Jutro wybieram się na wrocławski pchli targ. To spora, wolna (prawie) od zabudowy przestrzeń obok Młynów na ulicy Krzywoustego (króla, który notorycznie łamał przysięgi i obietnice, więc współcześni nie bez powodu dali mu przydomek Krzywoustego, potem spieprzył niemal wszystko, co się dało spieprzyć i na koniec strzelił horrendalnego byka dzieląc Polskę pomiędzy pięciu synów - taki był, rozumiecie, czuły, choć przedtem nie wahał się np. kazać oślepić swego brata, Zbigniewa - ale miał za to świetnego propagandystę, klechę z Francji, Galla Anonima.
Wyprawa na pchli targ przypomina łowy w tym, że właściwie nigdy nie wiadomo, z czym się wróci. Na przestrzeni może ćwierci kilometra kwadratowego rozkładają wprost na ziemi swe stoiska i kramy najróżniejsi ludzie. Mniej więcej połowa tego jest przywożona z niemieckich "wystawek". Teutoni wystawiają na ulice swe niechciane już graty, a przedsiębiorczy rodacy zabierają je przed służbami porządkowymi, przywożą do Polski i nieźle na tym zarabiają. Zarabiają też kupujący. Ja na przykład ze trzy tygodnie temu kupiłem całkiem sprawną i zupełnie niezniszczoną stojącą, pięknie rzeźbioną w dębie lampę bez klosza, który to klosz kupiłem kilkanaście stoisk dalej - i za wszystko zapłaciłem 50 PLN. Wybrałem się, żeby kupić jakąś ramkę do rysunku Rosińskiego, który trzeba było wreszcie oprawić - a trafiłem na piękną lampę. Urok tych targów polega i na tym, że właśnie się targuje.
- Ile za tę lampę?
- Da pan pięćdziesiątaka i może pan zabrać.
- Nie zrozumieliśmy się, proszę pana. Ja nie pytam, ile pan chce za całe pańskie stoisko, pytam o cenę tej zdezelowanej lampy.
Sprzedawca patrzy na mnie z błyskiem zainteresowania i sporą dozą szacunku w oczach. Nareszcie będzie mógł się potargować. A tak było nudno do tej pory!
- A ile pan da?
- Biorąc pod uwagę jej kiepski stan i to, że pewnie nie ma pan dokumentów świadczących o tym, że jest pan jej właścicielem... Wie pan, jak to jest. Przyjedzie potem jakiś przypadkowy Niemiaszek i będzie mi zarzucał kradzież. Dam dychę.
- Jaja pan sobie robisz? - odpowiada kramarz z nagle rozbudzonym zapałem. - Nikt pana o nic nie posądzi, stała na ulicy w Berlinie, to wziąłem. Patrz pan, jaka piękna... Czterdzieści pięć.
- Ale klosza nie ma. Co mi po lampie bez klosza. Piętnaście.
- Klosz pan kupi gdzieś tu obok, pełno takich. Czterdzieści.
- Nie wiem, czy będą do niej pasowały nasze żarówki. Kupię i zostanę jak dupa z tym angielskim.
Na twarzy sprzedawcy odbija się zdumienie. Kto tu mówi o angielskim? Nie wie, że cytuję Himilsbacha, ale mięknie mu rura. To jeden z elementów taktycznych - trzeba przeciwnika czymś zaskoczyć.
- Panie, żarówki unijne, zunifikowane są. A wiesz pan, ile mnie kosztowała sama benzyna do samochodu? Chciałoby się panu targać to z Niemiec? Trzydzieści osiem.
- Ale nie wiadomo, czy jest sprawna. A tu nigdzie nie ma sieciowego gniazdka. Siedemnaście.
- Jak to, niesprawna? Sam sprawdzałem. Trzydzieści pięć.
- Ale jakaś taka odrapana tutaj, o, widzi pan. Dwadzieścia.
- Jaka odrapana, maźnie pan bezbarwnym i będzie jak nowa. Trzydzieści.
- Politura na drzewach nie rośnie i coś kosztuje. Dwadzieścia pięć.
- Zrobisz pan nędzarza z ojca moich dzieci, ale niech stracę. Bierz pan.
W tym momencie automatycznie nasuwa się riposta:
- Panie, co pana obchodzi los listonosza z waszej dzielnicy? - ale byłby to casus belli, więc już nic nie mówię. Podaję dwie i pół dychy handlarzowi, który patrzy na mnie ze sporym szacunkiem
Podobna scena powtarza się z kloszem. Sama radość.
Piękne jest i to, że na miejscu można coś przekąsić, wypić piwo w jakimś stoisku i okazać litość Grosikowi. To beznogi kaleka, który siedząc na swoim wózku i trzymając w dłoni metalowy kubek woła straszliwie zachrypniętym głosem:
- Proszę państwa, czy dostanę od kogoś jeden grosik? Jeden jedyny grosik dla kaleki? Jeden grosik!
Rzucam mu dziesięć groszy i mówię: - Wykupuję abonament.
Grosik jest zadowolony - przez Młyny przewija się w każdą niedzielę kilkadziesiąt tysięcy ludzi, niech co trzeci da mu grosik, to wyjdzie na swoje i to nieźle. Rzadko kto zresztą rzuca grosik. Do kubka lecą monety o większym nominale, ale Grosik za każdy datek wylewnie dziękuje.
Wracam do domu samochodem siostry - samemu nie bardzo chciałoby mi się targać tę lampę do domu.
Fajnie jest na Młynach w niedzielę!
Ramkę kupiłem w następną niedzielę, gdy pojechałem po jakiś niewielki, podręczny (czy może poddupny?) taboret... Taboret może kupię jutro. Kto wie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Taaak :) Jarmark Dominikanski mi sie przypomina :) Mialem chyba 13 lat, kiedy moj dziadek mi udzielil pierwszej lekcji: chcesz zarobic 50zl, to krzyknij 200zl! A jak ci sprzedaje po 50zl, to powiedz mu 5zl! I kupilem swoj pierwszy scyzoryk za 10zl, zamiast za 15zl! Przez caly dzien mialem radoche :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam buszowac po takich straganach. A targowanie to najwieksza frajda :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń