Żeby było krótko, zwięźle i na temat, gra jest warta grzechu... Znowu przypomniałem sobie, jak to jest siedzieć przed kompem do 4 nad ranem z przekrwionymi gałami...
Choć gdyby ktoś zadał mi pytanie, co tak naprawdę w tej grze robiono 12 lat, to zabijcie mnie, pojęcia nie mam... Może gdyby jeden nerd robił to na AT w szopie po godzinach, to ok, ale w innym wypadku mam wrażenie, że godziny pracy w Blizzardzie były baardzo luźne... ;)
Grafa śliczna, ale nic, czego bym wcześniej nie widział. Muzyka.... jest. Motyw Tristram z Diablo I sprawiał, że krew szybciej krążyła, a pałą można by kamienie rozwalać. Tutaj gram ci ja wam od paru dni i coś w tle niby leci, nawet czasami wpada w ucho, ale po wyłączeniu gry z niego wypada i nucić się tego bezwiednie w ciągu dnia nie będzie. Może w dalszej części gry coś się w tym temacie ożywi...
W temacie szeroko pojętej innowacji i powiewu nowości w rozgrywce w grach tego typu, chyba coś przegapiłem, bo na razie nie stwierdzono...
O fabule nie będę się wypowiadał, bo po przeczytaniu kilku stron książki recenzji się nie pisze...
Powyższe utyskiwania mogą być wynikiem tego że wstałem dzisiaj złą nogą z łóżka (jedyną słuszną, czyli prawą, bo lewą mam zabetonowaną w gipsie biodrowym), ale...
Za przeproszeniem, kurwa mać...
Polska taki kraj, że jak zaczyna padać, to internet może siadać. Polska taki kraj, że pakiet danych ślimak może wyprzedzić. Zresztą kij z Polską, tak się wszędzie na świecie może zdarzyć.
A wtedy Diablo III można sobie wsadzić w dupę...
Pomijam fakt, że gry bez działającego neta się nie odpali. Pomijam fakt, że jak coś w połączenie dupnie, to wywala z gry i zaczynaj od ostatniego punktu kontrolnego.
Ostatecznie dobił mnie numer, że lagi można mieć w trybie dla (sic!) jednego gracza. Gram sobie spokojnie, a tu nagle bohater teleportuje się w inne miejsce na ekranie, niby siecze, a nie siecze, potwory niby obrywają, a dalej stoją... Dlaczego? Bo wskaźnik latency (usłużnie umieszczony obok innych na pasku) mi spadł i lagi są. Ja się, za przeproszeniem, pardon my french, do kurwy nędzy pytam, po co grze stałe połączenie z serwerem w kampanii single player? Żeby jeden z drugim z Blizzarda trzepał gruchę przy paczce chipsów jak jakiś gracz leje albo jest lanym? Przecież to są jaja jak berety...
A co wynika z powyższego? Otóż, o zgrozo, nic. Ja mimo wkurwienia grać będę dalej (jak bożek łącza internetowego pozwoli), bo pomijając wszystko inne rozrywka przednia. Całe moje biadolenie można skwitować "nikt cię facet nie zmusza, nie chcesz, graj w pasjansa". I będzie miał rację...
Przed wypoceniem tego posta naszła mnie refleksja, że działania Blizzardu przypominają trochę dilera narkotyków znającego swój fach. Uzależnimy, to potem wciśniemy klientowi wszystko, a ten bez szemrania to wciągnie. Jak inne firmy zobaczą, że taki wał przechodzi, to ani się obejrzymy a będziemy dziękować, że możemy własny komputer włączyć, albo będziemy go włączali wsadzając do czytnika kartę kredytową... ;)
Co rzekłszy wracam do młócenia wszystkiego, co podświetlone na czerwono. Niech się następne pokolenia martwią.... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz