Szczycę się tym, że Adam Cebula zalicza mnie do swoich przyjaciół. Poprosiwszy go o tekst w sprawie piractwa dostałem od niego rzecz, która zasługuje moim zdaniem na oddzielną publikację, ale z Adamem tak już jest - otrzymuje się często więcej, niż człek się spodziewał.
Oto ów tekst do przemyśleń...
SPOŁECZEŃSTWO POST-PIRACKIE I INNE POMYSŁY SF
Nie wiem, czy słusznie, ale popularne awantury wokół piractwa komputerowego, walki z nim, walki z różnymi formami „cybernetycznej anarchii” są dla mnie tylko punktem wyjścia do bardziej (chyba...) ogólnych rozważań.
Zawsze przekonuję, że siłą Europy, jest kultura. Tzw krąg kultury śródziemnomorskiej całkowicie zdominował świat. Owszem możemy mówić o różnych „tyglach”, ale w rzeczywistości to, co spotykamy w tzw cywilizowanym świecie jest prawie w całości produktem wypichconym już na terenach dawnego Imperium Rzymskiego, gdzieś pomiędzy fiordami norweskimi a Gibraltarem. Jeśli w jakimś kraju nie obowiązuje prawo wedle zasad rzymskich, to raczej panuje tam chaos.
Diabli wiedzą czym jest tak naprawdę kultura. Można jednak powiedzieć, że jest niezbędna. Bez pomysłu na to coś, ludzie na przykład biorą się za łby, ruinują efekty pracy pokoleń, albo zwyczajnie popadają w lenistwo i dorobek nie pielęgnowany rozpada się sam.
Jedną z rzeczy, do których chcę przekonać ludzi od dawna, jest to, że fantastyka naukowa jest ważnym składnikiem kultury. Być może jednym z najważniejszych z pośród tzw wartości humanistycznych. Ano tak. Albowiem fantastyka naukowa jest jedyną dziedziną literatury, która zajmuje się wpływem zmian technologii na to jak się nam ten nasz świat na co dzień widzi. A technologia jest tak naprawdę najważniejszym i prawie jedynym czynnikiem, który w krótkich, tak krótkich jak życie człowieka, odcinkach czasu kształtuje naszą rzeczywistość.
Twierdzenie, by w ogóle spojrzeć na SF, gdy obok Musil, Kafka, czy Joyce, jest już po prostu szokujące. A twierdzenie, że SF jest tak samo , a może nawet ważniejsze, po prostu obrazoburcze. A jednak dość łatwo przedstawić „ważkie powody”. Na przykład gdy spojrzymy sobie na wykres przedstawiający liczbę ludności w czasie, to jakie wydarzenia w XX wieku okazują się ważne? I wojna światowa? Nie, grypa hiszpanka. Ważne wydarzenie z okolic la 40-tych? Czy II wojna światowa? Nie, opracowanie preparatów penicylinowych.
Owszem, bez tzw humanistycznego dziedzictwa wieków prawdopodobnie nie dało by się zbudować w Europie przemysłu stalowego. Tak, bez wątpienia odpowiedni stosunek człowieka do człowieka powoduje, że potrzebna jest kolej warszawsko-wiedeńska. Tym niemniej gdy już ona jest, gdy wiemy jak zbudować silnik parowy, czy prądnicę, to nasz świat jest zdeterminowany przez tę technologię.
Jej zmiany zaskakują humanistów. I nie tylko, na zmiany technologii zazwyczaj nie jest przygotowana cała wyprodukowana przez nich maszyneria. Na przykład język w którym operujemy tradycyjnymi pojęciami, obyczaje, które często tracą sens, gdy technologia się zmienia. Cała organizacja społeczeństwa jest oparta na pewne zastanej technologii.
Zmiany technologii niejako tradycyjnie okazują się szokiem. Ludzie zarówno ci którzy powinni być na nie przygotowani, którzy niejako zawodowo powinni się zajmować rozwiązywaniem rodzących się problemów, jak ci, którzy stają na głowie, by zmiany zignorować, ale chyba najbardziej ci, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje, są zaskakiwani. Zazwyczaj reagują absurdalnie, robiąc skutecznie szkody i sobie i wszystkim i wszystkiemu w koło.
Przykład? Ruch luddystów. Bunt przeciw silnikom parowym, „sabotowanie”, przyznam, nie mam pojęcia, czy legenda lingwistyczna ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, niszczenie maszyn przędzalniczych przez wrzucanie w tryby drewnianych sabotów. Można jeszcze powiedzieć, że problem w klasycznej czystej formie umarł wraz z ostatnimi tkaczami.
Czy ktoś jeszcze pamięta o tym że przed II wojną światową byli ludzie (a miedzy innymi księża) wojujący z tym, że ludzie na wsi ubierają się współcześnie? Czy komuś zaświtało w głowie, że tak zwana tradycja przegrała z kretesem min z powodu technologii wytwarzania choćby zapaski? Otóż powód był w pewnie w 90% technologiczny, nie moda nie tak zwane „nowe”. Choć „wszyscy” wiedzą o „uniformizacji” to mało kto pamięta o tym, że to wynik konkretnej technologii w przemyśle włókienniczym.
Otóż, jeśli ktoś nie ostrzeże ludności świata, jak też on może wyglądać gdy się na przykład zmienią maszyny przędzalnicze, to ona zgłupieje i zacznie walić butami w tryby.
Internetu nikt nie przewidział. Może Lem rozumiał co się święci. Pamiętacie bodaj „Vestranda Estelopedia, arkusz próbny gratis”? No, prawie mu się udało, bo Wikipedii nie przewidział. Internet okazał się totalnym zaskoczeniem, tak mniej więcej, jak jak elektronika z jej możliwościami.
Owszem będąc w środku tworzenia technologii niejaki Richard Stallmann zorientował się, że z systemem oprogramowania własnościowego nie da się wytrzymać. Warto się wczytać w tę historię... Bo nie chodziło o to, że odbiło jakiemuś lewakowi: po prostu każdy produkt wymaga swojej organizacji produkcji.
Jak doszło do powstania Linuksa? Po mojemu mniej więcej tak. Najpierw Intel wyprodukował procesor 286 który w założeniu miał robić to co robiły wielkie systemy komputerowe, pracować w tzw trybie wirtualnym. Niestety chyba nie dało się uruchomić masowej produkcji płyt głównych: okazały się za skomplikowane. Nie dla technologii elektronicznej, ale dla tego aby masowo ruszył cały proces uruchamiania systemów komputerowych pracujących w trybie wirtualnym. Potrzebne było dorzucenie kilku elementów, oprogramowanie urządzenia. Choć rozwiązanie zdawało się na wyciągnięcie ręki, coś się po drodze zacięło.
Co się stało możemy tylko domniemać. Ale dla historycznej informacji: nie było możliwości po DOS-em jednoczesnego uruchamiania kilku aplikacji, jednoczesnej pracy kilku użytkowników na jednej maszynie... A teraz?
Pomału, było jeszcze „potem”. Potem wyprodukowano 386. Procesor. No i nie udało się napisać systemu operacyjnego, który robiłby to, co marzyło się projektantom owej kości i po co została zmajstrowana. A zrobiono ją tak, że o ile nie sknocono całkiem płyty głównej, technicznie komputer był przygotowany do pracy w tzw trybie chronionym. To wyglądało jakoś tak, że o ile za pomocą 286 dawało się przy pewnym wysiłku wyprodukować komputer pracujący w trybie wirtualnym , to majstrując go za pomocą 386 trzeba było się wysilić, aby w nim nie pracował.
Owszem, były próby napisania systemu który wykorzystywałby te możliwości. Ale skończyło się tak, że zrobił to dopiero Linus Torvaldsen.
Ano wyszło tak właśnie: koncerny zajmujące się produkcją oprogramowania dla mas rozłożyły się się na tym zadaniu. Trzeba było inaczej zorganizować warsztat, i dopiero wyszło , gdy pracowano za darmo.
Przeciętny posiadacz komputera zapewne nie ma pojęcia do dnia dzisiejszego, że jego maszynka może działać jak dawne wielkie systemy komputerowe. Możemy podłączyć do niej za pomocą karty sieciowej kiepską maszynę, z której zalogujemy się na tej silniejszej. Słaby komp będzie robił za terminal, a silny który zazwyczaj pracuje z ułamkiem procenta mocy wreszcie będzie miał okazję pokazać co potrafi.
Nie da się pewnie tak grać w gry, które zjedzą każdą moc obliczeniową, ale bez trudu kilku programistów może jednocześnie pracować nad uruchamianiem aplikacji na jednej współczesnej maszynie. Pisarzy to pewnie dało by się upchnąć kilkuset, kilku grafików komputerowych, nim zauważyli by, że jeden drugiemu przeszkadza.
Te niby niepotrzebne możliwości, bo dziś często na jednego użytkownika przypada kilka maszyn, powodują, że np w zastosowaniach sieciowych bez Linuksa było by ciężko.
Otóż, jeśli świat wygląda, jak wygląda, to dzięki Internetowi, to Internet działa jak działa dzięki Linuksowi. A Linux dzięki sposobowi produkcji, dla niepoznaki zwanym Wolnym Oprogramowaniem.
Technologia nic więcej, choć owszem idzie za tym element kulturowy, jak na przykład potrzeba i możliwości dzielenia się.
Fantastyka naukowa powinna ludziom jakoś to wyjaśnić: że niestety o ile chcą, by programiści dobrze pracowali to trzeba im dobrze zorganizować warsztat.
Niestety muszą się pogodzić z szokiem przyszłości. Na przykład z tym , że najpierw w zapomnienie odchodzą maszyny tkackie za nimi zapaski. Tak jak już pożegnaliśmy się i wydaje się to oczywiste, a przecież było rewolucją, z arystokracją. Jak mi się zdaje, posłaliśmy w niepamięć tradycyjne rozumienie państwa, z niskiej potrzeby wolności handlowej.
Musimy sobie powiedzieć, że najprawdopodobniej sposób organizacji działania społeczeństwa, zwany własnością intelektualną jest mniej więcej tak dobry, jak pobieranie myta za przejazd brodem przez raubritterów.
Póki co, fantastyka naukowa jest gatunkiem umarłym. Owszem, rozum „ałtora” i czytelnika pozwala na tworzenie literatury ściśle rozrywkowej. A ludność, także ta nieliczna, posiadająca umiejętność słowa pisanego ze zrozumieniem jest zaskakiwana przez procesy.
Będą się one toczyły niezależnie od tego, czy się komuś to podoba, czy nie. Nikt jeszcze w dziejach nie wygrał z postępem naukowo-technicznym, ze zmianą technologii. Owszem udawało się różnym grupom darmozjadów, „warstwom próżniaczym” żyć przez jakiś czas na koszt innych ale każdego kto stawał przeciw technologii spotykał paskudny los tkaczy z Bielawy: przyszło wojsko i zastrzeliło.
Wszystkie awantury o to, co się dzieje w Sieci są moim zdaniem wojnami z maszynami tkackimi, z maszynami parowymi, czy nawoływaniem do noszenia zapasek. Tak po mojemu, to na dłuższą metę zakazywacze są na pozycji luddystów. Już dziś widać, że technologia tym którzy nasz światowy warsztat chcą zorganizować tak, aby dało się sprawnie pracować, daje przewagę.
Warto też zauważyć, że jak by nie kombinował, utrzymywanie systemu prawnego i co leży u jego podstaw, starej kultury własności prowadzi nieuchronnie do konfliktu z rozwiązaniami technicznymi. Nie da się na dłuższą metę nie tylko utrzymywać punktów dostępowych, ale nawet użytkować radiowych kart sieciowych, jeśli chce się kontrolować ruch w sieci.
Warto na marginesie zauważyć, że to o wiele bardziej oczywiste, niż historia z Linuksem. Tamże wydawało się, że to tylko problem techniczny.
W tej chwili wydaje się, że toczy się wojna o wolność w Internecie. To znaczy, że może wygrać ta, czy tamta strona konfliktu. Tak po mojemu, to „jest pozamiatane”. Owszem nie mający za wiele pojęcia o możliwościach technicznych urzędasy mogą coś-tam napsuć. Ale, z jednej strony już formuje się siła polityczna (społeczna?) która spowoduje, że przestanie się opłacać partiom sprawującym władzę bronić interesów nielicznych darmozjadów którzy zostali już przez technologię wyeliminowani. Z drugiej, tak naprawdę nie ma technicznych sposobów realizacji tych pomysłów. Owszem są bardzo naiwne.
Ale, co najważniejsze (a od czego deklaruję przywiązanie do SF?) idą zmiany, które spowodują, że chyba ten świat się przewróci do góry nogami.
Powiem tylko jednej: po mojemu kończy się funkcjonalność systemu gospodarki towarowo-pieniężnej. Ostatni kryzys zapewne pokazał że coś jest na rzeczy, ale to się zaczęło psuć już w XIX wieku. Dlaczego? Bo (są) maszyny.
Co by nie psioczył na Marksa, miał kilka dobrych pomysłów na opisanie świata. Jednym z nich było to, że jedynym fizycznym czynnikiem kształtującym cenę, jest czas człowieka który trzeba włożyć w wykonanie towaru.
Współcześnie funkcjonował pomysł, że „koszt wykonania” (nie wiemy za bardzo czym jest) nie musi mieć nic wspólnego z ceną w sklepie. Na tej zasadzie handluje się coraz bardziej niczym, kopią oprogramowania, licencjami... Aliści nieszczęście zdarzyło się wiele lat wcześniej gdy maszyny zaczęły produkować skarpety.
Jak by nie kombinował, dziś chińskie są tak tanie, że gdy się robi dziurka zamiast cerować, normalni ludzie je wywalają. A i tak ich cena to właściwie tylko podatek na utrzymywanie tego całego systemu.
Owszem, urwanie (zwykle pisze się w tym miejscu „oderwanie”) ceny od fizycznych realiów jest... ciekawym eksperymentem. Niestety, jak pokazują kolejne rozwałki systemów płatniczych, nie za bardzo udanym.
Z drugiej strony współczesna technologia, jak pokazał przykład Linuksa, nie działa na pieniądzach. Coraz mniej(ta technologia) znosi taki system sterowania.
Pieniądz staje się coraz mniej „władny”. Kiedyś bogacze mieli specjalne prawa, dziś równość wobec kodeksu karnego jest oficjalną zasadą. Jeszcze niedawno za pieniądze można było na przykład zrobić karierę, powiedzmy pisarską. Bo wydanie książki było drogie. Posiadacze pieniędzy, koncerny wydawnicze, osoby które dysponowały kasą, powiedzmy dyrektorzy wydawnictw mogli kogoś promować, a kogoś odstawić na boczny tor.
Dziś z powodu Internetu, jest to już tylko częściowo możliwe. Gazety z tych samych powodów tracą „rząd dusz”. Warto sprawdzić, co ludzie wypisują pod artykułami. Nie wiem jaki procent czytelników to jest, ale zazwyczaj ci co piszą, wyzywają dziennikarza od durniów i udowadniają mu, że jest na odwrót niż on napisał.
Jest taki portal z darmową, rozdawaną muzyką: www.jamendo.com
Miał paść, jakoś się trzyma, aliści ważne jest co innego: zjawisko zaistniało i wszystko wskazuje, że zostało przyjęte, jako coś bardzo potrzebnego. Tak czy owak będzie kontynuowane.
Powiem tak, że już dziś nie mam najmniejszej potrzeby „piratowania” muzyki w sieci, bo to co jest choćby na tym jednym portalu jest nie do przesłuchania i przebrania w rozsądnym czasie.
W świecie w którym maszyny zajmują się powielaniem np kopii utworów, ich sprzedawanie nie ma sensu. Od razu dodam , że udało się już stworzyć na bazie drukarek objętościowych maszynę samopowielającą się. Zapewne do tego, by ze swoim odtworzeniem wystartowała z poziomu surowców, jest daleko, ale wystarczy, by startowała od czegoś bardzo taniego i dostępnego jak np. części elektronicznych.
Nie mam głowy Lema by wymyślać przyszłość, ale jedno widać: najemna praca ludzi z powodu istnienia maszyn, traci na ważności. Być może za progiem jest powszechna dostępność już nie przedmiotów, którą mamy teraz, ale maszyn do ich wytwarzania. „Dobra” jak meble, czy elektronika tracą drastycznie na wartości. Istotna staje się informacja oraz coś co nazwałbym „aktami twórczymi”. Które są zupełnie nieprzewidywalne, którym jak się zdaje, pieniądze przeszkadzają.
Co nas czeka w przyszłości? Na pewno chyba tylko jedno: wojny tej części społeczeństwa, której technologia odbierze jej pozycje z tą technologią. Będą coraz częstsze i coraz chyba coraz bardziej rozpaczliwe i... naiwne. Dużo bardziej od wrzucania sabotów w tryby. I na to powinna nas przygotować fantastyka naukowa. Tak sobie myślę, że co może SF w tej materii, to najwyżej przygotować nieliczną grupkę wyłonioną z pośród czytających, by mogli przyglądać się mordobiciu z niejakim zrozumieniem. Co bynajmniej nie uchroni ich od ciosów, oraz zmuszania by stanęli po tej czy tamtej stronie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tekst przytłaczający (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), a wniosek chyba taki, że jeszcze trochę wody upłynie zanim osiągniemy stan, w którym będziemy w stanie dotrzymać tempa zmianom jakie w wielu dziedzinach życia narzuca internet.
OdpowiedzUsuńTen tekst skierował mnie na taki tor myślenia, że jestem bliski uznania internetu za drugi, po kole najważniejszy wynalazek w dziejach ludzkości. ^
Rozwojowi ludzkości towarzyszył rozwój środków komunikacji społecznej. Odrodzenie na przykład nie byłoby możliwe bez gutenbergowskiego wynalazku druku. Internet jest takim środkiem komunikacji i dlatego IMVHO wszelkiego rodzaju ograniczenia dokonywane pod pozorem ochrony praw autorskich są po prostu kamieniem na drodze lokomotywy historii (jak to ładnie napisał Majakowski). Nie da się stosować starych praw w nowej rzeczywistości - po mniej lub bardziej dramatycznych perypetiach obrońcy starego porządku odejdą w nicość.
OdpowiedzUsuńInną sprawą jest to jak uwolnienie ludzkości z kagańca praw autorskich (które oczywiście w czasach Gutenberga nie istniały co sam wynalazca wykorzystał podwędzając pomysł Costerowi) wpłynie na jakość szeroko pojętego przyszłego dorobku intelektualnego. Ja nadal nie mam zaufania do tego nowego zakonu w dziedzinie wymiany informacji, i jeśli chcę rzetelnej wiedzy sięgam po podpisaną nazwiskiem autorytetu książkę z odnośnikami do dokonań innych autorytetów. Czy nie stworzymy wielkiego wysypiska ludzkiej myśli, czy nie oddamy w ręce ochlokracji rozwoju myśli ludzkiej? Czy nie stłamsimy najwybitniejszych, najbardziej pracowitych i nie zatrzymamy się w miejscu? Przecież już widzimy dobrodziejstwa internetu- szum informacyjny, dezinformacja, zanikanie umiejętności skupiania się na czytanym tekście, promowanie przeciętniactwa, łatwość manipulowania. Internet jest wspaniały, ale jest także potężnym narzędziem, które już wychowuje całe pokolenia, które z trudem zdobywają się na wytworzenie spójnego obrazu świata. Są uzależnione od jałowej informacji, nad którą nie mają nawet czasu się zastanowić, bo już czekają kolejne krzykliwe tytuły. Rośnie społeczeństwo o wiedzy nagłówkowej, robiące błędy, które ma problemy z analizą i systematyzacja wiedzy. Ale może jest to już krzyk z niebytu.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie oczywiście pierwszym oficjalnie wydanym drukiem dziełem była Biblia.
Czy nie będzie działo sie to samo co w przypadku możliwości nieskrępowanego dostępu do każdej gry. Znam masę osób uzależnionych od ściągania, które chcą tylko zobaczyć nowy tytuł, nim zdążą przejść pierwszy etap już mają coś nowszego, ciekawszego w kolejce na Aresie.
OdpowiedzUsuńCzy dostęp do nadmiaru wiedzy nie uczyni odbiorcy niezdolnym do zainteresowania się i realnego pogłębionego odbioru jednej z jej gałęzi, a w perspektywie wniesienia doń czegoś nowego?
Trymusie, z tym natłokiem informacji musimy nauczyć się żyć. Bo ograniczenie dostępu do informacji stałoby się zbrodnią. Nasze kochane mózgi niestety przystosowały się do tego szybciej niż my, i nagle preferujemy wiedzę w pigułkach. To złe zjawisko, dlatego szczególnie teraz ważne jest czytanie książek, one nie powstrzymają procesu ale może choć go spowolnią ?
OdpowiedzUsuńI zwróć uwagę, że nadmiar informacji nie przeszkadza prawdziwym pasjonatom w zgłębianiu ich wąsko zdefiniowanych zainteresowań, pewnie wielu na tym śmietnisku informacji znalazło tę 'swoją gałąź' o której pojęcia nie mieli.
I nie będę narzekał na to, że jestem zalewany często sprzecznymi informacjami, gdyż mam taki dziwny nawyk przetwarzania i analizowania tego co czytam/słyszę. I taki stan rzeczy na pewno służy nam bardziej niż niedobór informacji, albo tylko jedno ich źródło. : )
A wiecie, co mnie jeszcze ogromnie śmieszy? To mianowicie, że w wielu wypadkach tych "praw autorskich" (w jakim stopniu prezes Ubisotfu jest autorem produkowanej przez tę firmę gry pozostaje dla mnie tajemnicą) bronią ludzie, którzy tak naprawdę gówno z tego mają
OdpowiedzUsuńRozumiem jeszcze redaktora jakiegoś czasopisma, czy gazety - broniąc "redakcyjnej linii" broni w istocie swej intratnej posadki. Ale jak wytłumaczyć postawę niektórych dyskutantów? "W imię zasad, skurwysynu"?. Jak długo można bronić nieżyciowych zasad w okopach św. Trójcy?
Przecież to walka ciężkozbrojnego rycerza z rojem os...
Ależ my już jesteśmy w jakimś sensie ukształtowani, co z pokoleniem, które wychowuje internet. Tak naprawdę ono dopiero się tworzy. Jestem jak najdalej od zamykania wiedzy, czy tworzenia kultury elitarnej tudzież idei wąskiego odbiorcy. Są to pytania, które mnie nurtują. Sam mam z autopsji w skali mikro przykład. Rozrastająca się biblioteka sprawia, że coraz rzadziej skupiam się na jednym, często też nie kończę tego co zacząłem. Leże sobie czytam o heretykach w poźnośredniowiecznej Anglii, a tu nęci mnie druga półkula, żeby w końcu wziąć się za rzeź w Wandei czy rewolucję bolszewicką, bo mam je pod ręką. I często jestem rozproszony. Nie postuluję ograniczeń, tylko wskazuje pewne zagrożenia. A o książkę się nie boje, jej śmierć ogłaszano już wielokrotnie, jakoś się trzyma i ludzie są gotowi wydać na nie setki złotych mimo, że internet to rzekomo okno na cały świat. Może digitalizacja coś tu zmieni i elektroniczny papier w e book readerach. Tylko póki co jak to u nas drogo.
OdpowiedzUsuńMoże Generale precyzujmy kogo masz na myśli konkretnie, bo będą nieporozumienia.
OdpowiedzUsuńNie miałem na myśli nikogo konkretnego - pokaż mi choć jednego redaktora, który uważa, że piractwo nie jest grzechem śmiertelnym. Mogliby co prawda jeden z drugim pomyśleć, że szefowie i decydenci wszystko im wybaczą, oprócz spadku poczytności, ale żadnemu to jakoś nie przychodzi do głowy. W końcu piszą dla ludzi, a liczni czytelnicy chyłem i tyłkiem ściągają, co się da, nie bacząc na redakcyjne gromy.
OdpowiedzUsuńA bezinteresownych obrońców "niezbywalnych, świętych praw własności intelektualnej" nie brak i na tym blogu.
P. S.
OdpowiedzUsuńGwoli ścisłości - znam jednego redaktora, którego cechuje rzymska jedność myśli, słów i czynów. I pisząc to bynajmniej nie robię sobie jaj.
Pamiętam, że klął jak potępieniec instalując jak najbardziej legalnie kupiona wersję Half Life 2. Ci, co pościągali wersje pirackie tych kłopotów nie mieli...
Ale jak sam zauważyłeś w przypadku redaktorów jest to jak najbardziej zrozumiałe. To tak jakby producent wody mineralnej prawił, że tak naprawdę żadne badania nie wskazują na konieczność wypijania 4 litrów wody dziennie. Albo producent jakichś multiwitamin rozpowiadał (co jest zresztą prawdą), że żaden człowiek nie potrzebuje uzupełniania 30 składników bo jeśli ma niedobór to góra 2-3. Interes.
OdpowiedzUsuńCo do bezinteresownych może nie chcą być robieni w konia przez innych. Też czułbym się nieswojo gdybym kupował coś co inni mają za darmo. I niestety w pewnym sensie ponosił za nich koszty. Jeśli już to należy stworzyć prawo, które obejmowałoby rozwiązaniami wszystkich, nie tylko tych, którzy potrafią/ nie mają skrupułów go obchodzić.
Aha tekst świetny! Chwała Generałowi za wspaniałych przyjaciół.
OdpowiedzUsuń