Jakom
był obiecał, kolejnych słów kilka o TToSH.
Gra
ma bardzo ładną grafikę. Twarze bohaterów, ich postacie i ubrania zrobiono
niemal perfekcyjnie: oblicza Holmesa i
innych mają zmarszczki i wyraz ich twarzy zmienia się w zależności od wypowiadanych
kwestii i nastrojów. Spodnie i marynarki
mają fałdy w odpowiednich miejscach, a nie są tylko sztywnymi rurami, jak to
bywało do tej pory. Na rzekach i
stawach, oraz płynącej w londyńskich kanałach (tak, i tam przyjdzie nam
zajrzeć) wodzie są całkiem realistyczne fale. Po niebie płyną chmury i fabryczne
dymy, przelatują też niekiedy ptaki. Wszystko jest bardzo naturalistyczne.
Niekiedy nawet może za bardzo (w momentach, kiedy Holmes dokonuje sekcji
zwłok), ale to ostatecznie trudno zaliczyć do wad - cięcie trupa nie jest czynnością
przyjemną, a jeżeli chcemy towarzyszyć Holmesowi, to trzeba nam się będzie z
tym pogodzić. Przyjdzie nam też poznać Londyn inny od dzisiejszego - ponure i
pełne niebezpiecznych typów Whitechapel (niektórzy ze spotykanych tam ludzi mają takie gęby, że natknąwszy się na nich w ciemnej uliczce sami i bez oporów oddalibyście im portfele), a nawet londyńskie ścieki.
Holmesowi
przyjdzie pożałować, że pozwolił Moriarty’emu na ucieczkę z alpejskiego „schroniska”
dla umysłowo chorych (przypomnijcie sobie grę „Przebudzenie”) - przekonamy się bowiem wraz z nim, że za diabelską i
powikłaną jak lina w rękach doświadczonego morskiego wilka intrygą kryje się
właśnie nasz ulubiony zbrodniarz. Podczas gry przyjdzie też Watsonowi zwątpić w
szlachetność Sherlocka, co jest motywem dość podobnym do intrygi trzeciego
odcinka angielskiego serialu o przygodach współczesnego Holmesa (nawiasem
mówiąc znakomity serial, który polecam wszystkim miłośnikom przygód Sherlocka). Żeby
nie psuć wam zabawy, powiem tylko, że jednak nie Moriarty jest głównym czarnym
charakterem w grze. Kto nim jest? Przekonajcie się sami.
Jako że nie ma gier bez wad, i ta ma kilka. Jedną z najbardziej irytujących jest konieczność częstego otwierania rozmaitych skrytek, z których każda jest zbudowana na inna modłę. Diabli człowieka biorą, gdy musi przesuwać rozmaite kulki czy płytki, żeby otworzyć skrzynie czy szkatuły, do których właściciele powinni mieć przecież łatwiejszy dostęp. Co prawda po kilkunastominutowym bezskutecznym manipulowaniu pojawia się opcja „Pomiń zagadkę”, z której - przyznam - korzystałem bez skrupułów, bo nie lubię tego rodzaju utrudnień (zwłaszcza, że największym problemem w każdej takiej zagadce jest odgadnięcie reguł pozwalających na jej rozwiązanie). Irytujące są też zmiany planu (punktu widzenia kamery), które powodują dezorientację gracza np. w labiryncie, przez jaki Holmes będzie musiał przejść pod koniec gry.
Ogólnie
jednak gra jest bardzo dobra i polecam ją wszystkim miłośnikom przygód obu
lokatorów mieszkania przy Baker Street 221b.
Przez długi czas wszelkiego rodzaju zamki do skrytek, drzwi itp. uważałem za naturalną część gatunku. Cierpliwość skończyła mi się w tym samym roku, w którym wydano w Polsce Black Mirror. Nie żeby ta gra miała jakieś trudniejsze od innych zamki, po prostu coś we mnie pękło i od tamtej pory ilekroć widzę zagadkę tego typu, zwyczajnie szlag mnie trafia.
OdpowiedzUsuń