Wiecie, podczas nocnych, nie do końca jałowych przecież rozmyślań, przyszło mi do głowy, że ateizm - osobliwie w wydaniu tych wojujących ateistów - jest przez nich uważany za synonim nowoczesności. "Jestem człowiekiem XXI wieku i w żadne tam średniowieczne gusła nie wierzę..."
Co o tym sądzicie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja ogólnie uważam, że dzisiejszy ateizm to po pierwsze wygoda. Nie trzeba chodzić co niedzielę, nie trzeba się paciorków uczyć itd. Po drugie aktualnie to jest moda a jednak większość zawsze biegnie za trendami. Po trzecie, tak jak piszesz - dla niektórych odcięcie się od "mroków" dawnych czasów i pokazanie jacy to nie jesteśmy "oświeceni". Takich prawdziwych ateistów jest bardzo mało moim zdaniem.
OdpowiedzUsuńJa sam wierzę w Boga... tylko dla mnie tym Bogiem może być Allah, Jahwe czy Natura. Ogólna siła wyższa, los, chaos, przypadek, która nas stworzyła. Odrzucam natomiast wszelkie religie jako złe z założenia.
Całkowicie się nie zgadzam. Żeby iść do świątyni trzeba wierzyć. Jeżeli człowiek naprawdę wierzy, to pójdzie bo nie zaryzykuje wiecznego potępienia z lenistwa. A przynajmniej naprawdę żałuje tego, że nie praktykuje. Ateiście natomiast to zwisa, w ogóle nie dostrzega tego problemu.
UsuńJeżeli uważasz, że w świątyni Bóg jest bardziej obecny i jest tam Go więcej, niż np. na otwartym morzu, to nie zamierzam się z tobą spierać...
UsuńKażdy fanatyzm jest zły, ten w wykonaniu "wojujących ateistów" to to samo gówno co każda religia(w zasadzie ateizm to także wiara ;)). Wydaje mi się, że bardziej wygodne i "na czasie" jest uważanie się za agnostyka(no wiadomo, trudny wyraz). Ostatnio jak jechałem w autobusie właśnie słyszałem rozmowę dwóch dziewczyn(tępe jak cholera, ale nie ma to jak się lansić na agnostyka)
OdpowiedzUsuńOdnośnie poprzedniego postu, nawet jeśli wygoda, to ja się bardzo cieszę, że te rzesze ateistów, jednak nie posłuchają co im księdzu prawi z ambony. Tylko, żeby za tym szło jakieś zainteresowanie tematem, a nie jestem agnostyk bo tak jest fajnie.
Imagine...
Mnie wychowano przykładnie w duchu KK. Lekcje religii w przykościelnym domu katechetycznym, potem nawet w szkole (klasy VI i VIII w podstawówce). Pierwszą Komunię i tak dalej też zaliczyłem. Później, gdzieś tak w okolicach matury, doszedłem do wniosku, że od dzieciństwa wciskano mi ciemnotę (np. opowieści biblijne o Arce Noego, czy Jonaszu, który przeżył trzy dni w brzuchu wieloryba - skąd np. wieloryby na Morzu Śwódziemnym?). Lot, który oddał na ruchanko dwie nietknięte córki mieszkańcom Sodomy, byle nie uchybić prawom gościnności wydał mi się wyjątkowym kutasem. Wszystko to między bajki włożyłem i nadal wkładam. Do agnostycyzmu doszedłem w dość późnym wieku, gdy zrozumiałem, że Najwyższy (o ile istnieje), w swej nieskończonej dobroci i łaskawości ma mnie głęboko w dupie i absolutnie nie obchodzi Go to, co robię.
OdpowiedzUsuńW kwestii zaś wszelkiego rodzaju zorganizowanych religii jestem zdecydowanie przeciw - Człowiek nie potrzebuje żadnych pośredników, jeżeli wierzy w Boga.
A tzw. "powołania kapłańskie" uważam za zwykłe robienie sobie jaj, głupotę albo szukanie łatwej drogi przez życie. Na świecie wszelkiej maści zawodowym kapłanom jest coraz trudniej - ale w Polsce wciąż jeszcze żyją sobie całkiem nieźle...
Zgadzam się z Cormanem. Praktycznie wszyscy ateiści, których znam to nie ludzie, którzy sprawę swojej wiary przemyśleli, uznali, że nie wierzą i mają ku temu powody, tylko zwyczajne lenie, którym nie chciało się wstawać w niedzielę rano i chodzić do kościoła. Co ciekawe, odkąd w naszej małej wiosce powstał kościół liczba takich "ateistów" bardzo zmalała (wiadomo, miejscowość mała, każdy każdego zna, jak się nie pójdzie to od razu widać i co ludzie powiedzą. :)).
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=n6s2n331jb0
Tak jakoś od 41:30 jest fragment mówiący wszystko o współczesnym ateizmie. ;)
Keiran, piszesz nie o ateistach, tylko wierzących niepraktykujących. Jest taka kategoria ludzi - osobliwie w dużych miastach. Co prawda ostatnio urzędnicy Pana Boga zaczynają tych ludzi sekować - np.podczas corocznej kolędy zadają kłopotliwe pytania. Poza tym... trudno mieć logiczne powody tłumaczące ateizm. Ateizm to wiara ze znakiem ujemnym. Nie da się w żaden sposób udowodnić nieistnienia Boga, podobnie jak nie da się udowodnić jego istnienia. Wszystko jest kwestią wiary.
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że ci "wierzący niepraktykujący" sami siebie nazywają ateistami, bo to brzmi bardziej nowocześnie i używając takiej nomenklatury wyrastają (w swoich oczach) na najjaśniej oświeconych i nowoczesnych. :)
OdpowiedzUsuńW jednym zdaniu: wojujący ateizm jest zwykłą reakcją na wojujących wierzących. Nowoczesność to to nie jest, ale rozumiem skąd się to bierze; wystarczy odrobina oleju w głowie by za pomocą prostej logiki obalić mity prezentowane przez główne nurty religijne. Rzecz w tym, że sprawa ma się inaczej w przypadku "wolnej" duchowości- wojujący ateizm stara się bowiem pozbyć również jej, traktując ją jako niebezpieczny zabobon (lub objaw "choroby psychicznej"). Jest to charakterystyczne dla zachodniego podejścia do rzeczywistości i jego skrajnego redukcjonizmu. Sam osobiście śmieję się z tego, bo życie zdążyło nauczyć mnie pokory i do wszystkiego podchodzę z odpowiednim dystansem, ale jak słyszę że jakaś tam grupa religijna chce kogoś z powodu swojej ideologii ukatrupić, to nie dziwię się, iż ktoś na to odpowiada w równie skrajny i bezmyślny sposób. A tak swoją drogą: za "definicję" siły wyższej (bóstwa) biorę po prostu istnienie czegoś, co umożliwia wieczne trwanie świadomości. Sam raczej nie wierzę, ale (co już pokazałem w jednym z poprzednich komentarzy) interesuje mnie idea jednego "Umysłu", który doświadcza samego siebie w postaci podmiotów- ludzi, zwierząt, innej materii ożywionej- oraz który tak naprawdę kreuje całą rzeczywistość. Wydaje mi się to dużo ciekawsze od mocno dziecinnego podejścia chociażby takich Katolików, którzy oczekują Sądu z rąk nieomylnego dziadka z siwą brodą, interesującego się przede wszystkim tym, czy jego wyznawcy uprawiają seks po oficjalnym zawarciu związku małżeńskiego.
OdpowiedzUsuńKoncepcja ciekawa. Oczywiście bzdurą jest pomysł Sądu wymierzającego nieskończenie długo trwające kary za zbrodnie, które jakkolwiek wielkie by nie były, mają wymiar skończony (Hitler, Stalin, Pol Pot czy Pinochet).
OdpowiedzUsuńAle ten Umysł doświadczający sam siebie w postaci podmiotów prawdopodobnie dba o te podmioty tak, jak ja dbam o przerośnięte paznokcie - jak są za długie, to je obcinam. I naprawdę mnie nie obchodzi, co czuje zmartwiała komórka keratyny.
Rzecz w tym, że ten Umysł o nic nie musi nijak dbać- on po prostu jest. To jest jego jedyna cecha. Próbujemy zamykać nasze wyobrażenie Boga w wąskich granicach wytyczonych nam przez naszą wiedzę, ego oraz doświadczenia życiowe, a przecież ten Bóg ma być rzekomo starszy niż wieczność i pełniejszy niż absolut. Czegoś takiego raczej nie da się objąć myślą, dlatego też nieadekwatne jest odnoszenie tego do naszych codziennych doświadczeń. Taka nadnaturalna siła ma jakiś sens tylko wtedy, gdy porzucimy koncepcję linearnego czasu (bo ten również może być tylko wytworem wyobraźni) i związki przyczynowo-skutkowe, pozostawiając jedynie... prosty fakt bycia. Z tego co wiem, to generalnie taki jest rdzeń większości doświadczeń mistycznych, niezależnie od kultury i epoki w których się one pojawiały i pojawiają (chociaż, oczywiście, każda grupa ludzi dorobiła sobie później do tego odpowiednią mitologię).
OdpowiedzUsuńAch, i żeby idea była zrozumiała- taki podmiot po swojej "śmierci" po prostu stawałby się znów Całością, którą tak de facto nigdy nie przestał być :D Życie w takim wypadku byłoby czymś w rodzaju snu.
OdpowiedzUsuńhttp://theoatmeal.com/comics/religion w temacie religii :)))
OdpowiedzUsuń