczny błąd, że trudno go usprawiedliwić.
Po
przegranej bitwie Gerard wdziewa na siebie słynny szary płaszcz Cesarza i jego
"pieróg", a potem ucieka konno ściągając na siebie uwagę (i pościg)
pragnących ująć Napoleona pruskich kawalerzystów. Prusacy i Anglicy zwracając
się do siebie wołają, że ścigają Boneya.
W tym miejscu tłumak, pan Zaus, daje przypis wyjaśniając, że inspektor Boney
jest bohaterem całej serii kryminałów o detektywie Napoleona, inspektorze
Boneyu, autorstwa niejakiego Arthura Upfielda. Istotnie jest taka seria, o czym
świadczy stosowny wpis do Wikipedii. Co prawda w aktualnej sytuacji nazwisko
inspektora pasuje do niej (tej sytuacji) jak bat do (_!_), ale zadowolony,
posługujący się Wikipedią tłumacz wcale się tym nie przejmuje. Patrzcie państwo, umiem korzystać z dobrodziejstw Internetu!
Rzecz
w tym, że "Boney" było przezwiskiem, jakie Bonapartemu nadali
Anglicy, co należałoby tłumaczyć może jako "Bonio", albo
"Boniuś" i nie wprowadzać, jak mawiał Ockham, niepotrzebnych bytów
ponad miarę.
Jasne
jest, że ścigający domniemanego Napoleona Anglicy i Prusacy zwoływali się do
gonitwy za Boneyem.
A
tłumacz i redaktor książki dali (_!_)...
EGM, Ty jako zawodowy tłumacz pewnie dosyć często dostrzegasz takie babole jak ten, a większość czytelników pewnie nie zwróciłoby na to nawet uwagi, z góry zakładając, że skoro wydrukowane to musi być poprawne i sprawdzone.
OdpowiedzUsuńŻeby było śmieszniej - Boney o którym pisze tłumacz jest bohaterem serii książek, australijskim inspektorem policji i na poły Aborygenem. Jak wiadomo - choć nie wiadomo dlaczego - australijscy Aborygeni są świetnymi tropicielami, którym Old Shatterhand i Winnetou mogliby co najwyżej pięty umyć.
OdpowiedzUsuńNiestety sporo pojawia się ostatnio takich "smaczków" autorstwa polskich tłumaczy. Czytałem ostatnio Reamde Neila Stephensona, gdzie tłumacz uparcie określał pojęcie "test penetracyjny" mianem penpróby (ki diabeł?) zamiast po prostu "pentest". Fakt, podejrzewam, że większość osób nie zwróciłaby na coś takiego uwagi, natomiast jako że niejako siedzę w tym temacie, rzuciło mi się to w oczy. Nie jest to niestety przypadek odosobniony, niechlujstwo tłumaczy wychodzi w dużej części książek dostępnych na rynku (a przede wszystkim w różnych najlepszych-selerach)
OdpowiedzUsuń